Dusza po śmierci

  • Autor: O. Seraphim Rose
  • Tłumacz: O. Jarosław Kadyło
  • polski
  • A5
Dusza po śmierci
  1. Przedmowa
  2. O niektórych aspektach współczesnych doświadczeń
  3. Prawosławna nauka o aniołach
  4. Pojawianie się aniołów i demonów w godzinie śmierci
  5. Wizja "nieba"
  6. Powietrzne królestwo duchów
  7. Mytarstwa powietrzne
  8. Doświadczenia „wyjścia z ciała” w literaturze okultystycznej
  9. Prawdziwe chrześcijańskie doświadczenia nieba
  10. Sens dzisiejszych doświadczeń „pośmiertnych”
  11. Podsumowanie prawosławnego nauczania o losie duszy po śmierci
  12. Dodatek A - Św. Marek z Efezu
  13. Dodatek B - Modlitwa za nieprawosławnych
  14. Dodatek C - Ostatnio prowadzone dyskusje
  15. Dodatek D - Odpowiedź na krytykę
  16. Zakończenie

 

Przedmowa

Niniejsza książka ma do wypełnienia podwójne zadanie. Po pierwsze - wyjaśnienie, w kategoriach prawosławnej chrześcijańskiej nauki o życiu po śmierci, współczesnych „pośmiertnych” doświadczeń wzbudzających spore zainteresowanie w niektórych kręgach naukowych i religijnych. Po drugie - przedstawienie podstawowych źródeł i tekstów zawierających prawosławne nauczanie na temat życia po śmierci. Fakt, iż w czasach dzisiejszych prawosławne nauczanie jest słabo rozumiane, wynika w dużym stopniu z tego, że teksty te były dotychczas pomijane, jako bardzo „niemodne” w naszych „oświeconych” czasach. Celem naszym jest przybliżenie tych tekstów współczesnemu czytelnikowi i ułatwienie mu ich zrozumienia. Oczywiście są one o wiele głębsze i pożyteczniejsze niż popularne współczesne książki o „życiu po śmierci”. Te ostatnie, nawet wtedy, gdy nie są tylko poszukiwaniem sensacji, po prostu nie mogą wyjść poza efektowny i powierzchowny opis współczesnych doświadczeń. I dlatego nie mogą one dać całościowego i prawdziwego nauczania o problematyce życia po śmierci.
Prawosławne nauczanie przedstawione w niniejszej książce bez wątpienia stanie się dla niektórych przedmiotem krytyki jako „zbyt proste”, czy „naiwne” dla człowieka XX wieku. Dlatego chcemy podkreślić, że nauczanie to ani nie znajduje się na marginesie nauczania Cerkwi Prawosławnej, ani nie jest w nim żadną niezwykłością. Jest ono nauczaniem Ojców, które Chrystusowa Cerkiew Prawosławna przekazywała od samego swojego początku, które zostało wyrażone w niezliczonych pismach patrystycznych, Żywotach Świętych i służbach Bożych Cerkwi Prawosławnej i które Cerkiew nieprzerwanie głosi po nasze dni. „Prostota” tego nauczania to prostota samej prawdy, która, wyrażona w tej lub innej nauce Cerkwi, jaśnieje jak odświeżające i czyste źródło pośród mroku i nieładu narosłych we współczesnych umysłach na skutek rozmaitych błędów i pustych spekulacji mających miejsce w ostatnich wiekach. W każdym z rozdziałów niniejszej książki staramy się wskazywać źródła patrystyczne i hagiograficzne zawierające ową naukę.
Główną inspiracją do napisania tej książki był XIX-wieczny święty Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej, biskup Ignacy Brianczaninow. Był on chyba pierwszym wielkim teologiem prawosławnym, któremu przyszło poważnie zmierzyć się z istotą problemu, który stał się bardzo dotkliwy w naszych czasach: jak zachować prawdziwą chrześcijańską tradycję i nauczanie w świecie, który stał się całkowicie obcy Prawosławiu i stara się albo je obalić i pozbyć się go, albo „przeinterpretować” je tak, by pozostawało w zgodzie ze światowym sposobem życia i myślenia. Głęboko wyczulony na rzymsko-katolickie i inne zachodnie wpływy, starające się „zmodernizować” Prawosławie już w jego czasach, św. biskup Ignacy przygotował się do obrony Prawosławia zarówno przez zagłębienie się w autentycznie prawosławne źródła (które przyswoił sobie w kilku najlepszych prawosławnych ośrodkach monastycznych tamtych czasów), jak i poprzez zapoznanie się ze współczesną mu kulturą naukową i literacką (ukończył bowiem szkołę inżynierską, a nie seminarium). Uzbrojony zarówno w prawosławną wiedzę teologiczną, jak i świecką, poświęcił swoje życie obronie prawdziwego Prawosławia i ukazywaniu współczesnych od niego odchyleń. Bez przesady można powiedzieć, że żaden z prawosławnych krajów w XIX wieku nie dochował się takiego obrońcy Prawosławia przed pokusami i błędami współczesności. Być może jedynym jego pomocnikiem w tej dziedzinie był jego rodak św. biskup Teofan Zatwornik, który robił w zasadzie to samo, choć na mniej „wyrafinowanym” poziomie.
Jeden z tomów Dzieł Zebranych św. biskupa Ignacego (tom III) był szczególnie poświęcony nauczaniu Cerkwi o życiu po śmierci, którego autor bronił przeciwko nauce rzymsko-katolickiej i jej współczesnym zniekształceniom. Głównie z tego dzieła zaczerpnęliśmy w niniejszej książce wątki dotyczące mytarstw i pojawiania się duchów. Z pewnych powodów „współczesny” umysł nie jest w stanie przyjąć tego nauczania wprost, chcąc je zreinterpretować lub zupełnie odrzucić. Św. biskup Teofan głosił naturalnie tę samą naukę i z jego prac także korzystaliśmy. Również i w naszych czasach kolejny wielki prawosławny teolog rosyjski, błogosławionej pamięci arcybiskup Jan Maksymowicz formułował ową naukę tak jasno i prosto, że zakończenie niniejszej książki zostało oparte w większości na jego słowach. To, że prawosławna nauka o życiu po śmierci była głoszona tak wyraźnie i jasno przez wielkich prawosławnych teologów w czasach współczesnych, w naszych dniach, jest ogromną pomocą dla tych, którzy walczą dziś o zachowanie prawdziwego, tradycyjnego Prawosławia. Pomoc ta polega nie tylko na przekazanych nam wiernie słowach, ale przede wszystkim na prawdziwie prawosławnej interpretacji tych słów.
W książce niniejszej, obok źródeł i interpretacji prawosławnych, o których była mowa wyżej, szeroko korzystaliśmy także ze współczesnej nieprawosławnej literatury dotyczącej „życia pozagrobowego”, jak również z pewnych okultystycznych tekstów na ten temat. Poszliśmy tu za przykładem św. biskupa Ignacego, który prezentował fałszywe nauki na tyle obszernie i dokładnie, na ile było to potrzebne, by wykazać ich fałszywość i w ten sposób uchronić prawosławnych chrześcijan przed ich pokusą. Odkryliśmy, podobnie jak i on, że nieprawosławne teksty, o ile dotyczą rzeczywistych doświadczeń i ich opisów (a nie opinii i interpretacji), często stanowią uderzające potwierdzenie prawdy podawanej przez Prawosławie. Głównym celem tej książki było zaprezentowanie kontrastu na tyle szczegółowo, na ile było to konieczne dla ukazania pełnej różnicy pomiędzy nauką prawosławną i doświadczeniem prawosławnych świętych z jednej strony, a nauczaniem okultystycznym i współczesnymi doświadczeniami z drugiej. Gdybyśmy zaprezentowali jedynie prawosławną naukę, nie kontrastując jej z innymi, byłoby to przekonywujące tylko dla nielicznych (oprócz „już przekonanych”). Ale dzięki przyjętej przez nas metodzie być może nawet niektórzy z tych, którzy przeżyli współczesne doświadczenia, uświadomią sobie olbrzymią różnicę pomiędzy swoim doświadczeniem, a prawdziwym doświadczeniem duchowym.
Niemniej sam fakt, że spora część tej książki mówi o doświadczeniach, zarówno chrześcijańskich, jak i niechrześcijańskich oznacza, że nie wszystko sprowadza się tutaj do prostej prezentacji nauczania Cerkwi o życiu po śmierci. Treść książki zawiera w sobie także odautorskie interpretacje owych różnych doświadczeń. Co do interpretacji istnieje ogólnie przyjęta przestrzeń dyskusji i różnicy w poglądach także pomiędzy prawosławnymi chrześcijanami. Na tyle, na ile było to możliwe, staraliśmy się pokrótce ukazać te interpretacje, nie podejmując próby „definiowania” kwestii należących do sfery doświadczenia w taki sposób, w jaki można zdefiniować ogólną cerkiewną naukę o życiu po śmierci. Jeśli chodzi o okultystyczne doświadczenia „przebywania poza ciałem” i „płaszczyzny astralnej”, przedstawiliśmy je po prostu tak, jak opisywali je ich uczestnicy i porównaliśmy je do podobnych opisów w literaturze prawosławnej, nie usiłując dokładnie określić natury takich doświadczeń. Uznaliśmy je za prawdziwe doświadczenia, w których nastąpił kontakt z siłami demonicznymi, a nie za jakieś halucynacje. Niechaj czytelnik sam oceni, na ile takie podejście było słuszne.
Książka niniejsza oczywiście w żaden sposób nie wyczerpuje prawosławnej nauki o życiu pośmiertnym. Jest do niej zaledwie wprowadzeniem. Tak naprawdę jednak nie istnieje „wyczerpujące nauczanie” na ten temat i nie istnieją prawosławni jego eksperci. Żyjąc na ziemi w zasadzie nie jesteśmy w stanie rozumieć rzeczywistości świata duchowego tak długo, dopóki sami się w nią nie zagłębimy. Proces ten zaczyna się teraz, w tym życiu, ale kończy się w wieczności, gdy ujrzymy „twarzą w twarz” to, co widzimy obecnie „w zwierciadle, niejasno” (1 Kor 13,12). Niemniej prawosławne źródła, na które powołujemy się w tej książce, dają nam podstawowy zarys tej nauki. Samo to już wystarczy, aby nas zainspirować nie do nabywania dokładnej wiedzy o czymś, co jest przecież poza nami, lecz by zacząć walkę o osiągnięcie Królestwa Niebieskiego, które jest celem naszego chrześcijańskiego życia i aby uniknąć diabelskich pułapek, które rozłożone są wszędzie na drodze chrześcijańskiej walki przez wroga naszego zbawienia. Inny świat jest bardziej rzeczywisty i bliski niż przywykliśmy sądzić, a droga do niego leży właśnie przed nami, w życiu duchowej dyscypliny i modlitwy, którą daje nam Cerkiew jako drogę ku zbawieniu. Książkę tę dedykujemy tym i adresujemy do tych, którzy pragną prowadzić takie życie.


 

I. O niektórych aspektach współczesnych doświadczeń

Był pewien człowiek bogaty, ubierał się w purpurę i bisior i codziennie wystawnie ucztował. A pod jego drzwiami leżał ubogi, okryty wrzodami, imieniem Łazarz. Chciał najeść się tym, co spadało ze stołu bogacza, ale tylko psy przychodziły lizać jego wrzody. I umarł ubogi i aniołowie zanieśli go na łono Abrahama. Umarł także bogacz i złożono go w grobie. I znosząc męki w otchłani, zobaczył w oddali Abrahama i Łazarza na jego łonie. I zawołał: Ojcze Abrahamie, zlituj się nade mną! Poślij Łazarza, aby umoczył koniec palca w wodzie i zwilżył mi język, bo bardzo cierpię w tym płomieniu. Lecz Abraham powiedział: Dziecko, przypomnij sobie, żeś otrzymał dostatki już za życia, a Łazarz cierpiał wtedy niedostatek. A teraz on tutaj doznaje pociechy, a ty cierpisz męki. Nadto pomiędzy nami a wami istnieje wielka przepaść, aby ci, co by chcieli, nie mogli się przedostać stąd do was ani też stamtąd do nas. Powiedział: Wobec tego proszę cię ojcze, abyś posłał do mojego ojca, bo mam pięciu braci. Niech ich ostrzeże, aby i oni nie trafili na to miejsce męki. Abraham zaś na to: Mają Mojżesza i Proroków, niech ich słuchają! On rzekł: O nie, ojcze Abrahamie, jeśliby jednak ktoś z martwych do nich przyszedł, to się nawrócą. Powiedział mu: Jeżeli Mojżesza i Proroków nie słuchają, to chociażby ktoś z martwych powstał, nie dadzą się przekonać.

Ewangelia wg św. Łukasza, 16,19-31

Zupełnie nieoczekiwanie problematyka życia po śmierci stała się w świecie zachodnim niezwykle popularna. Zwłaszcza w ostatnich dwóch latach wydano wiele książek opisujących doświadczenie „pośmiertne”. Autorami tych książek są często cenieni naukowcy, w tym fizycy; często także udzielają im oni swojego gorącego poparcia. Jednym z nich jest światowej sławy „specjalistka” w sprawach życia i umierania, Elizabeth Kubler-Ross. Stwierdza ona, że owe pośmiertne doświadczenia „oświecą wielu ludzi i potwierdzą to, czego uczono nas od dwóch tysięcy lat: że istnieje życie po śmierci”.

Wszystko to jest oczywiście zdecydowanym odejściem od atmosfery przeważającej dotychczas w kołach naukowych i medycznych. W atmosferze tej śmierć generalnie uważano za temat „tabu” i odsyłano wszelkie sprawy związane z bytowaniem pośmiertnym do krainy fantazji i przesądu, a w każdym razie uważano za sprawę prywatnej wiary, dla której brak obiektywnych dowodów.

Zewnętrzna przyczyna tej nagłej zmiany opinii jest prosta: w ostatnich latach szerokie zastosowanie znalazły techniki ożywiania „zmarłych klinicznie” (polegające zwłaszcza na stymulacji przestającego bić serca). W ten sposób wielu ludzi zmarłych z technicznego punktu widzenia (gdyż zatrzymał się u nich puls lub praca serca) - zostało ożywionych i wielu z nich mówi o tym otwarcie w sytuacji, gdy „tabu” na te tematy i strach przed byciem podejrzanym o szaleństwo minęły.

Ale nas interesuje wewnętrzna przyczyna tej zmiany oraz jej ideologia. Dlaczego zjawisko to stało się nagle tak popularne i w kategoriach jakiego poglądu religijnego lub filozoficznego jest generalnie rozumiane? Stało się ono już „znakiem czasów”, symptomem religijnych zainteresowań naszych dni. Jakie jest więc znaczenie tego zjawiska? Do pytań tych powrócimy po jego dokładniejszej analizie.

Najpierw jednak musimy zapytać: z jakiego punktu widzenia powinniśmy oceniać to zjawisko? Ci, którzy sami je opisują, nie posiadają jasnej jego interpretacji, często poszukując jej w tekstach okultystycznych i spirytystycznych. Niektórzy ludzie wierzący, a także naukowcy, wyczuwając niebezpieczeństwo dla swoich ustalonych wierzeń, odrzucają opisy takich doświadczeń, odsyłając je do krainy „halucynacji”. Tak czynili niektórzy protestanci przywiązani do opinii, że dusza po śmierci jest albo w stanie nieświadomości, albo natychmiast wędruje do bytu „z Chrystusem”. Podobnie zdeklarowani niewierzący w ogóle odrzucają ideę przetrwania duszy i wszelkie przedstawiane im dowody są dla nich bez znaczenia. Ale doświadczeń takich nie sposób wytłumaczyć przez samo im zaprzeczenie. Muszą one być właściwie zrozumiane, zarówno same w sobie, jak i w całym kontekście tego, co wiemy o pośmiertnych losach duszy.

Niestety, także niektórzy prawosławni chrześcijanie, pod wpływem współczesnych idei materialistycznych (przefiltrowanych najpierw przez protestantyzm i rzymski katolicyzm) doszli do niejasnych i nieokreślonych wyobrażeń o życiu po śmierci. Autor jednej z niedawno wydanych książek dotyczących doświadczeń pośmiertnych postanowił sprawdzić jaki jest pogląd różnych „sekt” na temat stanu duszy po śmierci. Zwrócił się więc także z zapytaniem do duchownego z greckiej archidiecezji prawosławnej i otrzymał ogólną odpowiedź mówiącą, że istnieje piekło i niebo, ale powiedziano mu, że Prawosławie nie posiada „żadnego konkretnego wyobrażenia o tym, jak tam będzie”. Autor mógł więc napisać jedynie, że „prawosławny pogląd o pośmiertnych losach duszy jest niejasny” .

Tymczasem prawosławne Chrześcijaństwo posiada dość wyraźny pogląd i dokładne nauczanie o życiu po śmierci, począwszy od momentu samej śmierci. Nauczanie to jest zawarte w Piśmie Świętym (interpretowanym w całym kontekście doktryny chrześcijańskiej), w pismach świętych Ojców oraz - szczególnie odnośnie specyficznych doświadczeń duszy po śmierci - w wielu Żywotach Świętych i zbiorach opisów różnych osobistych doświadczeń tego rodzaju. Na przykład cała czwarta część „Dialogów” św.Grzegorza Wielkiego, papieża rzymskiego (zmarłego w 604 roku) jest poświęcona tej problematyce. W czasach współczesnych ukazał się po angielsku zbiór opisów takich doświadczeń, złożony z opisów zaczerpniętych zarówno ze starożytnych Żywotów Świętych, jak i z bliższych nam czasowo relacji . W ten sposób prawosławny chrześcijanin dysponuje całym bogactwem literatury, za pomocą której może zrozumieć współczesne doświadczenia „pośmiertne” i ocenić je w świetle całego chrześcijańskiego nauczania o życiu po śmierci.

Książka, która w naszych czasach rozpaliła zainteresowanie tą problematyką, była opublikowana w listopadzie 1975 roku. Jej autorem jest młody psychiatra z południa Stanów Zjednoczonych . W trakcie pisania książki nie znał on żadnych innych studiów czy literatury na ten temat, ale po opublikowaniu książki stało się jasne, że zainteresowanie tym tematem jest ogromne i że dość dużo już na ten temat napisano. Oszałamiający sukces książki dr Moody'ego (sprzedano dwa miliony egzemplarzy) przyczynił się do odkrycia doświadczeń umierających dla świadomości społecznej; w ciągu czterech lat od wydania książki ukazało się drukiem wiele publikacji i artykułów na ten temat. Do najważniejszych pozycji należy: artykuł (wkrótce będzie wydany w formie książki) autorstwa dr Elizabeth Kubler-Ross (której odkrycia potwierdzają odkrycia dr Moody'ego) oraz studium naukowe doktorów Osisa i Haraldssona. Sam dr Moody dopisał dalszy ciąg swojej książki , który zawiera dodatkowy materiał i dalsze refleksje nad interesującym nas tematem. Odkrycia opisywane w tych i innych książkach (charakteryzujących się zasadniczą jednomyślnością, jeśli chodzi o opisywane zjawiska) opisujemy poniżej. Zaczynamy od pierwszej książki, dr Moody'ego, mającej dość obiektywny charakter i cechującej się humanistycznym podejściem do tematu.

W ciągu dziesięciu lat dr Moody zebrał opisy osobistych doświadczeń około 150 osób, które przeżyły rzeczywistą śmierć lub były bliskie śmierci. Część z opisów zawartych w jego książce to relacje na temat doświadczeń innych osób. Spośród 150 dr Moody wybrał około 50 osób, z którymi przeprowadził szczegółowe wywiady. Stara się on być obiektywny w prezentacji materiału, aczkolwiek przyznaje, że książka „rzecz jasna, odzwierciedla stanowisko, poglądy i zastrzeżenia autora” , który pod względem religijnym jest metodystą o raczej liberalnych poglądach. I rzeczywiście, w książce jest kilka wad, jeśli chodzi o jej obiektywny charakter studium nad zjawiskami „pośmiertnymi”.

Po pierwsze, autor nie podaje ani jednego całościowego, to znaczy od początku do końca, opisu doświadczenia śmierci, ale podaje jedynie opisy (z reguły bardzo krótkie) każdego z piętnastu elementów, które tworzą jego „model” „kompletnego” doświadczenia śmierci. Problem polega jednak na tym, że w rzeczywistości doświadczenia umierających, które znajdują się w tej i w innych ostatnio wydanych książkach, tak się w szczegółach różnią między sobą, że próba ułożenia ich w jeden „model” jest co najmniej przedwczesna. „Model” dr Moody'ego momentami sprawia wrażenie sztucznego i wymyślonego, chociaż oczywiście nie zmniejsza to wartości opisów, które w swojej książce podaje.

Po drugie, autor połączył dwa dość odmienne doświadczenia: rzeczywiste doświadczenie „śmierci klinicznej” i doświadczenie „przyśmiertne”. Autor przyznaje, że są one odmienne, ale twierdzi, iż tworzą one continuum i powinny być rozpatrywane wspólnie. W przypadkach, gdy doświadczenia zaczynające się przed śmiercią kończą się samą śmiercią (niezależnie od tego, czy osoba powraca do życia) rzeczywiście występuje „continuum” doświadczenia. Ale niektóre z opisywanych przeżyć (jak przypominanie sobie w szybkim tempie wydarzeń z życia osoby, która tonie, czy przeżycie wchodzenia do „tunelu” po otrzymaniu znieczulającego eteru) dość często są przeżywane przez osoby, które nigdy nie doświadczyły „śmierci klinicznej”. Dlatego należałoby je zaliczyć zapewne do modelu jakiegoś bardziej ogólnego przeżycia i dla doświadczenia śmierci mogą mieć one znaczenie jedynie uboczne. Niektóre z ostatnio wydanych książek posługują się jeszcze mniej wyraźną selekcją, odnosząc się jednakowo do doświadczeń „wyjścia z ciała” i rzeczywistych doświadczeń śmierci i umierania.

Po trzecie, sam fakt, iż autor stosuje podejście „naukowe” do opisywanych zjawisk, i nie przyjmuje z góry żadnej koncepcji odnośnie tego, czemu w zasadzie dusza podlega w czasie śmierci sprawia, że jest on wystawiony na liczne nieporozumienia i błędy dotyczące tego przeżycia. Tymczasem owych błędów i nieporozumień nie sposób uniknąć poprzestając zaledwie na samym zbiorze opisów doświadczenia śmierci: opisujący bowiem nieuchronnie dodają własne interpretacje swojego przeżycia. Sam autor przyznaje, że w zasadzie niemożliwe jest „naukowe” zbadanie tej kwestii i w rzeczywistości szuka wyjaśnienia tych przeżyć w okultystycznych dziełach, na przykład u Swedenborga i w Tybetańskiej Księdze Umarłych dodając, że „ma szczery zamiar zapoznać się bliżej” z „bogatą literaturą o zjawiskach paranormalnych i okultystycznych” aby „poszerzyć wiedzę na temat badanych zjawisk” .

Wszystkie te uwagi uczą nas jednego: aby nie oczekiwać zbyt wiele po tej i innych podobnego rodzaju książkach; nie dadzą nam one wyczerpującego i całościowego opisu tego, co się dzieje z duszą po śmierci. Niemniej ta i inne nowe książki zawierają na tyle dużo opisów rzeczywistych doświadczeń śmierci, że zasługują one na uwagę. Jest tak tym bardziej, że niektórzy ludzie starają się już interpretować owe doświadczenia w sposób wrogi tradycyjnemu chrześcijańskiemu poglądowi na życie po śmierci - jak gdyby doświadczenia owe „obalały” istnienie nieba, czy (zwłaszcza o tym się mówi) - piekła. Jak wobec tego powinniśmy rozumieć owe przeżycia?

Piętnaście elementów dr Moody'ego, z których buduje on model „całościowego” doświadczenia śmierci, można dla celów dyskusji zredukować do kilku cech charakterystycznych tego doświadczenia. Zaprezentujemy je poniżej i porównamy z prawosławną literaturą na ten temat.

1. Doświadczenie „wyjścia z ciała” (OOBE)

W świetle wyżej wspomnianych opisów człowiek, który umarł, na początku opuszcza ciało i istnieje od niego całkowicie niezależnie, nie tracąc przy tym świadomości. Często może obserwować wszystko, co dzieje się dokoła niego, w tym własne ciało i dokonywane na nim zabiegi reanimacyjne; stan, w którym się znajduje odczuwa jako bezbolesne ciepło i lekkość, a raczej coś w rodzaju „unoszenia się”; jego procesy myślowe zazwyczaj stają się znacznie szybsze niż wtedy, gdy odbywały się w ciele. Oto kilka krótkich wyjątków z opisów tych przeżyć:

„Dzień był bardzo zimny, ale w tej ciemności było mi ciepło i wygodnie, jak nigdy dotąd... Pamiętam, że pomyślałem - ‘z pewnością nie żyję'”.

„Zaczęłam doznawać cudownych wprost wrażeń. Nic nie czułam oprócz spokoju, ciszy, odprężenia”.

„Zobaczyłam, że mnie reanimują. Było to bardzo dziwne uczucie. Nie znajdowałam się specjalnie wysoko; jakbym stała na jakimś podium. Mówiłam coś do nich, ale nikt mnie nie słyszał”.

„Ze wszystkich stron nadbiegali ludzie, żeby zobaczyć rozbity samochód(...). Kiedy byli tuż-tuż, starałem się od nich odsunąć, ale oni po prostu przeszli przeze mnie”.

„Nie mogłam niczego dotknąć, porozumieć się z nikim. Okropna jest świadomość takiego osamotnienia. Wiedziałam, że jestem zupełnie sama, zdana na siebie”.

W niektórych przypadkach istnieją uderzające „obiektywne dowody” na to, że dana osoba rzeczywiście była w tym czasie poza ciałem: gdy może zrelacjonować rozmowy i podać dokładnie szczegóły wydarzeń, które miały miejsce nawet w sąsiednich pokojach, czy jeszcze dalej, w czasie, gdy ona „nie żyła”. Pośród innych tego typu przykładów dr Kubler-Ross podaje jeden godny uwagi przypadek, gdy osoba niewidoma „widziała” i później dokładnie opisała cały pokój, w którym „umarła”, chociaż, gdy wróciła do życia, znów była niewidoma. Jest to uderzający dowód na to, że w rzeczywistości nie oko widzi (i nie mózg myśli, gdyż procesy umysłowe stają się po śmierci szybsze) - ale to dusza wykonuje te czynności poprzez organy fizyczne tak długo, jak ciało żyje, a swoimi własnymi siłami - gdy ciało umiera .

Sprawy te nie powinny dziwić prawosławnego chrześcijanina. Wyżej opisane przeżycia znane są chrześcijanom jako oddzielenie się duszy od ciała w momencie śmierci. Charakterystyczne dla naszych czasów niewiary jest to, że ludzie opisujący rzadko używają słownictwa chrześcijańskiego oraz że nie uświadamiają sobie, że to właśnie ich dusza została uwolniona z ciała i doświadcza tego wszystkiego; zwykle są po prostu zakłopotani tym nowym stanem, w którym się znaleźli.

Relacja z przeżyć pośmiertnych zatytułowana „Niewiarygodne dla wielu ale w rzeczywistości prawdziwe wydarzenia” została napisana przez takiego właśnie człowieka: ochrzczonego prawosławnego chrześcijanina, który w duchu końca XIX wieku pozostał obojętny wobec prawd własnej wiary, a nawet nie wierzył w życie po śmierci. Jego doświadczenie, które miało miejsce około osiemdziesiąt lat temu ma dla nas dzisiaj ogromną wartość, a nawet wydaje się opatrznościowe w świetle nowych, współczesnych doświadczeń pośmiertnych. Jest to bowiem jedyne całościowe doświadczenie tego, co się dzieje z duszą po śmierci (sięgające znacznie dalej niż fragmentaryczne doświadczenia opisane we współczesnych książkach), przeżyte przez wrażliwą jednostkę, która rozpoczynała od współczesnego niedowiarstwa, by uznać prawdy prawosławnego chrześcijaństwa - do tego stopnia, że zakończyła swoje ziemskie życie jako mnich. Owa niewielka książka może w istocie służyć jako probierz, za pomocą którego można ocenić współczesne przeżycia. Została ona uznana za zgodną z prawosławnym nauczaniem o życiu po śmierci przez jednego z czołowych wydawców misyjnych na przełomie wieków, arcybiskupa Nikona z Wołogdy.

Po opisaniu swojej ostatecznej agonii oraz fizycznej śmierci i strasznego ciężaru cisnącego go do ziemi autor relacji opisuje:

„Nagle poczułem spokój wewnętrzny. Otworzyłem oczy i wszystko, co widziałem w ciągu tej minuty, aż do najdrobniejszych szczegółów, zapisało się w mojej pamięci z absolutną jasnością.

Zobaczyłem, że stoję sam w pokoju; na prawo ode mnie, okrążając coś półkolem, zgromadził się personel medyczny... Zdziwiłem się widząc tę grupę; w miejscu, w którym się zebrali, stało łóżko. Cóż takiego przyciągało uwagę tych ludzi, na co patrzyli, gdy mnie tam już nie było, gdy stałem pośrodku pokoju?

Podszedłem i spojrzałem na to, na co oni wszyscy patrzyli: tam na łóżku leżałem ja.

Nie przypominam sobie, żebym doświadczył jakiegoś strachu, gdy zobaczyłem swojego sobowtóra. Byłem jedynie zdumiony: jak to możliwe? Jestem tutaj, a w tym samym czasie jestem również i tam...

Chciałem dotknąć siebie samego i wziąć lewą rękę prawą ręką: moja ręka przeszła przez ciało jak przez pustą przestrzeń... Zawołałem lekarza, ale atmosfera, w której się znajdowałem okazała się zupełnie niesprzyjająca; nie przenosiła dźwięku mojego głosu i zrozumiałem, że znajduję się w stanie zupełnego odłączenia od wszystkiego dookoła, w dziwnej samotności i wpadłem w panikę. Było coś naprawdę niewyrażalnie strasznego w tej niezwykłej samotności...

Spojrzałem i dopiero teraz po raz pierwszy pojawiła się myśl: czy nie zdarzyło się ze mną to, co w naszym języku, w języku ludzi żyjących, określa się słowem ‘śmierć'? Przyszło mi to do głowy, ponieważ ciało leżące na łóżku wyglądało zupełnie tak, jak zwłoki ...

Z naszym rozumieniem słowa ‘śmierć' nieuchronnie związana jest idea jakiegoś zniszczenia, ustania życia; jakżeż mogłem pomyśleć, że umarłem, skoro nie straciłem przytomności ani na chwilę, skoro czułem się tak samo żywy, słysząc wszystko, widząc wszystko i będąc świadomym wszystkiego, zdolnym się ruszać, myśleć, mówić?...

Gdybym był wierzył w istnienie duszy, gdybym był religijny - odcięcie od wszystkiego dookoła mnie, rozpad osobowości, uświadomiłyby mi, co zaszło. Ale tak nie było i budowałem swoją ocenę sytuacji jedynie na tym, co czułem, a wrażenie życia było tak czyste, że zdumiewało mnie to dziwne zjawisko i zupełnie nie umiałem połączyć moich przeżyć z tradycyjną koncepcją śmierci, czyli mówiąc inaczej, odczuwając i będąc świadomym siebie pomyśleć, że nie istnieję...

Później, przywołując ów stan i zastanawiając się nad nim przypomniałem sobie, że moje zdolności umysłowe funkcjonowały z uderzającą energią i bystrością.”

W starożytnej literaturze chrześcijańskiej stan duszy w pierwszych minutach po śmierci nie jest opisywany tak szczegółowo; cały nacisk kładzie się na znacznie bardziej uderzające doświadczenia, które następują później. Prawdopodobnie dopiero w czasach współczesnych utożsamienie „życia” z „życiem w ciele” jest tak zupełne i przekonujące, że zwraca się taką uwagę na te pierwsze kilka minut, gdy oczekiwania większości ludzi współczesnych wywracają się całkowicie do góry nogami wraz z odkryciem: śmierć to nie koniec, życie trwa, dla duszy otwiera się zupełnie nowy stan!

Oczywiście w doświadczeniu tym nie ma niczego, co przeczyłoby prawosławnemu nauczaniu o stanie duszy bezpośrednio po śmierci. Niektórzy, krytykując to doświadczenie, mieli wątpliwości, czy osoba rzeczywiście umiera, skoro zostaje ożywiona w ciągu kilku minut. Ale jest to tylko kwestia techniczna, do której ustosunkujemy się we właściwym czasie. Fakt pozostaje faktem, że w ciągu tych kilku minut (czasami również w trakcie kilku minut poprzedzających śmierć) mają miejsce doświadczenia, które nie mogą zostać wytłumaczone jedynie jako halucynacje. Naszym zadaniem jest odkrycie, jak powinniśmy te doświadczenia rozumieć.

2. Spotkanie z innymi

Dusza po śmierci w początkowym stanie samotności znajduje się bardzo krótko. Dr Moody opisuje kilka przypadków ludzi, którzy, nawet jeszcze przed śmiercią, nagle zobaczyli wcześniej umarłych krewnych i przyjaciół.

„Lekarz postawił na mnie krzyżyk i powiedział mojej rodzinie, że jestem umierająca(...). Zdałam sobie sprawę, że pod sufitem pokoju unosi się mnóstwo ludzi: wszystkich znałam przedtem, ale oni umarli wcześniej. Rozpoznałam babcię i koleżankę szkolną, wielu krewnych i przyjaciół(...). Było to bardzo miłe spotkanie i wiedziałam, że przyszli, by mnie chronić albo prowadzić”.

Doświadczenie spotkania umarłych krewnych i przyjaciół jest bez wątpienia odkryciem nawet dla współczesnych naukowców. Ponad pięćdziesiąt lat temu stało się ono przedmiotem książeczki autorstwa pioniera współczesnej „parapsychologii”, czy badań psychicznych, sir Williama Barretta . Po ukazaniu się drukiem pierwszej książki dr Moody'ego, opublikowano znacznie bardziej szczegółowe opracowanie tego doświadczenia, inspirowane książką sir Williama. Okazało się, że dwóch autorów tego opracowania przez wiele lat badało systematycznie doświadczenie umierania. Opowiemy teraz krótko o odkryciach tej nowej książki .

Jest to pierwsza na wskroś „naukowa” książka o doświadczeniach umierających. Została ona oparta na wynikach szczegółowych kwestionariuszy i wywiadów przeprowadzonych z losowo dobraną grupą lekarzy i pielęgniarek ze wschodu Stanów Zjednoczonych oraz z północnych Indii (ten drugi kraj został wybrany dla osiągnięcia maksimum obiektywności, tak aby sprawdzić różnice w przeżyciach które mogły wynikać z różnic narodowych, psychicznych i religijnych). Zebrany w ten sposób materiał obejmuje ponad tysiąc przypadków różnych zjaw i wizji które mają umierający (kilka osób powróciło do życia po śmierci klinicznej). Autorzy stwierdzają, że w zasadzie odkrycia dr Moody'ego pokrywają się z ich odkryciami . Według ich badań umarli krewni i przyjaciele (w Indiach wielokrotnie „bogowie” hinduistyczni) często pojawiają się umierającym godzinę przed śmiercią lub nawet w ciągu dnia poprzedzającego śmierć. W o połowę większej liczbie przypadków zdarzają się wizje jakiegoś zaświatowego, „niebiańskiego” otoczenia, które powoduje te same uczucia (doświadczenie „nieba” będzie omówione niżej). Studium to ma szczególną wartość dlatego, że dokładnie odróżnia halucynacje z tego świata, pozostające bez związku z interesującym nas tematem, od wyraźnych objawów i wizji innego świata. Autorzy dokonują analizy statystycznej takich czynników, jak obecność narkotyków halucynogennych, wysokie temperatury, choroby i uszkodzenie mózgu, które mogłyby być przyczyną jedynie halucynacji, a nie rzeczywistych doświadczeń czegoś spoza umysłu pacjenta. Charakterystyczne jest to, iż autorzy odkryli, że najbardziej logiczne i przejrzyste objawy i wizje innego świata zdarzają się pacjentom, którzy znajdują się w najściślejszym kontakcie z rzeczywistością tego świata i w ich przypadku zachodzi małe prawdopodobieństwo halucynacji. W szczególności ci, którzy widzą pojawiających się zmarłych lub istoty duchowe, są w pełni władz umysłowych i widzą owe istoty z pełną świadomością tego, iż przebywają oni w szpitalu. Autorzy stwierdzają, że w halucynacjach widać zazwyczaj żywe osoby, podczas gdy autentyczne objawy w trakcie umierania zdają się dotyczyć raczej zmarłych osób. Chociaż ostrożni w wyciąganiu wniosków, czują się skłonni do „przyjęcia hipotezy o istnieniu życia po śmierci jako najlepszego wytłumaczenia swoich danych” . W ten sposób ich książka uzupełnia odkrycia dr Moody'ego i w uderzający sposób potwierdza doświadczenie spotkania ze zmarłymi i z istotami duchowymi w czasie śmierci. To, czy owe istoty są tym, za co uważają je umierający, będzie omówione poniżej.

Odkrycia takie oczywiście są nieco zaskakujące, gdy pochodzą ze środowisk agnostycyzmu i niewiary, które tak długo były cechami charakterystycznymi założeń współczesnej nauki. Z drugiej strony, dla prawosławnego chrześcijanina nie ma w nich nic zaskakującego. Wiemy, że śmierć jest tylko przejściem do innej formy istnienia i znamy wiele objawień i wizji, które przytrafiły się umierającym, zarówno świętym, jak i zwykłym grzesznikom. Św. Grzegorz Wielki opisując wiele takich doświadczeń w swoich Dialogach, tak wyjaśnia owo zjawisko spotkania z innymi: „Często się zdarza, że na progu śmierci dusza rozpoznaje tych, z którymi ma dzielić to samo wieczne mieszkanie za te same grzechy lub za te same dobre uczynki” . Zwłaszcza odnośnie tych, którzy prowadzili życie sprawiedliwe, św. Grzegorz zauważa: „Często się zdarza, że święci niebiescy zjawiają się sprawiedliwym w godzinie śmierci, aby nie straszyła ich męcząca myśl o śmierci. Żeby rozłączyli się od więzów ciała bez strachu lub trwogi konania, w tym czasie pojawia się przed ich duchowymi oczyma społeczność mieszkańców niebios” . Podaje przykłady gdy aniołowie, męczennicy, Apostoł Piotr, Bogurodzica i Sam Chrystus pojawiali się umierającym .

Jeden z przykładów dr Moody'ego dotyczy spotkania umierającej osoby nie z krewnym, ani z istotą duchową, lecz z zupełnie nieznajomym człowiekiem: „Pewna kobieta powiedziała mi, że w czasie przebywania poza ciałem zobaczyła nie tylko własne przejrzyste duchowe ciało, ale także inną osobę, która zmarła przed chwilą. Nie wiedziała, kim jest ta osoba” . Św. Grzegorz w Dialogach opisuje podobne zjawisko: podaje kilka przypadków, gdy umierający człowiek wzywa imię kogoś, kto umiera w tym samym czasie w innym miejscu. I nie jest to kwestia jasnowidzenia, dostępnego jedynie świętym, gdyż św. Grzegorz opisuje zwykłego grzesznika, który najwyraźniej idąc do piekła wysyła do pewnego nieznanego mu Stefana, mającego umrzeć w tym samym czasie wiadomość, że „nasz statek już czeka, by powieźć nas na Sycylię” (Sycylia jako miejsce wysokiej aktywności wulkanicznej kojarzyła się z piekłem) . Jest to bez wątpienia sprawa „postrzegania ponadzmysłowego” , które staje się szczególnie ostre u wielu osób tuż przed śmiercią i oczywiście trwa nadal po śmierci, gdy dusza jest już zupełnie na zewnątrz rzeczywistości fizyczno-zmysłowej.

Tak więc owe szczególne „odkrycia” współczesnych badań psychologicznych potwierdzają tylko to, co jest już znane czytelnikowi starożytnej literatury chrześcijańskiej dotyczącej spotkań w momencie śmierci. Spotkania te, chociaż nie wydają się zdarzać wszystkim, mogą jednak być uznane za uniwersalne w tym znaczeniu, że zdarzają się bez względu na różnice w narodowości, religii, czy świętości życia.

Z drugiej jednak strony doświadczenie chrześcijańskiego świętego, choć zasadniczo takie same jak takie doświadczenie kogokolwiek, ma jeszcze jeden wymiar, który nie poddaje się definicji badaczy psychiki. W doświadczeniu tym często przejawiają się specjalne znaki Bożej przychylności, a wizja z innego świata często dostępna jest nie tylko samemu umierającemu, lecz i wszystkim, bądź przynajmniej niektórym ludziom będącym w jego pobliżu. Przytoczmy jeden taki przykład z Dialogów św. Grzegorza.

„O północy, gdy stali wokół łoża Romuli nagle pojawiło się światło z niebios, zalewając całą celę. Wspaniałość i blask tego światła poraziły serca obecnych niewyrażalnym strachem. (...)Wtedy usłyszeli odgłos jakby ogromnego tłumu. Drzwi celi otwarły się na oścież z impetem, jak gdyby od olbrzymiej masy wchodzących. Stojący wokół łoża czuli, że cela jest zatłoczona ludźmi, ale z powodu ogromnego strachu i wielkiej jasności nie byli w stanie nic ujrzeć. Strach ich paraliżował, a jaśniejące światło oślepiało ich oczy. Wtedy właśnie rozszedł się w powietrzu niezwykły aromat i swym zapachem uspokoił ich dusze, wciąż porażone światłem. (...) Spoglądając na swoją matkę duchową Redemptę Romula powiedziała przyjemnym głosem: ‘Nie bój się matko, ja jeszcze nie umieram'. Przez trzy dni aromat pozostawał, a na „czwarty dzień Romula znów zawołała swoją matkę i poprosiła o Świętą Komunię i przyjęła ją. Redempta i inna jej uczennica prawie nie opuszczały wezgłowia chorej, aż nagle ujrzały na placyku przed drzwiami jej celi dwa śpiewające chóry... Dusza Romuli uwolniła się od ciała, i została poprowadzona wprost do nieba. Gdy zaś wznosiła się na niebiosa, to im wyżej wzlatywały chóry śpiewających, tym cichszy był śpiew psalmów, by zniknąć, wraz z aromatem, zupełnie” . Prawosławni chrześcijanie znają podobne wypadki z żywotów wielu świętych (św. Syzoja, św. Taisji, bł. Teofila Kijowskiego itd.) .

Zgłębiając doświadczenie umierania i śmierci, powinniśmy być głęboko świadomi różnicy pomiędzy powszechnym doświadczeniem śmierci, które wzbudza obecnie tyle zainteresowania, a doświadczeniem śmierci obdarzonym łaską, które ma miejsce u sprawiedliwych prawosławnych chrześcijan. Pozwoli nam to lepiej zrozumieć pewne współcześnie opisywane intrygujące aspekty doświadczeń śmierci.

Świadomość tej różnicy może nam na przykład pomóc w identyfikacji objawień, które widzi umierający. Czy krewni i przyjaciele rzeczywiście przychodzą ze świata umarłych, aby pojawić się umierającym? I czy te objawienia są same w sobie odmienne od objawiania się świętych sprawiedliwym chrześcijanom w godzinę ich śmierci?

Aby odpowiedzieć na pierwsze z tych pytań, zwróćmy uwagę na stwierdzenie Osisa i Haraldssona, iż wielu umierających Hindusów widzi częściej „bogów” swojego hinduskiego panteonu (Krisznę, Sziwę, Kali, itd.) niż owych bliskich krewnych i przyjaciół, co jest powszechne w Ameryce. Tymczasem, jak wyraźnie naucza św. Paweł, owi „bogowie” w rzeczywistości nie istnieją , zaś każde rzeczywiste doświadczenie „bogów” pociąga za sobą kontakt z demonami . Kogo więc w rzeczywistości widzą umierający Hindusi? Osis i Haraldsson uważają, że identyfikacja spotykanych istot w większości jest wynikiem subiektywnej interpretacji wynikającej z religii, kultury i skłonności osoby identyfikującej; i rzeczywiście - wydaje się, że to rozsądne stwierdzenie, tłumaczące większość przypadków. Zapewne także w przypadkach amerykańskich widziani zmarli krewni w rzeczywistości nie są „obecni” w taki sposób, w jaki wierzą umierający. Św. Grzegorz Wielki stwierdza, że umierający „rozpoznaje ludzi”, podczas gdy sprawiedliwym „ukazują się święci niebiescy”. Różnica ta nie tylko wskazuje na odmienne doświadczenia sprawiedliwych i zwykłych grzeszników w czasie śmierci, lecz jest także bezpośrednio powiązana z różnymi stanami, w których po śmierci znajdują się święci i zwykli grzesznicy. Święci mają ogromną swobodę wstawiania się za żyjącymi i przychodzenia im na pomoc, podczas gdy zmarli grzesznicy, oprócz bardzo wyjątkowych sytuacji, nie mają kontaktu z żywymi.

Różnica ta została bardzo jasno wyłożona przez bł. Augustyna, łacińskiego Ojca Cerkwi z V wieku, w traktacie dotyczącym „opieki zmarłych”, napisanym przezeń na prośbę św. Paulina z Noli. W traktacie tym stara się on pogodzić niezaprzeczalny fakt, iż święci, jak na przykład męczennik Feliks z Noli, wyraźnie ukazywali się wierzącym, z równie niezaprzeczalnym faktem, że zmarli z zasady nie ukazują się żywym.

Po wyłożeniu prawosławnej nauki, opartej na Piśmie Świętym, mówiącej, że „dusze zmarłych znajdują się w miejscu, w którym nie widzą tego, co ma miejsce i dzieje się w tym śmiertelnym życiu” oraz swojego własnego poglądu, iż wypadki pozornych objawień się zmarłych żywym są albo „dziełem aniołów” albo „fałszywymi wizjami” spowodowanymi przez diabły, chcącymi wwieść człowieka w błędną naukę odnośnie życia po śmierci , błogosławiony Augustyn przystępuje do odróżnienia pozornego objawiania się zmarłych od prawdziwego objawiania się świętych:

„W jakiż sposób męczennicy samymi swoimi dobrodziejstwami, które są dawane temu, kto owych poszukuje, pokazują, iż są zainteresowani sprawami ludzkimi, skoro umarli nie wiedzą, co się dzieje z żywymi? Albowiem, nie tylko poprzez wylewanie swoich dobrodziejstw, lecz także na żywe oczy ludzkie, ukazywał się Feliks Wyznawca, gdy otoczona była Nola przez barbarzyńców. Ty (biskup Paulinus) doświadczyłeś pobożnej radości z powodu jego objawienia. My usłyszeliśmy o tym nie z niepewnych plotek, ale z godnych wiary ust świadków. W istocie, Bożą mocą ukazują się rzeczy, różniące się od zwykłego porządku, który natura dała rozmaitym rodzajom rzeczy stworzonych. To, iż nasz Władca, gdy tego zapragnął, nagle zamienił wodę w wino, nie stanowi dla nas powodu, aby nie pojmować odpowiednio wody jako wody. W rzeczywistości jest to rzadki, odizolowany przykład takiego Bożego działania. Podobnie to, że Łazarz powstał z martwych nie znaczy, że każdy umarły powstaje, gdy tego zapragnie, czy że osoba nieżywa wzywana jest do życia przez żywą tak, jak śpiący budzony jest przez czuwającego. Niektóre wydarzenia są charakterystyczne dla ludzkiego działania; inne są znakami mocy Bożej. Niektóre rzeczy dzieją się naturalnie; inne dzieją się w cudowny sposób, chociaż Bóg obecny jest także i w naturalnym procesie, a natura towarzyszy cudownemu. Nie wolno więc myśleć, że ktokolwiek ze zmarłych może interweniować w sprawach żywych tylko z tego powodu, że męczennicy przychodzą celem ukojenia, czy pomocy niektórym. Powinno się raczej myśleć tak: męczennicy Bożą mocą biorą udział w sprawach żyjących, ale zmarli sami z siebie nie mają mocy interweniowania w sprawach żyjących” .

I rzeczywiście, by podać jeden przykład - Święci Ojcowie ostatnich czasów, jak św. starzec Ambroży Optyński, nauczają, że istoty, z którymi następuje kontakt podczas seansów spirytystycznych, to raczej demony niż duchy zmarłych; a ci, którzy dokładnie przebadali zjawiska spirytyzmu, o ile mają jakąkolwiek chrześcijańską miarę osądu, doszli do tych samych wniosków .

W ten sposób nie ma powodu wątpić, że święci rzeczywiście pojawiają się sprawiedliwym w godzinie śmierci, jak opisywane to jest w wielu Żywotach Świętych. Zwykłym natomiast grzesznikom często ukazują się krewni, przyjaciele lub „bogowie”, którzy odpowiadają temu, czego umierający oczekuje, lub co jest gotów ujrzeć. Prawdopodobnie nie sposób zdefiniować dokładnie natury tych drugich objawień; nie są one oczywiście jedynie halucynacjami, ale zdają się być częścią naturalnego doświadczenia śmierci, jak gdyby znakiem dla umierającego, że oto ma wejść do nowej rzeczywistości, w której prawa zwykłej rzeczywistości materialnej już nie obowiązują. Nie ma nic nadzwyczajnego w tym doświadczeniu, które, jak się zdaje, jest niezmienne i niezależne od czasów, miejsca i religii.

Doświadczenie „spotkania z innymi” zdarza się zazwyczaj przed śmiercią i nie powinno się go mieszać z dość odmiennym spotkaniem, które teraz będziemy opisywali: spotkaniem ze „świetlistą istotą”.

3. „Świetlista istota”

Dr Moody opisuje to przeżycie jako „element najczęściej występujący (...) w zbadanych przez niego relacjach”, dodając, że „wywarło ono niezwykle silne wrażenie na każdym z jego rozmówców” . Większość ludzi opisuje to zjawisko jako pojawienie się raptownie rozjaśniającego się światła; wszyscy zaś czują, że jest to coś w rodzaju istoty osobowej, wypełnionej ciepłem i miłością, ku której umarły lgnie w wyniku czegoś w rodzaju przyciągania magnetycznego. Określenie tej istoty zdaje się zależeć od religii najbliższej danej osobie; sama w sobie nie ma ona rozpoznawalnej formy. Niektórzy nazywają ją „Chrystusem”, inni - „aniołem”; wszyscy zdają się rozumieć, że jest to istota skądś posłana, aby ich poprowadzić. Oto kilka opisów tego doświadczenia:

„Usłyszałem, jak lekarze powiedzieli, że nie żyję i wtedy poczułem, jakbym zapadł w ciemność i w niej płynął(...). Wszystko było bardzo czarne, tylko w dali gdzieś przed sobą widziałem światło. Było niezwykle jasne, ale z początku niezbyt duże. Powiększało się w miarę, jak się do niego zbliżałem” .

Kolejna osoba po swojej śmierci poczuła, jak poszybowała w górę i znalazła się „w krystalicznie czystym świetle(...). Nie było to światło, jakie można spotkać na ziemi. Nie widziałam nikogo w tym świetle, a jednak miało ono jakąś osobowość, byłam tego pewna. Było to światło doskonałego zrozumienia i doskonałej miłości” .

„Znajdowałem się poza swoim ciałem, nie wątpiłem w to, ponieważ widziałem je na stole operacyjnym. Moja dusza je opuściła! Z początku poczułem się okropnie, lecz nagle ujrzałem niezwykle jasne światło. Najpierw było przytłumione, a potem zobaczyłem wielki promień(...). Z początku, gdy je zobaczyłem, nie byłem pewien, co się dzieje, ale wtedy światło poniekąd zadało pytanie, czy jestem gotów umrzeć” .

Prawie zawsze istota owa nawiązuje kontakt ze zmarłym - częściej za pomocą czegoś w rodzaju „przekazywania myśli” niż mowy. „Mówi” do nich zawsze to samo, co interpretują jako pytanie „czy jesteś gotów umrzeć?” lub „co zrobiłeś w życiu godnego pokazania mi?” . W powiązaniu z tą istotą czasami umierający widzi również jak gdyby migawki przeszłych wydarzeń swojego życia. Wszyscy jednak podkreślają, że istota owa w żaden sposób nie „osądza” ich życia, czy czynów; po prostu prowokuje ich, aby się zastanowili nad swoim życiem.

Osis i Haraldsson w swoich badaniach także natrafili na doświadczenia spotkania z taką istotą, zauważając, że doświadczenie światła jest „typową właściwością gości z innego świata” . Podobnie jak dr Moody skłonni są raczej nazywać istoty widziane lub wyczuwane w tym świetle po prostu „świetlistymi postaciami”, nie zaś istotami i bóstwami duchowymi, za które przyjmują je umierający.

Kim - lub czym - są owe „świetliste istoty”?

Wielu nazywa owe istoty „aniołami” i wskazuje na ich pozytywne cechy: są „świetliste”, pełne „miłości i zrozumienia” i wpajają ideę „odpowiedzialności” za swoje życie. Tymczasem anioły znane prawosławnemu doświadczeniu są o wiele bardziej dokładnie określone niż owe „świetliste istoty” - zarówno jeśli chodzi o sposób objawiania się, jak i ich funkcję. Aby to zrozumieć i znaleźć odpowiedź na pytanie, czym są owe „świetliste istoty”, powinniśmy się najpierw zapoznać z prawosławną chrześcijańską nauką o aniołach, a w szczególności przebadać naturę aniołów odprowadzających duszę w przyszłe życie.


 

II. Prawosławna nauka o aniołach

Ze słów samego Chrystusa wiemy, że przy śmierci dusza spotykana jest przez anioły. I umarł ubogi i aniołowie zanieśli go na łono Abrahama . Jeśli chodzi o formę, w której ukazują się anioły, to na ten temat także czerpiemy wiadomości z Biblii: Anioł Boży, wyglądał jak błyskawica, a szaty jego były białe jak śnieg ; młodzieniec odziany w białą szatę ; dwaj mężczyźni w lśniących szatach ; i widzi dwóch Aniołów w bieli . Na przestrzeni całej historii chrześcijaństwa aniołowie ukazywali się w ten sam sposób - jako świetliści mężowie odziani w biel. Ikonografia pojawiających się aniołów w ciągu wieków także była konsekwentna i przedstawiała właśnie takich świetlistych młodzieńców (często ze skrzydłami, które są oczywiście cechą symboliczną, niewidoczną zwykle u pojawiających się aniołów). Siódmy zaś Sobór Powszechny w 787 roku postanowił, że aniołowie zawsze powinni być przedstawiani tylko w ten sposób, jako ludzie. „Amorki” spotykane w sztuce zachodniej okresu renesansu i później powstały z inspiracji pogańskiej i nie mają nic wspólnego z prawdziwymi aniołami.

I rzeczywiście, nie tylko jeśli chodzi o artystyczne przedstawianie aniołów, ale w zakresie całej doktryny o istotach duchowych, współczesny rzymsko-katolicki (i protestancki) Zachód odszedł bardzo daleko od nauki Pisma i starożytnej tradycji chrześcijańskiej. Zrozumienie tego błędu ma dla nas znaczenie kluczowe, jeżeli pragniemy pojąć prawdziwe chrześcijańskie nauczanie o losie duszy po śmierci.

Św. Ignacy Brianczaninow (zmarły w 1867 roku), jeden z wielkich Ojców ostatnich czasów dostrzegł ten błąd i poświęcił ukazaniu go i wyłożeniu prawosławnego nauczania na ten temat cały tom w swoich dziełach zebranych . Krytykując poglądy zawarte w standardowej XIX-wiecznej rzymsko-katolickiej pracy teologicznej , św. Ignacy poświęca obszerną część wspomnianego wyżej tomu (strony 185-302) na walkę z ówczesną ideą, znajdującą oparcie w XVII-wiecznej filozofii Kartezjusza, mówiącą, że wszystko, co znajduje się na zewnątrz rzeczywistości materialnej, należy do rzeczywistości „czystego ducha”. Idea taka w rzeczywistości umiejscawia nieskończonego Boga na tym samym poziomie, co rozmaite duchy skończone (anioły, demony, dusze umarłych). W dzisiejszych czasach idea ta niezwykle się rozpowszechniła (chociaż ci, którzy ją podtrzymują nie dostrzegają jej pełnych konsekwencji) i jest przyczyną dużej części zamieszania we współczesnym świecie, jeśli chodzi o rozumienie rzeczy „duchowych”. Istnieje bowiem wielkie zainteresowanie wszystkim, co nie należy do świata materii, lecz często czyni się niewielką różnicę pomiędzy tym, co jest Boże, anielskie a tym co jest demoniczne, albo po prostu wynika z nadzwyczajnych ludzkich mocy lub wyobraźni.

Abbe Bergier nauczał, że anioły, demony i dusze umarłych są „doskonale duchowe”; w ten sposób nie podlegają one prawom czasu i przestrzeni, można mówić o ich „formie” czy „ruchu” jedynie metaforycznie i „muszą one odziewać subtelne ciało za każdym razem, gdy Bóg pozwala im oddziaływać na ciała” . Nawet skądinąd wartościowa XX-wieczna rzymsko-katolicka praca na temat współczesnego spirytyzmu powtarza tę naukę stwierdzając, na przykład, że zarówno anioły, jak i demony „mogą pożyczać potrzebną materię (potrzebną do ukazywania się ludziom) od niższej natury ożywionej lub nieożywionej” . Sami spirytyści i okultyści przejęli tę ideę od współczesnej filozofii. Pewien doświadczony obrońca nadprzyrodzonego Chrześcijaństwa, C.S.Lewis (Anglikanin), słusznie krytykuje współczesną „koncepcję nieba jako jedynie stanu umysłu” ale sam wydaje się przynajmniej częściowo opanowany przez współczesną opinię „że ciało, umiejscowienie, poruszanie się i czas nie odnoszą się do najwyższych poziomów życia duchowego” . Poglądy takie są wynikiem nadmiernego uproszczenia rzeczywistości duchowej pod wpływem współczesnego materializmu i powodują utratę kontaktu z prawdziwym chrześcijańskim nauczaniem i doświadczeniem duchowym.

Aby zrozumieć prawosławne nauczanie o aniołach i innych duchach, trzeba najpierw oduczyć się myślenia w kategoriach nadmiernie uproszczonej współczesnej dychotomii „materia-duch”. Prawda jest znacznie bardziej złożona niż owa dychotomia i w tym samym czasie tak „prosta”, że ci, którzy są jeszcze zdolni do tego, aby w nią uwierzyć, zostaną zapewne przez znaczną większość uznani za ludzi „naiwnych, przyjmujących wszystko dosłownie”. Św. Ignacy pisze: „Gdy Bóg otwiera duchowe oczy człowieka, staje się on zdolny do ujrzenia duchów w ich własnej formie” . „Aniołowie ukazujący się ludziom zawsze ukazywali się w ludzkiej postaci” . Dalej, „z Pisma wynika z całą oczywistością, że dusza ludzka ma wygląd człowieka w ciele, i jest podobna innym duchom stworzonym” . Na poparcie swojej tezy autor przytacza dziesiątki źródeł patrystycznych. Spójrzmy więc i my na nauczanie Ojców.

Św. Bazyli Wielki w swoim dziele o Duchu Świętym stwierdza, że w „Mocach niebieskich ich istotę stanowi powietrzny, jeśli można tak powiedzieć, duch lub niematerialny ogień... dlatego są ograniczone miejscem i bywają widzialne, objawiając się świętym w postaci własnych swoich ciał”. I dalej „wierzymy, że każda (z Mocy niebieskich) znajduje się w określonym miejscu. Gdyż anioł, który stanął przed Korneliuszem, nie był w tym samym czasie z Filipem ; a anioł, który rozmawiał z Zachariaszem u ołtarza kadzenia nie zajmował w tym samym czasie swojego miejsca w niebie” .

Podobnie naucza św. Grzegorz Teolog: „Drugimi światłami, po Trójcy, posiadającymi królewską chwałę, są świetliste, niewidzialne Anioły. Swobodnie poruszają się one wokół wielkiego Tronu, albowiem są one błyskawicznie przemieszczającymi się umysłami, płomieniami i duchami Bożymi, bystro przenoszącymi się w powietrzu” .

W ten sposób anioły, choć są „duchami” i „płomieniami ognistymi” i przebywają w rzeczywistości, w której ziemskie prawa czasu i przestrzeni nie obowiązują, są mimo to ograniczone czasem i przestrzenią i działają w na tyle „materialny” sposób (jeśli można tak powiedzieć), że niektórzy z Ojców nie wahają się mówić o „powietrznych ciałach” aniołów. Św. Jan Damasceński, podsumowując w VIII wieku naukę poprzedzających go Ojców, stwierdza: „W porównaniu z nami anioł nazywany jest bezcielesnym i niematerialnym, lecz w porównaniu z Bogiem, który Jeden tylko jest z niczym nieporównywalny, wszystko okazuje się i ociężałym i materialnym - gdyż tak naprawdę jedynie Boskość jest prawdziwie niematerialna i bezcielesna”. I dalej naucza: „Anioły są określone przestrzenią, albowiem gdy znajdują się na niebie, to nie ma ich na ziemi; a posyłane przez Boga na ziemię - nie pozostają na niebie. Niemniej nie ograniczają ich mury i drzwi, kraty, czy pieczęcie - gdyż są nieograniczone. Nazywam ich nieograniczonymi dlatego, że pojawiają się one ludziom tego godnym, gdy Bóg zechce, aby się im pojawili. Pojawiają się zaś nie takimi, jakimi są w rzeczywistości, ale w odmiennej postaci, w zależności od tego, jak mogą je ujrzeć widzący” .

Mówiąc, że aniołowie „nie ukazują się takimi, jakimi są w rzeczywistości”, św. Jan Damasceński oczywiście nie zaprzecza św. Bazylemu uczącemu, że aniołowie pojawiają się „w formie własnych swoich ciał”. Obydwa te stwierdzenia są prawdziwe, jak można to wyraźnie zobaczyć na przykładach wielu objawień się aniołów w Starym Testamencie. Na przykład Archanioł Rafael przez wiele tygodni był towarzyszem podróży Tobiasza i ani razu nie podejrzewano, że nie jest on człowiekiem. Ale gdy w końcu Archanioł się ujawnił, powiedział: Nie widzieliście, żebym co jadł, bo w istocie mieliście tylko widzenie . Trzej aniołowie, którzy ukazali się Abrahamowi także sprawiali wrażenie, że jedzą i zdawali się być ludźmi . Również św. Cyryl Jerozolimski w swoich Mowach katechetycznych poucza nas odnośnie anioła, który ukazał się Danielowi, że „Daniel na widok Gabriela zadrżał i upadł na twarz i chociaż był prorokiem, nie ośmielił się mu odpowiedzieć, dopóki anioł nie przemienił się na podobieństwo syna ludzkiego” . Mimo to w Księdze Daniela czytamy, że nawet przy pierwszym swoim olśniewającym pojawieniu się, anioł miał wygląd człowieka, tylko takiej jasności (twarz jak widok błyskawicy; oczy były jak pochodnie ognia; ramiona i nogi jak blask polerowanej miedzi), której ludzkie oczy znieść nie mogą. Tak więc anioł wygląda tak samo, jak człowiek; ale ponieważ anielskie „ciało” jest niematerialne i samo jego płomienne, świetliste pojawienie się wystarczy, by wprawić w osłupienie każdego człowieka przebywającego jeszcze w ciele, objawiający się aniołowie z konieczności muszą się dostosować do widzących ich ludzi, pojawiając się jako mniej świetliści i budzący strach niż ma to miejsce w rzeczywistości.

Także odnośnie duszy ludzkiej bł. Augustyn naucza, że gdy dusza oddziela się od ciała, „sam człowiek, z którym się to dzieje, chociaż jest jedynie duchem, a nie ciałem, widzi jednak siebie tak podobnym do swojego ciała, że nie może w ogóle zobaczyć różnicy” . Prawda ta została wielokrotnie potwierdzona osobistymi doświadczeniami tysięcy osób przywróconych do życia w naszych czasach.

Mówiąc jednak o „ciałach” aniołów i innych duchów, musimy zachować ostrożność i nie przypisywać im żadnej prymitywnej materialnej natury. Św. Jan Damasceński stanowczo naucza: „postać (owej) istoty i jej określenie zna jedynie Stwórca” . Na Zachodzie, bł. Augustyn pisał, że nie ma znaczenia, czy wolimy mówić o „powietrznych ciałach” demonów i aniołów, czy po prostu nazywać ich „bezcielesnymi” .

Sam św. biskup Ignacy być może nadmiernie skłaniał się ku wyjaśnieniu natury „ciał” aniołów w kategoriach XIX-wiecznej naukowej wiedzy o gazach. Z tego powodu wywiązała się drobna dyskusja pomiędzy nim i św. Teofanem Zatwornikiem, który uważał za konieczne podkreślenie prostoty natury duchów (które, rzecz jasna, nie są złożone z cząsteczek czy molekuł jak wszystkie gazy). Jeśli jednak chodzi o sprawę podstawową, to znaczy „subtelnego odzienia”, posiadanego przez wszystkie duchy - zgadzał się on ze św. Ignacym . Być może podobne nieporozumienie dotyczące drugorzędnej kwestii terminologicznej przyczyniło się do sporu powstałego na Zachodzie w V wieku, gdy łaciński ojciec, św. Faustyn z Lerynu, opierając się na nauce Ojców wschodnich, również nauczał o względnej „materialności” duszy.

O ile dokładne określenie natury anielskiej znane jest jedynie Bogu, to zrozumienie działalności aniołów (przynajmniej w tym świecie) jest dostępne dla wszystkich, istnieje bowiem wiele świadectw tej działalności, zarówno w Piśmie Świętym, jak i w pismach Ojców oraz w Żywotach Świętych. Aby w pełni zrozumieć objawienia, które przytrafiają się umierającym, powinniśmy w szczególności poznać, w jaki sposób ukazują się upadłe anioły (czyli demony). Prawdziwe anioły ukazują się zawsze we własnej postaci (tylko mniej oślepiającej niż w rzeczywistości) i działają tylko i wyłącznie po to, by wypełnienić wolę i rozkazy Boga. Upadłe zaś anioły, chociaż ukazują się czasami także i we własnej postaci (którą św. Serafin Sarowski opisywał, na podstawie własnego doświadczenia, jako „ohydną”), zazwyczaj przybierają różne postaci i dokonują różnych „cudów” mocami które otrzymują jako poddane władcy sfer powietrza . Ich stałym miejscem pobytu jest powietrze, a głównym zadaniem - kusić lub straszyć ludzi i w ten sposób przywodzić ich za sobą do ostatecznego upadku. To przeciwko nim skierowana jest chrześcijańska walka: Nie walczymy z ludźmi, ale ze zwierzchnościami, władzami, rządcami świata ciemności i złymi duchami w przestworzach .

Błogosławiony Augustyn, w mało znanym traktacie „Opisanie demonów”, napisanym w odpowiedzi na prośbę o wytłumaczenie niektórych z wielu biesowskich objawień w antycznym świecie pogańskim, podaje dobry ogólny pogląd na aktywność demonów:

„Natura demonów jest taka, że za pomocą należącego do powietrznego ciała postrzegania zmysłowego wielokrotnie przewyższają to postrzeganie, którym dysponują ziemskie ciała, także w szybkości, dzięki większej ruchliwości powietrznego ciała, niezrównanie przewyższają one nie tylko ruch ludzi i zwierząt, ale nawet ptasi lot. Obdarzone tymi dwoma zdolnościami w takiej mierze, a jakiej są one cechami powietrznego ciała, to znaczy ostrością postrzegania i szybkością ruchu, przewidują one i oznajmiają o wielu rzeczach, o których dowiedziały się znacznie wcześniej. A ludzi to zdumiewa z powodu ospałej ziemskiej percepcji. W dodatku demony w ciągu swojego długiego życia zdobyły znacznie większe doświadczenie w różnych wydarzeniach niż gromadzą ludzie w ciągu swojego krótkiego życia. W wyniku tych zdolności, które właściwe są naturze ciał powietrznych, demony nie tylko przepowiadają wiele wydarzeń, ale dokonują także wielu cudów” .

Wiele „cudów” i przedstawień biesowskich opisanych jest w długiej mowie św. Antoniego Wielkiego w zawartej w jego żywocie autorstwa św. Atanazego. Również tutaj jest mowa o „lekkich ciałach” demonów . Żywot św. Cypriana, byłego czarownika, także zawiera liczne opisy biesowskich transformacji i cudów, autorstwa rzeczywistego w nich uczestnika .

Klasyczny opis aktywności biesowskiej zawarty jest w siódmej i ósmej Konferencji św. Jana Kasjana, wielkiego galijskiego ojca z V wieku, który jako pierwszy przeniósł pełną naukę monastycyzmu wschodniego na Zachód. Św. Kasjan pisze: „Takie wielkie mnóstwo złych duchów wypełnia powietrze rozlewające się pomiędzy niebem a ziemią, latając w nim z niepokojem i nie bezczynnie, że Boża Opatrzność dla naszej korzyści ukryła i zabrała je z ludzkich oczu; w przeciwnym wypadku, ze strachu przed ich napaścią lub od straszliwego widoku ich twarzy, w które ze swojej woli, kiedy zechcą, przekształcają się i przeobrażają, ludzie żyliby pod nieznośnym terrorem, gotowi się załamać...”

A o tym, że duchy nieczyste są rządzone przez jeszcze bardziej złe władze i są im poddane, poucza nas nie tylko świadectwo Pisma Świętego, w którym czytamy odpowiedź Chrystusa daną faryzeuszowi zniesławiającemu Go: ‘Jeżeli zaś Ja wyrzucam czarty mocą Beelzebuba [księcia demonów]' - lecz również wyraźne wizje i wiele doświadczeń świętych.

‘Gdy jeden z naszych braci podróżował przez ową pustynię, znalazłszy po zapadnięciu nocy pewną jaskinię, zatrzymał się w niej, chcąc odmówić wieczorne modlitwy. Gdy wedle zwyczaju śpiewał psalmy, minęła północ. Po zakończeniu prawidła modlitewnego, chcąc dać wytchnienie zmęczonemu ciału, położył się i nagle ujrzał niezliczone hordy zbierających się zewsząd demonów. Nadchodząc nieskończenie długimi sznurami i rzędami, niektóre poprzedzały swojego wodza, zaś inne szły za nim. W końcu nadszedł i książę, wyższy niż pozostałe i wyglądem bardziej od nich przerażający. Po ustawieniu tronu, gdy usiadł na podwyższonym trybunale, dokładnym badaniem zaczął sprawdzać działalność każdego z nich. Tych, którzy mówili, że nie zdołali jeszcze skusić swoich przeciwników, z wymówkami i przekleństwami rozkazywał wygnać sprzed swego oblicza, jako bezczynnych i niedbałych, wytykając im z rykiem wściekłości, że na próżno pracowali i stracili tyle czasu. Lecz tych, którzy oznajmili, że skusili im przydzielonych, puszczał z wielkimi honorami, przy oklaskach i powszechnym entuzjazmie, jako najodważniejszych wojowników i chwalebny przykład dla wszystkich.

Spośród nich wystąpił pewien wyjątkowo zły duch i ze złośliwym zadowoleniem donosił jako o sławnym zwycięstwie, że w końcu, po piętnastu latach nieustannego kuszenia, pokonał dobrze znanego mnicha, imię którego podał, wciągnąwszy go tej samej nocy w cudzołóstwo... Na tę relację pozostali zareagowali nadzwyczajną radością, on zaś odszedł wyniesiony pochwałami księcia ciemności i uwieńczony chwałą. Z nadejściem świtu całe owo mnóstwo demonów znikło z oczu” .

Doświadczenia takie zdarzały się prawosławnym chrześcijanom nawet w naszym wieku. Oczywiście nie są to sny, czy wizje, lecz spotkania w stanie przebudzenia z demonami takimi, jakie są w rzeczywistości - przytrafiające się jedynie tym, których oczy duchowe zostały otwarte i mogą ujrzeć owe istoty, normalnie niewidoczne dla ludzkich oczu. Aż do całkiem niedawnych czasów zapewne tylko garstka „staromodnych” i „naiwnych” prawosławnych chrześcijan mogła jeszcze wierzyć w „dosłowną prawdę” takich relacji. Nawet dzisiaj niektórzy prawosławni z trudem mogą je przyjąć - tak przekonywująca jest współczesna wiara, że anioły i demony to „czyste duchy”, nie działające takimi „materialnymi” sposobami. Dopiero w wyniku podwyższonej aktywności demonów w ostatnich latach relacje owe ponownie zaczynają się wydawać przynajmniej prawdopodobne. Także szeroko obecnie znane relacje o doświadczeniach „pośmiertnych” otworzyły rzeczywistość niematerialną wielu zwykłym ludziom, dotychczas nie mającym z nią kontaktu. Przejrzyste i prawdziwe wytłumaczenie tej rzeczywistości i jej istot stało się potrzebą czasów. Takiego wytłumaczenia może dostarczyć jedynie Prawosławie, zachowało ono bowiem aż do naszych dni autentyczne nauczanie chrześcijańskie.

Spójrzmy teraz bliżej, jak anioły (i demony) pojawiają się w chwili śmierci.


 

III. Pojawianie się aniołów i demonów w godzinie śmierci

W tych przeżyciach niedawno zmarłego spotykają zazwyczaj dwa anioły. Oto, jak autor „Niewiarygodnych dla wielu ale w rzeczywistości prawdziwych wydarzeń” opisuje je: „Ledwie stara pielęgniarka wypowiedziała te słowa (‘Wieczny odpoczynek i Królestwo Niebieskie...'), gdy pojawiły się przy mnie dwa anioły. Z jakiegoś powodu w jednym z nich rozpoznałem Anioła Stróża, drugi zaś był mi nieznany . (Później pobożny wędrowiec wyjaśnił mu, że był to „anioł przewodnik”). Św. Teodora, której pośmiertna droga przez powietrzne mytarstwa opisana jest w żywocie św. Bazylego Nowego (święty z X wieku, którego pamięć Cerkiew czci 26 marca), opowiada: „Gdy byłam już niemal zupełnie wyczerpana, nagle ujrzałam dwóch świetlistych Aniołów Bożych, w postaci niewyrażalnie pięknych młodzieńców. Twarze ich były jaśniejsze od słońca, spojrzenie pełne miłości, włosy ich bielały jak śnieg, wokół ich głów rozlewał się złocisty blask, połyskujące jak błyskawica szaty na wysokości piersi przepasane były na krzyż złotymi szarfami” . Św. Salwiusz, biskup Galii w VI wieku, w ten sposób opisuje swoje własne doświadczenie śmierci: „Cztery dni temu, gdy moja cela zatrzęsła się i widziałeś mnie leżącego martwym, podniesiony byłem przez dwóch Aniołów i zaniesiony na najwyższy szczyt niebios” .

Zadanie tych Aniołów polega na tym, aby odprowadzić duszę właśnie zmarłego do życia wiecznego. Zarówno w ich wyglądzie, jak i w ich działaniu nie ma nic nieokreślonego. Mają ludzki wygląd, stanowczo biorą „subtelne ciało” duszy i odprowadzają je. „Świetliści Aniołowie natychmiast wzięli moją duszę na ramiona” (św. Teodora). „Wziąwszy mnie za ramiona, aniołowie ponieśli mnie przez ścianę sali...” . Św. Salwiusz był „podniesiony przez dwóch aniołów”. Istnieje wiele innych tego rodzaju przykładów.

Dlatego nie można twierdzić, że „świetlista istota” pojawiająca się we współczesnych doświadczeniach - która nie posiada widocznej formy, nie prowadzi duszy dokądkolwiek, a poprzestaje na wciąganiu jej w dialog i pokazywaniu „migawek” z czyjegoś dotychczasowego życia - jest aniołem prowadzącym do życia wiecznego. Nie każda istota, która pojawia się jako anioł jest nim w rzeczywistości, gdyż nawet sam szatan udaje Anioła światłości . A więc owe istoty nie posiadające nawet wyglądu aniołów z pewnością nimi nie są. Jak się wydaje, we współczesnych doświadczeniach „pośmiertnych” niemalże nigdy nie występują prawdziwe spotkania z aniołami. Przyczyny, dla których się tak dzieje, postaramy się wyjaśnić poniżej.

Czy nie może być tak, że „świetlista istota” jest w rzeczywistości demonem maskującym się jako „świetlisty Anioł” z celem kuszenia umierających nawet w momencie, gdy dusza opuszcza ciało? Dr Moody i inni badacze rzeczywiście zadają to pytanie, ale tylko po to, by odrzucić tę możliwość jako nie pozostającą w zgodzie z „dobrym” oddziaływaniem, jakie objawienie wywiera na umierających. Aby uniknąć wątpliwości dodajmy, że pojęcie „zła” u takich badaczy jest skrajnie naiwne. Dr Moody uważa, że „szatan zapewne powiedziałby swoim sługom, żeby kroczyli drogą nienawiści i zniszczenia” i, jak się zdaje, zupełnie nie zna literatury chrześcijańskiej, opisującej rzeczywistą naturę pokus biesowskich, niezmiennie przedstawianych ich ofiarom jako coś „dobrego”.

Jakie jest wobec tego prawosławne nauczanie o biesowskich pokusach w godzinie śmierci? Św. Bazyli Wielki, interpretując słowa Psalmu Boże mój, u Ciebie szukam obrony. Bądź mi pomocą przeciwko wszystkim moim prześladowcom, i ratuj mnie, by nieprzyjaciel nie porwał mnie jak lew i nie rozszarpał, gdy nie będzie nikogo, kto by mnie ratował (Ps 7, 1-2) podaje takie wytłumaczenie: „Myślę, że mężnych Bożych bojowników , którzy przez całe swoje życie w wystarczający sposób walczyli z niewidzialnymi wrogami, gdy ujdą wszelkim ich prześladowaniom i są już przy końcu życia, książę wieku tego doświadcza, aby zatrzymać ich u siebie, jeśli znajdą się na nich rany, otrzymane w czasie walki, albo też jakieś plamy i ślady grzechu. A jeśli okażą się wolni od ran i zanieczyszczeń, to, jako niezwyciężeni, jako wolni, będą przez Chrystusa przyjęci na odpoczynek. Dlatego Prorok modli się o przyszłe i teraźniejsze życie. Tutaj mówi: bądź mi pomocą przeciwko moim prześladowcom, a tam, w czasie próby: ratuj mnie, by nieprzyjaciel nie porwał mnie jak lew. Można to usłyszeć i od samego Zbawcy, Który przed męką mówi: Nadchodzi bowiem władca tego świata, nie ma on we Mnie nic swego (J 14,30)” . W rzeczywistości nie tylko chrześcijańscy bojownicy muszą stanąć w obliczu biesowskiej próby w godzinie śmierci. Św. Jan Złotousty w swoich mowach na Ewangelię św. Mateusza żywo opisuje, co się często dzieje ze zwykłymi grzesznikami w godzinie śmierci: „Dlatego daje się słyszeć, jak wielu opowiada, że wówczas tym, którzy mają umrzeć, stają przed oczyma strachy i straszne widziadła, że nie mogąc dłużej znieść ich widoku, nawet leżąc trzęsą z wielką siłą łóżkiem, jak straszliwie spoglądają na obecnych, podczas gdy dusza kryje się wewnątrz, zwleka z odłączeniem się od ciała i nie może znieść widoku zbliżających się Aniołów. Jeśli bowiem przejmuje nas dreszcz na widok strasznych ludzi, to jakiegoż uczucia będziemy doznawać na widok groźnych aniołów i straszliwych mocy, gdy będą duszę odrywać od ciała i wlec, gdy nadaremnie i bezskutecznie będzie ona rozwodzić liczne żale?” .

W prawosławnych Żywotach Świętych można znaleźć liczne relacje z tego rodzaju biesowskich widowisk pojawiających się w godzinie śmierci, zwykle z celem przestraszenia umierającej osoby i wprowadzenia jej w rozpacz co do możliwości własnego zbawienia. Na przykład św. Grzegorz w swoich Dialogach opowiada o pewnym bogatym człowieku, który był niewolnikiem licznych namiętności: „Tuż przed tym, jak jego dusza miała wychodzić z ciała, ujrzał otwartymi oczyma czarne i ohydne duchy, które stały przed nim gotowe wziąć jego duszę i odwieść do głębin piekła... Zebrała się wokół niego, z płaczem i drżeniem, cała rodzina. Domownicy nie mogąc zobaczyć złych duchów, z powodu których tak strasznie cierpiał, o ich obecności dowiedzieli się z jego słów, bladości i drżenia. Ze śmiertelnego przerażenia przed ich straszliwymi twarzami rzucał się na łożu to w jedną, to w drugą stronę... Zamęczony przez nie do granic wytrzymałości, nie mogąc się od nich uwolnić, wpadł w rozpacz i zaczął głośno krzyczeć: ‘Dajcie mi czas do rana! Poczekajcie chociaż do rana!' Z tym krzykiem umarł” . Św. Grzegorz opowiada o innych wypadkach tego rodzaju, podobnie jak Beda w swojej History of the English Church and People . Nawet w XIX-wiecznej Ameryce takie doświadczenia wcale nie były rzadkością; ostatnio wydana antologia zawiera opisy szeregu wizji, mających miejsce w XIX wieku, na łożu śmierci grzeszników, którzy nie pokajali się za własne grzechy i nie nawrócili się, z takimi tytułami jak: „Jestem w płomieniach - wyciągnijcie mnie!”, „Och, ratunku! Ciągną mnie w dół!”, „Idę do piekła!” i „Idzie diabeł, aby zaciągnąć moją duszę do piekła!” .

Jednakże dr Moody nie odnotowuje zupełnie niczego w tym rodzaju; wszystkie wręcz doświadczenia umierających w jego książce (z wartym podkreślenia wyjątkiem samobójstw) są przyjemne, niezależnie od tego, czy dotyczy to chrześcijan, czy nie-chrześcijan, ludzi religijnych czy nie. Z drugiej strony, Osis i Haraldsson znaleźli w swoich badaniach coś niezbyt dalekiego od tego doświadczenia.

Badacze ci doszli w swoich amerykańskich badaniach do tych samych rezultatów, co dr Moody. Pojawienie się gości z innego świata widziane jest jako coś pozytywnego, pacjent akceptuje śmierć, przeżycie jest przyjemne, przynosi przed śmiercią pogodę, uniesienie i często powoduje ustanie bólu. Jednakże w indyjskich badaniach dokładnie jedna trzecia pacjentów mających objawienia przeżyło strach, depresję i niepokój z powodu pojawienia się „jamdutów” (hinduskich posłańców śmierci) lub innych istot. Hindusi owi starali się opierać lub uciec wysłannikom z innego świata. I tak w jednej z relacji, hinduski pracownik biurowy w czasie śmierci mówił: „‘Ktoś tam stoi! Ma ze sobą wóz - to na pewno jamdut! Pewnie kogoś ze sobą bierze. Mówi, że chce mnie wziąć ze sobą!... Trzymajcie mnie! Nie idę!' Po zwiększeniu się bólu umarł” . Pewien umierający Hindus „nagle powiedział: ‘Jamdut nadchodzi aby mnie zabrać. Ściągnijcie mnie z łóżka, żeby jamdut mnie nie znalazł'. Wskazał na zewnątrz i wzwyż. ‘Tam jest'. Szpital był na parterze. Na zewnątrz, przy ścianie budynku, stało wielkie drzewo, na gałęziach którego siedziało mnóstwo wron. Dokładnie w tym momencie, gdy pacjent miał ową wizję, wszystkie wrony nagle odleciały z drzewa z wielkim hałasem, jak gdyby ktoś wystrzelił z pistoletu. W wielkim zaskoczeniu wybiegliśmy na zewnątrz przez otwarte drzwi pokoju, ale nie znaleźliśmy niczego, co mogłoby spłoszyć wrony. Z reguły były spokojne, więc my wszyscy obecni dobrze zapamiętaliśmy to, że wrony wzleciały z wielką wrzawą, dokładnie wtedy, gdy chory miał swoją wizję. To było tak, jak gdyby i one uświadomiły sobie coś okropnego. Jak tylko się to stało, pacjent wpadł w śpiączkę i kilka minut później zmarł” . Niektóre „jamduty” mają straszny wygląd i powodują jeszcze większe przerażenie umierających.

Stanowi to najbardziej uderzającą różnicę pomiędzy amerykańskimi i indyjskimi doświadczeniami śmierci opisanymi w studium Osisa i Haraldssona, lecz autorzy nie umieją podać tutaj żadnego wyjaśnienia. Można oczywiście zapytać: dlaczego współczesne amerykańskie doświadczenie jest niemal zupełnie pozbawione pewnego elementu - mianowicie strachu przed przerażającymi objawieniami z innego świata - tak powszechnego zarówno w dawnym doświadczeniu chrześcijańskim, jak i we współczesnym indyjskim?

Nie musimy dokładnie definiować natury objawień u osób umierających, by zrozumieć, że, jak to już widzieliśmy, do pewnego stopnia zależą one od tego, czego umierający oczekuje lub co jest gotów ujrzeć. Dlatego chrześcijanie minionych wieków, mający żywą wiarę w piekło, których przy końcu życia oskarżało sumienie, często przy śmierci widywali demony. Dzisiejsi Hindusi, którzy są oczywiście bardziej „prymitywni” w swoich wierzeniach i rozumieniu niż Amerykanie, często widzą istoty odpowiadające ich wciąż bardzo realnemu strachowi, który mają wobec życia po śmierci. Natomiast współcześni Amerykanie ze swoimi „oświeconymi” poglądami, widzą objawienia pozostające w harmonii z ich „wygodnym” życiem i wierzeniami, które w zasadzie nie zawierają zbyt realnego strachu przed piekłem, czy świadomości istnienia demonów.

Obiektywnie rzecz biorąc, same demony podsuwają pokusy harmonizujące ze stanem duchowym lub oczekiwaniami kuszonych. Tym, którzy boją się piekła, demony mogą ukazywać się w strasznej postaci, aby osoba umierała w stanie rozpaczy; ale tym, którzy nie wierzą w piekło (lub protestantom, którzy wierzą, że są niezawodnie „zbawieni” i dlatego nie muszą się bać piekła) demony będą oczywiście podsuwały pokusy w jakiejś innej formie, nie zdradzającej tak jasno ich złych intencji. W podobny sposób demony mogą się pojawiać chrześcijańskim bojownikom , którzy już wiele wycierpieli, w takiej postaci, aby ich raczej zwieść, a nie zastraszyć.

Dobrym przykładem tego ostatniego rodzaju pokus biesowskich są pokusy, które otoczyły podczas śmierci św. Maurę, męczennicę z III wieku. Po tym, jak wraz ze swoim mężem, św. Tymoteuszem, krzyżowano ją przez dziewięć dni, była kuszona przez diabła. W Żywocie tych świętych czytamy, jak sama św. Maura opisywała swoje pokusy mężowi i współmęczennikowi:

„Odwagi, bracie, odgoń od siebie sen. Bądź czujny i wiedz, co widziałam. Wydawało mi się, gdy byłam w czymś w rodzaju ekstazy, że stał przede mną człowiek z filiżanką w ręku, napełnioną mlekiem i miodem. Powiedział do mnie: ‘Weź to i pij'. Lecz ja go zapytałam: ‘Kim jesteś?'. A on odpowiedział: ‘Aniołem Bożym'. Wtedy powiedziałam do niego: ‘Pomódlmy się do Boga'. Odpowiedział: ‘Przybyłem do ciebie, aby złagodzić twoje cierpienia. Ujrzałem, że bardzo pragniesz jeść i pić, gdyż bardzo długo niczego nie jadłaś.' Wtedy mu powiedziałam: ‘Któż cię pobudził, by okazać mi tę łaskę? I co ci do mojej cierpliwości i postu? Czyż nie wiesz, że Bóg ma moc, aby uczynić i to, co niemożliwe dla człowieka?' Kiedy się modliłam ujrzałam, że człowiek ten odwrócił twarz ku zachodowi. Z tego zrozumiałam, że był to szatański podstęp; szatan chciał nas kusić nawet na krzyżu. Wkrótce potem wizja znikła.

Potem podszedł do mnie następny człowiek i zdawało mi się, że przywiódł mnie nad rzekę mlekiem i miodem płynącą i powiedział do mnie: ‘Pij'. Ale ja odparłam: ‘Już ci mówiłam, że nie będę piła wody, ani żadnego innego ziemskiego napoju, dopóki nie wypiję czaszy śmierci za Chrystusa mojego Boga, którą On Sam dla mnie zmiesza ze zbawieniem i nieśmiertelnością życia wiecznego'. Gdy to powiedziałam, człowiek napił się z rzeki i nagle znikł on sam, a z nim i rzeka” . Po raz trzeci św. Maurze pojawił się prawdziwy Anioł; opis będziemy przytaczać w dalszej części książki. Tutaj widać już jasno, jaką ostrożność przejawiają prawdziwi chrześcijanie wobec przyjmowania „objawień” w godzinie śmierci.

Tak więc godzina śmierci jest rzeczywiście czasem pokusy biesowskiej i „doświadczenia duchowe”, jakie mają w tym czasie ludzie (nawet, gdy się wydaje, że są już „po śmierci” - będziemy jeszcze o tym mówić) muszą być ocenione w świetle tych samych kryteriów nauki chrześcijańskiej, co inne „doświadczenia duchowe”. Również „duchy”, które można napotkać w tym czasie powinny być poddane uniwersalnemu testowi, który św. Apostoł Jan wyraża słowami: Doświadczajcie duchów, jeśli z Boga są, bo wiele fałszywych proroków wyszło na świat .

Niektórzy z krytyków współczesnych doświadczeń „pośmiertnych” wskazywali już na podobieństwo „świetlistej istoty” do „duchów prowadzących” i „duchów przyjaciół” mediumistycznego spirytyzmu. Spójrzmy więc pokrótce na nauczanie spirytystyczne tam, gdzie mówi ono o „świetlistych istotach” i ich przesłaniach. Pewien typowy tekst spirytystyczny stwierdza, że „nauka spirytystyczna jest zawsze, lub prawie zawsze zgodna z wysokimi normami moralnymi. W istocie jej wiara jest zawsze teistyczna, zawsze dostojna, ale niezbyt obchodzą ją intelektualne szczegóły zajmujące umysły Ojców soborów kościelnych” . Dalej stwierdza owa książka, że miłość jest „zasadą przewodnią” i „centralną doktryną” nauki spirytystycznej ; że od duchów otrzymywana jest „chwalebna wiedza”, dzięki której spirytyści podejmują pracę misyjną rozprzestrzeniając „wiedzę, że życie po śmierci istnieje naprawdę” ; i że „zaawansowane” duchy tracą „ograniczenia” osobowości i stają się bardziej podobne do „oddziaływań” niż osób, stając się coraz bardziej „świetliste” . W rzeczywistości, spirytyści w swoich hymnach dosłownie przyzywają „świetliste istoty”:

„Święci słudzy światła!

Skryci przed naszymi oczyma śmiertelnymi...

Zwiastunów świetlistych poślijcie

Wewnętrzny nasz wzrok odkryjcie” .

Fakty te są wystarczającym powodem, by nabrać podejrzeń co do „świetlistej istoty” ukazującej się w naszych czasach ludziom całkowicie nieświadomym natury i subtelności podstępów biesowskich. Podejrzenia nasze dodatkowo rosną, gdy u dr Moody'ego czytamy niektóre relacje opisujące ową istotę jako „ucieszną osobę”, z „poczuciem humoru”, która dostarcza umierającemu „dobrej zabawy” . Taka istota, ze swoim przesłaniem „miłości i zrozumienia” jest rzeczywiście zupełnie podobna do trywialnych i często „obdarzonych dobrym humorem” „duchów” na seansach, a te bez najmniejszych wątpliwości są demonami (o ile sam seans nie jest oszustwem).

Fakt ten sprawia, że niektórzy w ogóle odrzucają wszelkie doświadczenia „pośmiertne” jako oszustwo demonów. Autorzy pewnej książki, protestanci ewangelicy, stwierdzają: „Istnieją pewne nowe i nieznane niebezpieczeństwa w całym tym oszustwie o ‘życiu po śmierci'. Wydaje się, że jeżeli ludzie wierzący w Biblię nawet w niewielkim stopniu wierzą w opisywane przeżycia kliniczne, może to dla nich mieć poważne konsekwencje. Niejeden szczery chrześcijanin w pełni uwierzył w to, że Świetlista Istota to nikt inny, jak Jezus Chrystus i, niestety, ludzi tych można doskonale oszukiwać” . Na poparcie swojego twierdzenia autorzy książki cytują kilka godnych uwagi podobieństw pomiędzy dzisiejszymi doświadczeniami „pośmiertnymi”, a doświadczeniami mediumistycznymi i okultystycznymi z niedawnej przeszłości. Poza tym wskazują na niewątpliwy fakt, że liczni badacze doświadczeń „pośmiertnych” także są zainteresowani okultyzmem, a nawet mają kontakty mediumistyczne .

W obserwacjach tych jest oczywiście dużo prawdy. Niestety, bez pełnej chrześcijańskiej nauki o życiu po śmierci nawet najlepsze intencje „ludzi wierzących w Biblię” nie chronią ich przed błędem polegającym na odrzuceniu prawdziwych doświadczeń duszy po śmierci wraz z tymi, które rzeczywiście mogą być biesowskim oszustwem. Jak to zaraz zobaczymy, sami ci ludzie są skłonni przyjmować wprowadzające w błąd doświadczenia „pośmiertne”.

Osis i Haraldsson mający „rozległe i bezpośrednie doświadczenie obcowania z mediami” zauważają pewne podobieństwo pomiędzy objawieniami umierających i doświadczeniami spirytyzmu. Niemniej zauważają zasadniczą „rażącą sprzeczność” pomiędzy dwoma tymi rodzajami doświadczeń: „Zamiast kontynuacji życia przyziemnego (opisywanego przez media), ci, którzy przeżyli śmierć zdają się pogrążać w radykalnie nowym sposobie egzystencji i doświadczania” . Istotnie, rzeczywistość doświadczeń „pośmiertnych” wydaje się na ogół całkiem odmienna od rzeczywistości zwykłego mediumizmu i spirytyzmu. Ale jest to wciąż rzeczywistość, w której oszustwa i sugestie biesowskie są nie tylko możliwe, lecz należy ich oczekiwać, szczególnie w czasach ostatecznych, w których żyjemy, gdy jesteśmy świadkami wciąż nowszych i subtelniejszych pokus duchowych, a nawet znaków tak wielkich, by zwieść - o ile to możliwe - i wybranych .

Powinniśmy więc być co najmniej bardzo podejrzliwi, jeśli chodzi o „świetliste istoty” które wydają się pojawiać w momencie śmierci. Bardzo są bowiem podobne do demonów pozujących na „świetliste anioły” w celu zwiedzenia nie tylko samej umierającej osoby, lecz jeszcze bardziej tych, którym przekaże ona później ową opowieść jeśli wróci do życia (której to możliwości, oczywiście, demony są bardzo świadome).

Jednak ostateczny nasz osąd tego i innych zjawisk „pośmiertnych” będzie musiał się opierać na doktrynie, która z nich się wyłania, podanej czy to przez jakąś „istotę duchową” widzianą w momencie śmierci, czy po prostu wynikającą lub wydedukowaną ze zjawiska. Do kwestii osądu przejdziemy po tym, jak zakończymy badanie tych zjawisk samych w sobie.

Niektórzy ludzie „umarli” i powrócili do życia - zazwyczaj ci, którzy są lub stali się najbardziej „religijni” rozpoznali w napotkanej przez nich „świetlistej istocie” nie anioła, ale niewidzialną „obecność” samego Chrystusa. U ludzi tych doświadczenie to często powiązane jest z innym zjawiskiem, które dla prawosławnych chrześcijan jest, na pierwszy rzut oka, najbardziej chyba intrygującym elementem dzisiejszego doświadczenia „pośmiertnego” - z wizją „nieba”.


 

IV. Wizja „nieba”

W Życiu po życiu dr Moody zauważa, że ludzie przez niego badani raczej nie doświadczyli niczego w rodzaju „mitologicznego obrazu tego, co jest tam”, a nawet skłonny jest nie wierzyć w zwykły pogląd na niebo i piekło i cały „model przyszłego życia po śmierci oparty na zasadzie nagroda-kara” .

Niemniej w Reflections on Life After Life stwierdza, że późniejsze jego wywiady w istocie odkryły wiele doświadczeń pośmiertnych „innych sfer istnienia, które mogłyby być z powodzeniem nazwane ‘niebiańskimi'” . Pewien mężczyzna znalazł się w „wiejskich okolicach ze strumykami, trawą, drzewami i górami” ; pewna kobieta, będąc w podobnie „pięknym miejscu”, opowiadała: „z daleka... widziałam miasto. Były tam budynki - oddzielne budynki. Błyszczały i świeciły się. Ludzie byli tam szczęśliwi. Pluskała tam woda, fontanny... Można by to chyba nazwać - miasto światła” .

W rzeczywistości owo doświadczenie, jak pokazują niektóre nowe książki, jest dość powszechne. Wspomniani wyżej protestanccy autorzy uważają je - przynajmniej wtedy, gdy obrazowość jego jest ewidentnie biblijna - za chrześcijańskie i że należy je bardzo wyraźnie odróżniać od większości innych doświadczeń „pośmiertnych”, które uważają oni za oszustwo biesowskie. „Niewierzący, jak się zdaje, mają fałszywe doświadczenia tego rodzaju, który w Biblii przypisywany jest szatanowi; wierzący przeżywają doświadczenia doktrynalnie poprawne, które mogą być zaczerpnięte prosto z pism” . Czy istotnie tak jest, czy też może w rzeczywistości doświadczenia wierzących i niewierzących są sobie o wiele bliższe niż wyobrażają to sobie ci autorzy?

Doświadczenie uważane przez tych autorów za autentycznie „chrześcijańskie” było udziałem Betty Malz, która opublikowała książkę opisującą jej 28-minutowe „wyjście z ciała” podczas „śmierci klinicznej”. Po śmierci natychmiast znalazła się „na pięknym zielonym wzgórzu... Szłam do góry po trawie koloru tak żywej zieleni, jakiej nigdy przedtem nie widziałam”. Towarzyszyła jej „wysoka, wyglądająca na mężczyznę postać w szacie. Zastanawiałam się, czy to anioł... Gdy szliśmy razem, nie widziałam słońca - ale wszędzie było światło. Na lewo ode mnie kwitły różnokolorowe kwiaty. Także drzewa, krzewy... Wyszliśmy na wspaniałą srebrną budowlę. Była podobna do pałacu, tylko nie miała wież. Gdy się ku niej zbliżyliśmy, usłyszałam głosy. Były melodyjne, harmonijne, zlewały się w chór; usłyszałam słowo „Jezus”... Anioł podszedł do przodu i położył dłoń na bramie, której z początku nie zauważyłam, wysokości około czterech metrów, z litej perłowej bryły”. Gdy brama się otwarła „w środku ujrzałam coś, co wyglądało jak ulica złotego koloru, pokryta szkłem lub wodą. Pojawiło się oślepiające żółte światło. Tego nie można opisać. Nikogo nie widziałam, a jednak odczuwałam czyjąś obecność. Nagle zrozumiałam, że tym światłem jest Jezus”. Otrzymawszy zaproszenie do wejścia za bramę, wspomniała swojego ojca modlącego się za nią. Brama zamknęła się, a ona powróciła w dół wzgórza, zauważając słońce wznoszące się nad ścianą wysadzaną klejnotami - co wkrótce przemieniło się we wschód słońca nad miejscowością Terre Haute, gdzie w szpitalu powróciła do swojego ciała, co powszechnie uznano za cud .

Czy przeżycie to jest rzeczywiście gatunkowo odmienne od tych, które opisuje dr Moody? Czy rzeczywiście jest to chrześcijańska wizja nieba? (Pani Malz jest protestantką, a jej wiara umocniła się po tym doświadczeniu). Prawosławny czytelnik nie jest oczywiście o tym przekonany w takim stopniu, jak wspominani wyżej autorzy protestanccy. Niezależnie od wszelkiej wiedzy, którą mamy na temat tego, jak dusza idzie po śmierci do nieba i przez co przechodzi, aby się tam dostać (o czym będzie mowa później) - tak naprawdę doświadczenie to nie wydaje się odmienne od „świeckich” doświadczeń „pośmiertnych”, które są obecnie opisywane. Pomimo „chrześcijańskiego” zabarwienia, którym naturalnie owo doświadczenie obdarzyła wierząca protestantka (anioł, hymn, obecność Jezusa), jest tu kilka elementów wspólnych z doświadczeniami „świeckimi”: poczucie ukojenia i spokoju (które opisuje ona jako pozostające w ostrym kontraście z miesiącami jej bolesnej choroby), „świetlista istota” (którą inni także rozpoznawali jako „Jezusa”), przybliżenie się do jakiejś innej rzeczywistości, która leży za jakąś „granicą”. I trochę to dziwne, że, jeśli to naprawdę było niebo, widzi ona nad ścianami wysadzanymi klejnotami wschód słońca z tego świata... Jak powinniśmy to rozumieć?

W niektórych nowych książkach opisanych jest kilka podobnych doświadczeń, krótka analiza których pozwoli nam lepiej sobie uświadomić, o co tu chodzi.

Jedna z tych książek była ostatnio ułożona z „chrześcijańskich” (głównie protestanckich) doświadczeń osób umierających oraz przeżyć „pośmiertnych” . W jednym z doświadczeń opisanych w tej książce, pewna kobieta „umarła”, została uwolniona z ciała i przyszła do miejsca wielkiej światłości wydobywającej się z „niebiańskiego okna”. „Przy tym, co tam zobaczyłam, wszelkie ziemskie radości całkowicie zbladły. Chciałam przyłączyć się do radosnego tłumu dzieci śpiewających i bawiących się w jabłoniowym sadzie... Na drzewach było pachnące kwiecie i dojrzałe czerwone owoce. Gdy tam usiadłam, rozkoszując się pięknem, stopniowo uświadomiłam sobie Obecność; Obecność radości, harmonii i współczucia. Moje serce zapragnęło stać się częścią tego piękna”. Po piętnastominutowym byciu „umarłą” autorka powróciła do swego ciała. Stwierdza, że „do końca tego dnia i przez cały następny dzień tamten świat był dla mnie znacznie bardziej rzeczywisty niż ten, do którego wróciłam” . Doświadczenie to wywołało radość „duchową” podobną do radości pani Malz i również dało nowy religijny wymiar życiu autorki - mimo, iż widziany obraz „nieba” był całkiem inny.

Żywe doświadczenie „pośmiertne” było także udziałem lekarza z Virginii, dr George'a C. Ritchie. Krótki jego opis ukazał się w Guideposts Magazine w 1963 roku, zaś dłuższa wersja w formie książkowej w serii Chosen Books pod tytułem Return from Tomorrow. Po długotrwałym przebywaniu jego duszy poza ciałem (które zostało uznane za umarłe), młody George Ritchie powrócił do małego pokoju, gdzie ono leżało i dopiero wtedy uświadomił sobie, że „umarł”, po czym pokój napełniła wielka światłość, którą odczuł jako Chrystusa, „obecność tak kojącą, radosną i spełniającą, że chciałem się na zawsze zatracić w jej podziwianiu”. Po przeglądnięciu scen ze swego życia usłyszał pytanie „co uczyniłeś ze swoim czasem na ziemi?” i ujrzał trzy wizje. Wydawało się, że pierwsze dwie były z „całkiem innego świata zajmującego tę samą przestrzeń”, co nasza ziemia, z wieloma ziemskimi cechami (ulice i krajobrazy, uniwersytety, biblioteki, laboratoria). „Przelotnie tylko widziałem tamten świat. Jak się zdawało, teraz już nie byliśmy na ziemi, ale ogromnie od niej daleko, poza wszelkimi z nią związkami. I tam, wciąż bardzo daleko, ujrzałem miasto - ale miasto, o ile to sobie można w ogóle wyobrazić - zbudowane ze światła... - w którym ściany, domy, ulice zdawały się promieniować światłem, zaś pośród nich poruszały się istoty tak oślepiająco jasne jak Ktoś stojący przy mnie. Była to tylko przelotna wizja i po chwili ściany pokoju zamknęły się wokół mnie, oślepiające światło zgasło i opanował mnie dziwny sen”. Przed tym doświadczeniem nie czytał on niczego o życiu po śmierci; po nim stał się bardzo aktywnym protestantem .

To uderzające doświadczenie miało miejsce w 1943 roku. Okazuje się, że doświadczenia takie wcale nie były rzadkie w porównaniu z „reanimacyjnymi” doświadczeniami kilku ostatnich lat. Protestancki pastor Norman Vincent Peale opisuje kilka podobnych przeżyć i komentuje to tak: „Halucynacja, sen, wizja - ja tak nie uważam. Zbyt wiele lat spędziłem na rozmowach z ludźmi, którzy doszli do skraju ‘czegoś' i spoglądali na drugą stronę, którzy jednogłośnie opisywali piękno, światłość i spokój, aby żywić w swoim umyśle jakieś wątpliwości” . W książce Voices from the Edge of Eternity znajdujemy liczne opisy zaczerpnięte z trzech XIX-wiecznych antologii wizji na łożu śmierci i doświadczeń „przyśmiertnych”. I chociaż żaden z tych przykładów nie jest tak szczegółowy, jak niektóre z bardziej współczesnych świadectw, dostarczają one obfitego materiału dowodowego na to, że wizje innego świata dość często zdarzały się i zdarzają się umierającym. W doświadczeniach tych ci, którzy uważali się za chrześcijan i przygotowanych na śmierć mieli uczucie pokoju, radości, światłości, aniołów, nieba - zaś niewierzący (w bardziej fundamentalistycznej Ameryce XIX wieku!) często widzieli demony i piekło.

Ustaliwszy fakt owych wizji, musimy teraz zapytać: jaka jest ich natura? Czy wizja nieba jest naprawdę tak powszechna pośród tych umierających, którzy, będąc chrześcijanami w stopniu takim, w jakim potrafią najlepiej, pozostają jednak poza Cerkwią Chrystusową, Cerkwią Prawosławną?

Ocenę natury i wartości takich doświadczeń powinniśmy zacząć od powtórzenia tego, co powiedzieliśmy odnośnie „spotkania z innymi”. Przeanalizujmy doświadczenia śmierci nie-chrześcijan aby sprawdzić, czy różnią się one istotnie od doświadczeń rzekomych chrześcijan. Jeśli nie-chrześcijanie podczas umierania lub po „śmierci” także zwykle widzą „niebo”, to będziemy musieli rozumieć to doświadczenie jako coś naturalnego, co może zdarzyć się każdemu, a nie jak coś specyficznie chrześcijańskiego. Książka doktorów Osisa i Haraldssona zawiera obfity materiał dowodowy na ten temat.

Badacze ci donoszą o około 75 przypadkach „widzenia innego świata” przez umierających pacjentów. Niektórzy opisują niewiarygodnie piękne łąki i ogrody; inni widzą bramy wiodące do pięknego krajobrazu lub miasta; wielu słyszy muzykę z innego świata. Często ma tu miejsce domieszka dość ziemskiej obrazowości, jak w przypadku Amerykanki, która pojechała do pięknego ogrodu taksówką, Hinduski, która jechała do swojego „nieba” na krowie , czy nowojorczyka, który z duszą pełną „miłości i szczęścia” wszedł na soczystą, zieloną łąkę - w dali zaś widział budynki Manhattanu i wesołe miasteczko .

Zauważmy, że w studium Osisa-Haraldssona Hindusi widzą „niebo” równie często, co chrześcijanie, lecz gdy drudzy widzą „Jezusa” i „aniołów”, to pierwsi równie często widzą hinduskie świątynie i bogów . Jeszcze bardziej znaczące jest to, że głębia zaangażowania pacjenta w życie religijne zdaje się zupełnie nie wpływać na jego zdolność do oglądania wizji z innego świata; „pacjenci głęboko religijni widzieli ogrody, bramy, nie częściej od mniej religijnych czy w ogóle niereligijnych”. I rzeczywiście, pewien członek Indyjskiej Partii Komunistycznej, ateista i materialista, w czasie śmierci został przeniesiony do „pięknego miejsca, nie z tej ziemi... W tle słyszał muzykę i jakiś śpiew. Gdy zrozumiał, że żyje, było mu bardzo przykro, że musi opuścić to piękne miejsce” . Pewna osoba opisuje swoje doznania podczas śmierci po próbie samobójstwa: „Jestem w niebie. Tyle jest domów wokół, tyle ulic z wielkimi drzewami, na gałęziach których pełno jest słodkich owoców i małych śpiewających ptaków” . Większość z tych, którzy mają takie doświadczenia, czuje wielką radość, pokój, pogodę ducha i zgodę na śmierć; niewielu pragnie powrócić do tego życia .

W ten oto sposób staje się jasne, że musimy być nad wyraz ostrożni w interpretacji „wizji nieba” oglądanych przez umierających i „umarłych” ludzi. Tak, jak i wyżej, przy omawianiu (w rozdziale drugim) „spotkania z innymi”, także i teraz musimy wyraźnie odróżnić prawdziwe, pochodzące od Boga wizje innego świata od naturalnego tylko poznania, które nawet jeżeli pozostaje poza zwykłymi granicami ludzkiego doświadczenia, nie jest w najmniejszym stopniu duchowe i nic nam nie mówi o prawdziwej rzeczywistości nieba lub piekła opisywanych w autentycznym nauczaniu chrześcijańskim.

Stoimy teraz przed najważniejszą częścią naszego badania doświadczeń przedśmiertnych i „pośmiertnych”: ich analizą i oceną za pomocą kryteriów autentycznego chrześcijańskiego nauczania i doświadczenia życia po śmierci, a także określeniem ich znaczenia dla naszych czasów. Jednakże nawet i tutaj można już podać wstępną ocenę tak rozprzestrzenionych dzisiaj „niebiańskich” doświadczeń: większość tych przypadków, a może nawet i wszystkie niewiele mają wspólnego z chrześcijańską wizją nieba. Wizje te nie są duchowe, ale świeckie. Są one na tyle szybkie, tak łatwo osiągalne, powszechne i ziemskie w swojej obrazowości, że nie można ich poważnie porównywać z prawdziwymi chrześcijańskimi wizjami nieba w przeszłości (z których kilka będzie opisanych poniżej). Nawet to, co najbardziej „duchowe” w tych wizjach - poczucie „obecności” Chrystusa - przekonuje bardziej o duchowej niedojrzałości tych, którzy tego doświadczają niż o czymkolwiek innym. Zamiast głębokiej czci, strachu Bożego i skruchy, które wywoływało w chrześcijańskich świętych rzeczywiste doświadczenie Bożej obecności (czego przykładem może być przeżycie św. Pawła na drodze do Damaszku) , dzisiejsze doświadczenia niosą ze sobą uczucia „ukojenia” i „pokoju” znane ze współczesnych ruchów spirytystycznych i zielonoświątkowych.

Bez wątpienia jednak doświadczenia te są nadzwyczajne; wielu z nich nie można sprowadzić jedynie do halucynacji i, jak się zdaje, mają one miejsce poza ogólnie przyjętymi granicami życia ziemskiego, w sferze, by tak rzec, gdzieś pomiędzy życiem i śmiercią.

Co to za sfera? Przejdziemy teraz do tego pytania. Aby na nie odpowiedzieć, przyjrzymy się przede wszystkim autentycznemu chrześcijańskiemu świadectwu, a później - jak to czyni dr Moody i inni autorzy - pismom współczesnych okultystów i innych, którzy twierdzą, że po tej sferze podróżowali. To drugie źródło, jeśli je właściwie rozumieć, dostarcza zaskakującego potwierdzenia prawdy chrześcijańskiej.

Na początku zadajmy pytanie: w jaką sferę, zgodnie z nauczaniem chrześcijańskim, najpierw wchodzi dusza po śmierci?


 

V. Powietrzne Królestwo Duchów

Aby zrozumieć, do jakiej sfery wchodzi dusza po śmierci, musimy na nią spojrzeć w całym kontekście ludzkiej natury. Powinniśmy znać naturę człowieka przed jego upadkiem, wiedzieć o zmianach, które w niej nastąpiły po upadku i o zdolnościach człowieka do wejścia w kontakt z istotami duchowymi.

Być może najbardziej zwięzłe prawosławne omówienie tych zagadnień można znaleźć w tej samej książce św. Ignacego Brianczaninowa, którą już cytowaliśmy odnośnie prawosławnej nauki o aniołach . Jeden z rozdziałów swojej książki św. Ignacy poświęcił omówieniu „zmysłowego postrzegania duchów” - to znaczy anielskich i biesowskich objawień ludziom. Poniżej przytaczamy ten rozdział, ukazujący prawosławne nauczanie patrystyczne, trzeźwo i dokładnie przekazane przez jednego z wielkich Ojców Prawosławia czasów współczesnych .

Pierwotna natura człowieka

„‘Przed upadkiem człowieka ciało jego było nieśmiertelne, obca mu była niemoc, obca obecna jego niezgrabność i ociężałość, obce grzeszne i cielesne odczucia, obecnie dlań naturalne' . Jego zmysły były nieporównanie subtelniejsze, ich działanie było nieporównanie szersze, całkowicie swobodne. Odziany w takie ciało, z takimi organami zmysłów, człowiek był zdolny do zmysłowego oglądania duchów, do których sam przynależał duszą, był zdolny do obcowania z nimi, do takiego oglądania Boga i obcowania z Bogiem, które charakterystyczne są dla świętych duchów. Święte ciało człowieka nie stało temu na przeszkodzie, nie oddzielało człowieka od świata duchów. Człowiek odziany w ciało był zdolny do życia w raju, w którym teraz zdolni są przebywać tylko Święci i to jedynie swoimi duszami, a do którego po zmartwychwstaniu wejdą i ciała świętych. Wtedy ciała te w grobach pozostawią ociężałość, którą przyswoiły sobie po upadku; staną się wtedy duchowe, a nawet staną się duchami, wedle wyrażenia św. Makarego Wielkiego , ujawnią w sobie te właściwości, które zostały im dane przy stworzeniu . Wtedy ludzie znowu wstąpią w grono świętych duchów i w otwarte z nimi obcowanie. Przykład ciała, które było zarazem ciałem i duchem, widzimy w ciele Władcy naszego Jezusa Chrystusa po Jego zmartwychwstaniu.

Upadek człowieka

W wyniku upadku zmieniły się i dusza i ciało człowieka. W ścisłym znaczeniu tego słowa upadek był dla nich zarazem i śmiercią. To, co widzimy i nazywamy śmiercią w istocie jest tylko rozłączeniem duszy i ciała, już przedtem uśmierconych odstąpieniem od nich prawdziwego życia, Boga. My już się rodzimy umarli wieczną śmiercią! Nie czujemy, że jesteśmy umarli, gdyż umarli nie czują swojej martwoty! Niemoce naszego ciała, jego zależność od wrogich wpływów rozlicznych substancji ze świata materialnego, jego ociężałość - to konsekwencje upadku. Wskutek upadku nasze ciało wstąpiło w rząd ciał zwierzęcych; żyje ono życiem zwierzęcym, życiem swojej upadłej natury. Służy ono duszy jako więzienie i grób.

Mocne są użyte przez nas wyrażenia, lecz i one niedostatecznie jeszcze wyrażają głęboki upadek naszego ciała z wysokości stanu duchowego do stanu grzesznej cielesności. Trzeba się oczyścić się skruchą i gruntownym nawróceniem, trzeba odczuć choćby w jakimś stopniu swobodę i wysokość stanu duchowego, aby nabyć pojęcie o rozpaczliwej sytuacji naszego ciała, o stanie jego martwoty, wynikłej z jego obcości wobec Boga.

W tym stanie martwoty, z powodu skrajnej ociężałości i prymitywności, zmysły cielesne nie są zdolne do obcowania z duchami, nie widzą ich, nie słyszą ich, nie czują. Jak stępiona siekiera, nie nadają się już do użycia wedle swojego przeznaczenia. Święte duchy uchyliły się od obcowania z ludźmi jako z niegodnymi takiego obcowania; duchy upadłe, które pociągnęły nas w swój upadek, przemieszały się z nami i żeby wygodniej trzymać nas w niewoli, starają się przed nami ukryć siebie i swoje łańcuchy. A jeśli i ujawniają się, to ujawniają się po to, by umocnić swoje panowanie nad nami.

Wszystkim nam, znajdującym się w niewoli grzechu trzeba wiedzieć, że obcowanie ze świętymi Aniołami jest dla nas nienaturalne z powodu naszej wobec nich obcości w wyniku upadku, że naturalne jest dla nas z tej przyczyny obcowanie z duchami odrzuconymi, do grona których należymy naszą duszą - i że duchy pojawiające się zmysłowo ludziom przebywającym w grzechu i upadku to demony, a nie żadne święte Anioły. ‘Dusza skalana' - powiedział święty Izaak Syryjski - ‘nie wchodzi do czystego królestwa i nie łączy się z duszami świętych' . Święte anioły pojawiają się tylko świętym ludziom, którzy świętym swoim życiem odbudowali obcowanie z Bogiem i z nimi .

Kontakt z upadłymi duchami

Chociaż demony, pojawiając się ludziom, najczęściej przybierają wygląd świętych Aniołów, aby ich łatwiej oszukać; chociaż starają się także przekonać, że są ludzkimi duszami, a nie biesami (ten sposób oszukiwania w czasach obecnych jest w szczególnej modzie wśród biesów, w wyniku szczególnej skłonności ludzi współczesnych, aby weń wierzyć); chociaż przepowiadają czasami nawet przyszłość; chociaż ujawniają tajemnice: lecz absolutnie nie wolno im ufać. Prawda u nich zmieszana jest z kłamstwem; prawda używana jest przez nich czasami jedynie dla skuteczniejszego oszukiwania. I nic dziwnego, ponieważ szatan również udaje anioła światłości, a jego słudzy w podobny sposób udają sługi sprawiedliwości, jak powiedział Apostoł Paweł (2 Kor 11, 14-15)” .

„Generalna zasada postępowania dla wszystkich ludzi polega na tym, aby w żaden sposób nie dowierzać duchom, gdy pojawią się naszym zmysłom, nie wchodzić z nimi w rozmowę, nie zwracać na nie żadnej uwagi, uznawać ich pojawienie się za wielką i jak najniebezpieczniejszą pokusę. W czasie tej pokusy należy skierować myśl i serce ku Bogu z modlitwą o zmiłowanie i wybawienie od pokusy. Pragnienie ujrzenia duchów, ciekawość, aby dowiedzieć się czegoś o nich i od nich to znak ogromnej lekkomyślności i zupełnej nieznajomości cerkiewnej, prawosławnej tradycji życia moralnego i duchowego. Do poznania duchów dochodzi się zupełnie inaczej niż wydaje się to niedoświadczonemu i nieostrożnemu eksperymentatorowi. Dla niedoświadczonego otwarte obcowanie z duchami jest wielkim nieszczęściem, albo stanowi źródło wielkich nieszczęść.

Natchniony przez Boga autor Księgi Rodzaju mówi, że po upadku pierwszych ludzi Bóg, wygłosiwszy nad nimi wyrok, jeszcze przed wygnaniem ich z raju sporządził dla mężczyzny i jego żony szaty ze skór i odział ich nimi . Odzienie ze skór, wedle objaśnienia świętych Ojców , oznacza nasze prymitywne ciało, które przy upadku podległo przemianie: utraciło swoją subtelność i duchowość, otrzymało obecną swoją ociężałość. I chociaż pierwotną przyczyną zmiany był upadek, to przemiana nastąpiła pod wpływem Wszechmogącego Stwórcy, wedle niewypowiedzianego Jego ku nam miłosierdzia, dla naszego wielkiego dobra. Pośród innych korzystnych dla nas następstw wynikających ze stanu, w którym teraz znajduje się nasze ciało, powinniśmy wskazać i to, że, przez dopuszczenie ociężałości na nasze ciało, staliśmy się niezdolni do zmysłowego oglądania duchów, w sferę których upadliśmy(...). Wielka mądrość i dobroć Boża położyła przeszkodę miedzy ludźmi, zrzuconymi z raju na ziemię, a duchami, zrzuconymi na ziemię z nieba - prymitywną materialność ciała ludzkiego. Podobnie ziemskie rządy oddzielają murem więziennym złoczyńców od społeczeństwa ludzkiego, aby samowolnie nie szkodzili temu społeczeństwu i nie deprawowali pozostałych ludzi . Upadłe duchy oddziałują na ludzi, przynosząc im grzeszne pomysły i odczucia; do zmysłowego widzenia duchów dochodzą bardzo nieliczni ludzie” .

„Dusza, odziana w ciało, zamknięta i oddzielona nim od świata duchów, stopniowo kształci się przez uczenie się prawa Bożego, lub, mówiąc innymi słowy, uczeniem się chrześcijaństwa nabywa umiejętność odróżniania dobra od zła . Wtedy darowane jej jest duchowe widzenie duchów i, jeśli okaże się to zgodne z celami Boga kierującymi nią, także zmysłowe, gdyż złudzenie i omamienie są już dla niej dalece mniej niebezpieczne, a doświadczenie i wiedza - przydatne.

Przy rozłączeniu duszy od ciała widoczną śmiercią znowu wstępujemy w grono i społeczność duchów. Widać stąd, że dla pomyślnego wstąpienia w świat duchów niezbędne jest dla nas w odpowiednim czasie rozwijanie się według prawa Bożego, że właśnie dla tego kształtowania się dano nam do dyspozycji pewną ilość czasu, określoną przez Boga dla naszego ziemskiego pielgrzymowania. Pielgrzymowanie owo nazywa się ziemskim życiem.

Otwarcie zmysłów

Ludzie stają się zdolni do widzenia duchów przy pewnej przemianie zmysłów, która dokonuje się w sposób dla człowieka niezauważalny i niezrozumiały. Zauważa on tylko w sobie, że nagle zaczął widzieć to, czego dotychczas nie widział i czego nie widzą inni i słyszeć to, czego dotychczas nie słyszał. Dla tych, którzy na sobie doświadczyli takiej przemiany zmysłów, jest ona bardzo prosta i naturalna, chociaż niemożliwa do wyjaśnienia ani sobie, ani innym; dla tych, którzy jej nie doświadczyli - jest dziwna i niezrozumiała. Tak samo wszystkim wiadomo, że ludzie mogą pogrążać się w sen; ale co to za zjawisko - sen, w jaki sposób, niezauważalnie dla samych siebie, przechodzimy ze stanu czuwania w stan snu i samozapomnienia - pozostaje dla nas tajemnicą.

Przemiana zmysłów, przy której człowiek wchodzi w zmysłowe obcowanie z istotami świata niewidzialnego, nazywa się w Piśmie Świętym otwarciem zmysłów. Jahwe odsłonił, powiada Pismo, oczy Balaama i ujrzał Anioła Jahwe stojącego na drodze z obnażonym mieczem . Okrążony przez wrogów prorok Elizeusz, aby uspokoić przestraszonego swojego sługę, pomodlił się i rzekł: Jahwe, otwórz jego oczy, aby zobaczył. Jahwe otwarł oczy chłopca, i oto ujrzał górę pełną koni i ognistych rydwanów wokół Elizeusza (...)”.

„Z przytoczonych miejsc Pisma Świętego jasno wynika, że zmysły cielesne są jakby drzwiami i bramami do wewnętrznej izby, gdzie przebywa dusza, że wrota owe otwierają się i zamykają wedle Bożego nakazu. Wielce mądrze i miłosiernie bramy owe w upadłych ludziach są nieustannie zamknięte, aby zaprzysięgli nasi wrogowie, upadłe duchy, nie wdzierali się do nas i nie gubili nas. Rzecz to tym bardziej konieczna, że my, po upadku, znajdujemy się w sferze duchów upadłych, okrążeni przez nie i zniewoleni. Nie mając możliwości wtargnąć w nas, starają się one dać znać o sobie z zewnątrz, przynosząc rozliczne grzeszne myśli i marzenia, przyciągając nimi lekkomyślną duszę do obcowania ze sobą. Człowiekowi nie wolno odsuwać troski Opatrzności Bożej i własnymi siłami, z dopuszczenia Bożego, ale nie z Bożej woli, otwierać swoje zmysły i wchodzić w jawne obcowanie z duchami. Ale i to się zdarza. Oczywiste jest, że własnymi siłami można dojść do obcowania tylko z duchami upadłymi. Dla świętych Aniołów nie jest właściwe przyjmowanie uczestnictwa w sprawie niezgodnej z wolą Bożą, w sprawie Bogu niemiłej...

Co popycha ludzi do wstąpienia w otwarte obcowanie z duchami? Lekkomyślnych i nie znających praktycznie chrześcijaństwa pcha ciekawość, niewiedza, niewiara, brak zrozumienia, że wstąpiwszy w takie obcowanie mogą wyrządzić sobie ogromną krzywdę” .

„Myśl, że w zmysłowym oglądaniu duchów jest coś szczególnie ważnego, jest błędna. Widzenie zmysłowe, bez duchowego, nie dostarcza właściwego pojęcia o duchach, dostarcza tylko powierzchownego o nich pojęcia, bardzo łatwo może dostarczyć jak najbardziej błędnego pojęcia, i takiego właśnie pojęcia w pierwszej kolejności dostarcza ludziom niedoświadczonym, zarażonym próżnością i wysokim mniemaniem o sobie. Duchowe widzenie duchów osiągają jedynie prawdziwi chrześcijanie, zaś do zmysłowego przede wszystkim są zdolni ludzie o najbardziej skalanym życiu... Bardzo nieliczni ludzie mają ku temu naturalne zdolności ; bardzo nielicznym pojawiają się duchy z powodu jakiejś szczególnej okoliczności życiowej. W tych ostatnich dwóch przypadkach człowiek nie podlega osądzeniu, ale powinien dołożyć wszelkich starań, aby wyjść z tego jako z bardzo niebezpiecznego położenia. W naszych czasach wielu ludzi pozwala sobie wchodzić w obcowanie z upadłymi duchami za pośrednictwem magnetyzmu (spirytyzmu), przy czym upadłe duchy zwykle pojawiają się jako świetliste anioły, zwodzą i oszukują różnymi interesującymi bajkami, mieszając prawdę z kłamstwem - zawsze powodując wielki rozstrój duszy, a nawet umysłu” .

Niech nie nabierają wysokiego mniemania o sobie ci, którzy zmysłami widzieli duchy, a nawet świętych Aniołów. Widzenie to samo w sobie zupełnie nie świadczy o godności widzących: zdolni są do niego nie tylko skalani ludzie, ale i najbardziej nierozumne zwierzęta (Księga Liczb 22,23)” .

Niebezpieczeństwo kontaktu z duchami

„Widzenie duchów zmysłowymi oczyma zawsze przynosi większą lub mniejszą szkodę tym ludziom, którzy nie mają widzenia duchowego. Tutaj, na ziemi, obrazy prawdy przemieszane są z obrazami kłamstwa , jak w krainie, w której przemieszano dobro ze złem, jak w krainie wygnania upadłych aniołów i upadłych ludzi” .

„Ten, kto zmysłami widzi duchy, może łatwo zostać oszukany na swoją szkodę i zgubę. Jeśli, widząc duchy, okaże im zaufanie lub łatwowierność, to niezawodnie będzie oszukany, niezawodnie będzie przyciągnięty, niezawodnie będzie zapieczętowany niezrozumiałą dla niedoświadczonych pieczęcią złudy, pieczęcią strasznej szkody w swoim duchu, przy czym często utracona zostaje możliwość poprawy i zbawienia. Z wieloma, bardzo wieloma tak się stało. Stało się to nie tylko z poganami, których kapłani w większości otwarcie obcowali z duchami; stało się to nie tylko z wieloma chrześcijanami, nie znającymi tajemnic chrześcijaństwa i z jakiegoś powodu wstępującymi w obcowanie z duchami: stało się to z wieloma ascetami i mnichami , którzy nie nabywszy duchowego widzenia duchów ujrzeli je zmysłowo.

Jednym tylko chrześcijańskim życiem w ascezie osiąga się prawidłowe, prawowite wejście w świat duchów. Wszystkie inne środki są nieprawe i powinny być odrzucone, jako niepotrzebne i zgubne. Prawdziwemu trudzącemu się słudze Chrystusowemu dozwala na widzenie sam Bóg. Gdy Bóg kieruje, wtedy oddzielają się pozory prawdy, w które odziewa się kłamstwo, od samej prawdy; wtedy darowane jest trudzącemu się słudze przede wszystkim duchowe widzenie duchów, które szczegółowo i dokładnie ujawnia przed nim właściwości tych duchów. Dopiero po tym niektórym trudzącym się sługom zostaje darowane zmysłowe widzenie duchów, którym dopełnia się ich poznanie osiągnięte widzeniem duchowym” .

Kilka porad praktycznych

Św. Ignacy czerpie z wypowiedzi św. Antoniego w jego Żywocie autorstwa św. Atanazego (o którym wspominaliśmy wyżej jako o źródle naszej wiedzy na temat działalności demonów) praktyczną poradę dla chrześcijańskich bojowników odnośnie tego, jak należy się zachowywać w sytuacji, gdy komuś zdarzy się zmysłowe widzenie duchów. Ma ona ogromną wartość dla wszystkich, którzy pragną wieść prawdziwe chrześcijańskie życie duchowe w naszych czasach, gdy (z powodów, które postaramy się wyjaśnić poniżej) zmysłowe oglądanie duchów stało się znacznie bardziej powszechne niż dotychczas. Św. Antoni naucza:

„Dla waszego bezpieczeństwa trzeba wam wiedzieć o następującej rzeczy. Gdy pojawi się jakieś widzenie, nie dopuszczaj do siebie strachu, ale niezależnie od tego, jakie to by było widzenie, przede wszystkim mężnie zapytaj: ‘Kim jesteś i skąd pochodzisz?'. Jeśli to objawienie się świętych, uspokoją cię i strach twój obróci się w radość. Ale jeżeli to objawienie diabelskie, to, napotkawszy w twej duszy twardość, natychmiast przejdzie w zwątpienie: dlatego, że pytanie takie jest znakiem duszy nieustraszonej. Zadawszy takie pytanie Jozue syn Nuna upewnił się w prawdzie , i wróg nie ukrył się przed Danielem” .

Opisawszy, jak nawet św. Szymon Słupnik został niegdyś niemalże oszukany przez demona, który mu się pojawił w formie anioła w ognistym rydwanie św. Ignacy ostrzega dzisiejszych prawosławnych chrześcijan: „Jeżeli święci znajdowali się w takim niebezpieczeństwie zwiedzenia przez złe duchy, to dla nas niebezpieczeństwo to jest jeszcze straszniejsze. Jeśli święci nie zawsze rozpoznawali demony, pojawiające się im w postaci świętych i samego Chrystusa: to jak my możemy myśleć o sobie, że poznajemy je bezbłędnie? Jedyny sposób wybawienia od duchów zamyka się w tym, aby zdecydowanie odrzucać widzenie ich i obcowanie z nimi, uznając się za niezdolnych do takiego widzenia i obcowania.

Święci nauczyciele chrześcijańskiego życia w ascezie (...) przykazują bogobojnym trudzącym się sługom nie dowierzać żadnemu obrazowi ani widzeniu, gdy nagle się pojawią, nie wchodzić z nimi w rozmowę, nie zwracać na nie uwagi. Przykazują przy takich objawieniach ochraniać się znakiem Krzyża, zamykać oczy i, w stanowczej świadomości swojej niegodności i niezdolności do widzenia świętych duchów prosić Boga, aby ochronił nas od wszelkich knowań i ułud, złośliwie i przebiegle rozstawianych przed ludźmi przez duchy zła” .

W dalszym ciągu św. Ignacy cytuje św. Grzegorza Synaitę: „W żaden sposób nie przyjmuj, jeśli ujrzysz coś zmysłami lub umysłem, na zewnątrz lub wewnątrz siebie, czy to obraz Chrystusa, czy anioła, czy jakiegoś świętego, czy gdy światło zamarzy się i wyobrazi w umyśle: bo i samemu umysłowi z natury właściwa jest marzycielskość i łatwo składa obrazy, których pragnie, co jest normalne u ludzi srogo na siebie nie uważających, przez co wyrządzają sobie krzywdę” .

Zakończenie

Na zakończenie św. Ignacy naucza: „Jedynym prawidłowym wejściem w świat duchów jest chrześcijańskie życie w ascezie . Jedynym prawidłowym wejściem w zmysłowe widzenie duchów jest chrześcijańskie zaawansowanie i doskonałość” .

„W swoim czasie, wyznaczonym przez jednego Boga i wiadomym jednemu Bogu, nieuchronnie wstąpimy w świat duchów. Czas ten od każdego z nas niedaleki! Oby wszechdobry Bóg darował nam tak przeżyć życie na ziemi, żebyśmy jeszcze w jego trakcie rozerwali obcowanie z upadłymi duchami, wstąpili w obcowanie z duchami świętymi, żebyśmy na tej podstawie, zrzuciwszy ciało, byli zaliczeni do świętych duchów, a nie duchów odrzuconych!” .

Ta nauka św. Ignacego Brianczaninowa, napisana ponad sto lat temu, mogłaby być równie dobrze napisana i dzisiaj, tak wiernie oddaje pokusy duchowe naszych czasów, gdy „drzwi percepcji” (by użyć zwrotu spopularyzowanego przez jednego z eksperymentatorów w tej sferze, Aldousa Huxleya) zostały w ludziach otwarte w stopniu, o którym nikomu się w czasach św. biskupa Ignacego nie śniło.

Słowa te nie wymagają chyba komentarza. Uważny czytelnik mógł je odnieść do doświadczeń „pośmiertnych” opisywanych przez nas na tych stronach i w ten sposób zacząć sobie uświadamiać straszne niebezpieczeństwo tych doświadczeń dla ludzkiej duszy. Ten, kto zna to prawosławne nauczanie, nie może nie patrzeć ze zdumieniem i zgrozą na łatwość, z jaką współcześni „chrześcijanie” ufają wizjom i objawieniom, które stały się obecnie tak powszechne. Przyczyna tej łatwowierności jest jasna: rzymski katolicyzm i protestantyzm, od wieków już odcięte od prawosławnej doktryny i praktyki życia duchowego, utraciły wszelką zdolność do jasnej orientacji w świecie duchów. Absolutnie podstawowa chrześcijańska cecha nieufności w czyjeś „dobre” wyobrażenia i uczucia stała się dla nich kompletnie obca. W wyniku tego „duchowe” doświadczenia i objawiania się duchów stały się chyba dzisiaj częstsze niż w jakimkolwiek innym okresie ery chrześcijaństwa, a naiwna ludzkość, aby wyjaśnić ten fakt, jest gotowa przyjąć teorię „new age”, „nowego wieku” cudów duchowych, lub „nowego wylania się Ducha Świętego”. Ludzkość tak zubożała duchowo, że uważa się za „chrześcijańską” nawet wtedy, gdy czyni przygotowania do ery biesowskich „cudów”, co jest znakiem czasów ostatecznych .

Powinniśmy dodać, że także i sami prawosławni chrześcijanie, będąc teoretycznie w posiadaniu prawdziwej nauki chrześcijańskiej, rzadko są jej świadomi i często oszukiwani są tak samo łatwo, jak i nie-prawosławni. Nadszedł czas, aby ci, do których należy ona prawem urodzenia, odkryli ponownie tę naukę!

Ci, którzy opisują dziś swoje doświadczenia „pośmiertne” pokazują, że ufają swoim doświadczeniom tak samo, jak wszyscy, którzy zostali w przeszłości sprowadzeni na manowce. W całej współczesnej literaturze na ten temat jest nadzwyczaj mało przypadków, w których ktoś poważnie zastanawia się nad tym, czy chociaż część przeżycia nie mogła pochodzić od diabła. Oczywiście prawosławny czytelnik zada to pytanie i będzie starał się zrozumieć owe doświadczenia w świetle duchowego nauczania prawosławnych Ojców i Świętych.

Musimy teraz pójść dalej i zobaczyć co, według prawosławnego nauczania, dzieje się z duszą, gdy opuszcza ona ciało w czasie śmierci i wchodzi do świata duchów.


 

VII. Mytarstwa powietrzne

Specjalne miejsce, w którym zamieszkują demony w tym upadłym świecie i miejsce, gdzie spotykają się z nimi dusze dopiero co umarłych ludzi - to powietrze. Św. biskup Ignacy w dalszym ciągu swej książki opisuje tę sferę, którą trzeba dobrze rozumieć, aby móc w pełni wyjaśnić dzisiejsze doświadczenia „pośmiertne”.

„Słowo Boże i współdziałający ze słowem Duch odsłaniają nam, za pośrednictwem wybranych swoich naczyń, że przestrzeń pomiędzy niebem a ziemią, cały widziany przez nas lazurowy bezmiar powietrza, przestworza, stanowi mieszkanie upadłych aniołów, zrzuconych z nieba. (...) Święty Apostoł Paweł nazywa upadłe anioły złymi duchami w przestworzach , a ich przywódcę władcą sfer powietrza . Upadłe anioły rozproszone są w ogromnych ilościach po całym przezroczystym bezkresie, który widzimy nad sobą. Nieustannie podburzają całe ludzkie społeczeństwa i każdego człowieka z osobna; nie ma złego uczynku, nie ma przestępstwa, którego nie byłyby one inspiratorami i uczestnikami; uczą i skłaniają one człowieka do grzechu wszelkimi możliwymi środkami. Przeciwnik wasz, diabeł, powiada Święty Apostoł Piotr, niby lew ryczący krąży, szukając, kogo by pożreć i w czasie ziemskiego naszego życia, i po rozłączeniu duszy z ciałem. Gdy dusza chrześcijanina, zostawiwszy swoje ziemskie mieszkanie, zaczyna się kierować wzwyż przez przestrzeń powietrzną do niebieskiej ojczyzny, demony zatrzymują ją, starają się znaleźć w niej pokrewieństwo ze sobą, swoją grzeszność, swój upadek, i ściągnąć ją w piekło, zgotowane dla diabła i jego aniołów . Tak postępują wedle nabytego przez nie prawa” .

Po upadku Adama, pisze dalej św. biskup Ignacy, gdy raj został dla człowieka zamknięty i cherubin z płomienistym mieczem został wysłany, aby go strzec , wódz upadłych aniołów, szatan, razem z hordami duchów mu podległych „stał na drodze z ziemi do raju i od tego czasu aż do zbawczej męki i życiodajnej śmierci Chrystusa nie przepuścił tą drogą ani jednej duszy ludzkiej, która rozłączyła się z ciałem. Niebieskie wrota zamknęły się dla ludzi na zawsze. I sprawiedliwi, i grzesznicy po śmierci schodzili do piekła. Wieczne wrota i nieprzebyte drogi otwarły się dopiero przed naszym Władcą Jezusem Chrystusem” . Po odkupieniu nas przez Jezusa Chrystusa „wszyscy, którzy jawnie odrzucili Odkupiciela, od tej pory wchodzą w skład dziedzictwa szatana: dusze ich, po rozłączeniu z ciałem schodzą prosto do piekła. Ale i chrześcijanie skłaniający się do grzechu niegodni są natychmiastowego przesiedlenia z ziemskiego życia w błogosławioną wieczność. Sama sprawiedliwość wymaga, aby owe upadki w grzech, owe zdrady Odkupiciela, zostały wyważone i ocenione. Niezbędny jest sąd i rozpatrzenie sprawy, aby określić stopień skłonności duszy chrześcijańskiej do grzechu, aby określić, co w niej przeważa - żywot wieczny, czy śmierć wieczna. I każdą duszę chrześcijańską oczekuje, po jej wyjściu z ciała, bezstronny Sąd Boży, jak powiedział Święty Apostoł Paweł: ludzie muszą raz umrzeć, a potem następuje sąd .

Dla dręczenia dusz, przechodzących powietrzne przestrzenie, ciemne władze w wielkim porządku ustanowiły oddzielne miejsca sądzenia i straże. W warstwach przestworzy, od ziemi do samego nieba, stoją strażnicze pułki upadłych duchów. Każdy oddział zarządza szczególnym rodzajem grzechu i dręczy nim duszę, gdy dusza do niego dojdzie. Powietrzne biesowskie straże i miejsca sądzenia nazywają się w Pismach Ojców mytarstwami , a duchy, służące w nich - celnikami” .

Jak rozumieć mytarstwa

Być może żaden inny aspekt prawosławnej eschatologii nie był tak nieprawidłowo rozumiany, jak zjawisko powietrznych mytarstw. Wielu absolwentów dzisiejszych modernistycznych seminariów prawosławnych jest skłonnych do odrzucenia całego zjawiska jako czegoś w rodzaju „późniejszego dodatku” do prawosławnego nauczania, lub jako „wymyślonej” rzeczywistości nie mającej podstaw w tekstach Pisma Świętego, tekstach patrystycznych, ani w rzeczywistości duchowej. Studenci tacy są ofiarami racjonalistycznej edukacji, której brakuje subtelnej świadomości różnych poziomów tej rzeczywistości, która jest opisywana w prawosławnych tekstach, jak również różnych poziomów znaczeniowych często obecnych w tekstach Pisma i patrystycznych. Współczesny racjonalistyczny przesadny nacisk na „dosłowne” brzmienie tekstów i „realistyczne”, czy przyziemne rozumienie wydarzeń opisanych w Piśmie i Żywotach Świętych - zaciemniają lub nawet całkowicie wymazują znaczenia duchowe i doświadczenia duchowe, które w źródłach prawosławnych są często pierwszoplanowe. Dlatego św. biskup Ignacy, który z jednej strony był doświadczonym współczesnym intelektualistą, a z drugiej - prawdziwym i prostym dzieckiem Cerkwi, może z powodzeniem być pośrednikiem, dzięki któremu dzisiejsi prawosławni intelektualiści mają szansę znaleźć powrotną drogę do prawdziwej tradycji Prawosławia.

Zanim przedstawimy dalsze nauczanie św. biskupa Ignacego na temat powietrznych mytarstw, wspomnijmy o przestrogach dwóch myślicieli prawosławnych, jednego współczesnego i jednego starożytnego, dla tych, którzy przystępują do badania rzeczywistości innego świata.

W XIX wieku metropolita moskiewski Makary, rozważając stan dusz po śmierci, pisał: „Trzeba jednak zauważyć, że tak, jak w ogóle w naszym wyobrażeniu przedmiotów świata duchowego, z powodu naszej cielesności, nieuchronne są rysy bardziej lub mniej zmysłowe, antropomorficzne - tak i nieuchronne są one także w szczegółowym nauczaniu o mytarstwach, przez które przechodzi dusza ludzka po rozłączeniu z ciałem. I dlatego trzeba dobrze pamiętać o pouczeniu, które dał anioł świętemu Makaremu Aleksandryjskiemu, gdy tylko zaczął mu opowiadać o mytarstwach: ‘ziemskie rzeczy przyjmuj tutaj za najsłabsze wyobrażenie niebieskich'. Trzeba wyobrażać sobie mytarstwa nie w znaczeniu prymitywnym, zmysłowym, a, na ile to dla nas możliwe, w znaczeniu duchowym, i nie przywiązywać się do szczegółów, które u różnych autorów i w różnych opowieściach samej Cerkwi, przy jedności podstawowej myśli o mytarstwach, przedstawiają się rozmaicie” .

Kilka przykładów takich szczegółów, które nie powinny być interpretowane w sposób „prymitywny i zmysłowy” podaje św. Grzegorz Wielki w Czwartej Księdze swoich Dialogów, która, jak to już widzieliśmy, poświęcona jest specjalnie kwestii życia po śmierci.

I tak, opisując pośmiertną wizję pewnego Reparatusa, który widział grzesznego kapłana płonącego na wierzchu olbrzymiego stosu, św. Grzegorz zauważa: „Stosy, które widział Reparatus, nie oznaczają, że w piekle płonie drzewo. Chodziło raczej o to, żeby dać mu żywy obraz płomieni piekielnych, aby ludzie, słysząc o czymś znanym, nauczyli się bać tego, co im jeszcze nieznane” .

Dalej, opisawszy jak pewien człowiek został po śmierci odesłany z powrotem z powodu „omyłki” - w rzeczywistości z życia wzywano kogo innego o tym samym imieniu (zdarzyło się to także we współczesnych doświadczeniach „pośmiertnych”) - św. Grzegorz dodaje: „Gdy się zdarza coś takiego, to uważne zastanowienie pokazuje, iż jest to ostrzeżenie, a nie błąd. W swoim bezgranicznym miłosierdziu dobry Bóg pozwala niektórym duszom powrócić do ciała wkrótce po śmierci, żeby, zobaczywszy piekło, w końcu nauczyć ich strachu przez karą wieczną, w którą nie wierzyli, gdy tylko o niej słyszeli” .

A kiedy pewien człowiek w wizji pośmiertnej widział w raju domy ze złota, św. Grzegorz tak to komentuje: „Któż mający zdrowy umysł będzie uważał, że w tamtym życiu będziemy potrzebować takich metali? O ile jednak szczodra jałmużna wynagradzana jest wieczną chwała, to w pełni jest możliwe zbudowanie sobie wiecznego mieszkania ze złota”. Niżej powiemy nieco więcej o różnicy pomiędzy wizją innego świata a rzeczywistymi doświadczeniami „wyjścia z ciała” (doświadczenie mytarstw i wiele współczesnych doświadczeń „pośmiertnych” należy wyraźnie do tej drugiej kategorii). Teraz jednak wystarczy, abyśmy byli świadomi, że musimy ostrożnie i trzeźwo podchodzić do wszystkich doświadczeń innego świata. Nikt, kto zna prawosławne nauczanie, nie powie, że mytarstwa nie są „prawdziwe”, że nie są rzeczywiście doświadczane przez duszę po śmierci. Musimy jednak pamiętać, że doświadczenia te mają miejsce nie w naszym ociężałym materialnym świecie; że zarówno czas, jak i przestrzeń, chociaż oczywiście obecne, są zupełnie inne od naszych ziemskich pojęć czasu i przestrzeni i że relacje o tych doświadczeniach w ziemskim języku nie są w stanie w pełni oddać tej rzeczywistości. Każdy, kto zna literaturę prawosławną opisującą rzeczywistość pośmiertną będzie w naturalny sposób wiedział, jak odróżnić opisaną tam rzeczywistość duchową od przygodnych szczegółów, które mogą być czasami wyrażone językiem symbolicznym lub obrazowym. I tak, oczywiście, w powietrzu nie istnieją „domy” czy „budki”, w których zbierane jest „myto”; zaś tam, gdzie się wspomina o „zwitkach papieru” czy przyborach do pisania, którymi zapisywane są grzechy, czy o „wagach”, którymi waży się cnoty, czy o „złocie”, którym płaci się „długi” - we wszystkich przypadkach możemy rozumieć te obrazy jako metaforyczne i interpretacyjne sposoby użyte dla wyrażenia rzeczywistości duchowej, w obliczu której stoi w tym czasie dusza. Czy dusza rzeczywiście widzi te obrazy w owym czasie, w następstwie trwającego przez całe życie nawyku oglądania rzeczywistości duchowej tylko przez formy materialne, czy też może później pamiętać doświadczenie tylko z pomocą takich obrazów, czy też po prostu jest dla niej niemożliwością wyrażenie w żaden inny sposób tego, czego doświadczyła - wszystko to są pytania zupełnie drugoplanowe, które, jak się wydaje, nie miały poważnego znaczenia dla Świętych Ojców i autorów Żywotów Świętych, w których opisywane są tego rodzaju wypadki. Bez wątpienia natomiast istnieje badanie przez demony, które pojawiają się w przerażającej, choć ludzkiej formie, oskarżają niedawno zmarłych o grzechy i wręcz starają się schwytać subtelne ciało duszy, które jest mocno trzymane przez anioły; a wszystko to dokonuje się w powietrzu nad nami i może być oglądane przez tych, których oczy otwarte są na rzeczywistość duchową.

Powróćmy teraz do prawosławnego nauczania o mytarstwach powietrznych opisywanego przez św. biskupa Ignacego.

Patrystyczne świadectwa o mytarstwach

„Nauczanie o mytarstwach jest nauczaniem Cerkwi. Nie ma żadnych wątpliwości, że święty Apostoł Paweł o nich mówi, gdy oznajmia, że na drodze chrześcijan leży walka przeciwko złym duchom w przestworzach . Nauczanie to znajdujemy w najdawniejszej tradycji cerkiewnej i w modlitwach cerkiewnych” .

Św. biskup Ignacy cytuje wielu Ojców Cerkwi, którzy uczą na temat mytarstw. Przytoczymy tutaj tylko niektórych.

Św. Atanazy Wielki, w swoim Żywocie św. Antoniego Wielkiego opisuje, jak onegdaj św. Antoni „przy nadejściu dziewiątej godziny, zacząwszy modlić się przed jedzeniem, był nagle pochwycony przez Ducha i wzniesiony na wysokość przez Aniołów. Powietrzne demony sprzeciwiały się jego przejściu: Anioły, spierając się z nimi, zażądały wyjawienia przyczyn ich przeciwdziałania, albowiem Antoni nie miał żadnych grzechów. Demony starały się wyciągnąć grzechy, które uczynił od samego urodzenia; ale Anioły zamknęły usta oszczerców mówiąc im, że nie powinny one wyliczać jego grzechów od urodzenia, zgładzonych już łaską Chrystusową, ale żeby przedstawiły, jeśli mają, grzechy uczynione przez niego już po tym, gdy przez wstąpienie w stan mniszy poświęcił siebie Bogu. Przy oskarżaniu demony wypowiadały wiele bezczelnych kłamstw; ale wobec tego, że ich oszczerstwa pozbawione były dowodów, to Antoniemu otwarła się wolna droga. Natychmiast wrócił do siebie i ujrzał, że stoi w tym samym miejscu, w którym stał na modlitwie. Zapomniawszy o jedzeniu, przebył całą noc we łzach i jękach, rozmyślając o mnóstwie wrogów człowieka, o walce z taką armią, o trudności drogi przez powietrze do nieba i słowach Apostoła, który powiedział: nie walczymy z ludźmi, ale ze zwierzchnościami i władzami sfer powietrza , który wiedząc, że powietrzne władze tego tylko poszukują, o to troszczą się z całym wysiłkiem, do tego natężają się i dążą, aby pozbawić nas swobodnego przejścia ku niebu, ogłasza: Włóżcie na siebie pełną zbroję Bożą, abyście mogli przeciwstawić się zakusom diabła, aby przeciwnik musiał ustąpić ze wstydem, nie mogąc o nas powiedzieć nic złego” .

Św. Jan Złotousty opisując godzinę śmierci, naucza: „Potrzebnych nam będzie wiele modlitw, wielu pomocników, wiele dobrych uczynków, wielkie wstawiennictwo Aniołów przy przejściu przez przestrzeń powietrzną. Jeżeli podczas podróży przez obcy kraj lub w obcym mieście potrzebujemy przewodnika, to o ileż bardziej potrzebni nam będą przewodnicy i pomocnicy dla przeprowadzenia nas przez niewidzialne stanowiska rządzących światem władz sfer powietrza, które nazywamy prześladowcami, celnikami i poborcami podatkowymi” .

Św. Makary Wielki pisze: „A ty, słysząc, że pod niebami są rzeki żmijowe i paszcze lwów i ciemne siły, palący ogień wprawiający w popłoch wszystkie członki, czyż nie wiesz, że jeśli przy odejściu twoim z ciała nie przyjmiesz zadatku Ducha Świętego , to zatrzymają one twoją duszę, nie pozwalając ci wchodzić na niebiosa?” .

Św. Izajasz Pustelnik, Ojciec z VI wieku, którego pisma znajdują się w Filokalii naucza, że chrześcijanie powinni „mieć codziennie śmierć przed oczyma i troszczyć się o to, jak dopełnić odejścia z ciała i jak przejść obok ciemnych władz, mających nas spotkać w powietrzu” . I dalej - „Gdy dusza opuszcza ciało, towarzyszą jej anioły. Ciemne siły wychodzą jej na spotkanie, chcąc ją zatrzymać; i badają ją aby zobaczyć, czy mogą w niej znaleźć coś swojego” .

Dalej, św. Hezychiusz, Prezbiter Jerozolimski (V wiek), naucza: „Przyjdzie na nas czas śmierci, przyjdzie, i uciec przed nim nie będzie można. O, żeby tylko książę świata i powietrza, który ma nas wtedy spotkać, ujrzał nasze nieprawości znikomymi i nieznacznymi i nie mógł nas słusznie oskarżyć!

Św. Grzegorz Dialog (†604), w swoich mowach na Ewangelie, pisze: „Trzeba głęboko rozmyślać o tym, jak straszny będzie dla nas czas śmierci, jakie wtedy będzie przerażenie duszy, jakie wspominanie wszelkiego zła, jakie zapomnienie przeszłego szczęścia, jaki strach i jaka obawa przed Sędzią. W czasie tym złe duchy znajdą w odchodzącej duszy jej czyny; wyjawią wtedy te grzechy, do których ją skusili, aby, jako swoją wspólniczkę, zaciągnąć na męki. Ale dlaczegóż mówimy tylko o duszy grzesznej, gdy przychodzą one nawet do umierających wybranych i w nich znajdują swoje, jeśli im się w czymś udało (ich skusić)? Pośród ludzi był tylko Jeden, Kto przed Swoją męką nieustraszenie powiedział: Nie będę już z wami wiele mówił, nadchodzi bowiem władca tego świata, nie ma on we mnie nic swego (J 14,30)” .

Św. Efrem Syryjczyk (†373) w ten sposób opisuje godzinę śmierci i sąd na mytarstwach: „Gdy przychodzą straszne wojska, gdy Boży posłańcy rozkazują duszy wysiedlić się z ciała, gdy, odciągając nas siłą, odprowadzają na nieuchronne miejsce sądu - wtedy, widząc ich, biedny człowiek (...) cały popada w roztrzęsienie, jak od trzęsienia ziemi, cały drży (...). Boży wysłannicy, wziąwszy duszę, wstępują w powietrze, gdzie stoją wodzowie, rządzące światem władze sił przeciwnych. Oni są naszymi oskarżycielami, strasznymi celnikami, rejestratorami, poborcami podatkowymi; spotykają duszę na drodze, rejestrują, sprawdzają, i wyliczają grzechy i długi tego człowieka - grzechy młodości i starości, dobrowolne i mimowolne, popełnione uczynkiem, słowem i myślą. Wielki jest tam strach, wielkie drżenie biednej duszy, niewyobrażalna bieda, którą cierpi od niezliczonego mnóstwa otaczających ją chmarami wrogów, rzucających na nią oszczerstwa, aby nie dać jej wstąpić do nieba i osiedlić się w świecie żywych, wstąpić do krainy życia. Ale anioły święte, biorąc duszę, odprowadzają ją” .

Służby Boże Cerkwi Prawosławnej także zawierają wiele odnośników do mytarstw. I tak, w Oktoichu, dziele św. Jana Damasceńskiego (VIII wiek), czytamy: „O Dziewico, w godzinie śmierci mojej z rąk demonów mnie wybaw, od sądu, oskarżenia i strasznego dręczenia, i mytarstw gorzkich, i księcia strasznego, i wiecznego potępienia, o Matko Boża” . I dalej: „Gdy od więzi z ciałem będzie się rozłączać moja dusza, wtedy wstaw się za mną, o Władczyni (...) abym mógł bez zatrzymania przejść mimo stojących w powietrzu książąt ciemności” . Św. biskup Ignacy cytuje siedemnaście innych tego rodzaju przykładów z ksiąg liturgicznych, co oczywiście nie stanowi wyczerpującego spisu.

Pośród wczesnych Ojców Cerkwi najdokładniejsze omówienie doktryny o mytarstwach powietrznych znajduje się w Słowie na odejście duszy św. Cyryla Aleksandryjskiego, które zawsze znajduje się w słowiańskiej Sliedowannej Psałtyri (to znaczy w psałterzu dostosowanym do użytku w służbach Bożych). W swoim Słowie św. Cyryl mówi miedzy innymi: „Jakiż strach i drżenie oczekują cię, duszo, w dniu śmierci! Ujrzysz straszne, dzikie, okrutne, bezlitosne i bezwstydne demony, jak czarnych Etiopów, stojących przed tobą. Sam ich widok jest gorszy niż jakiekolwiek męki. Gdy je ujrzy dusza dozna wstrząsu, zadrży, zadygocze i w trwodze i ze zgrozą będzie szukać ochrony u Aniołów Bożych. Lecz będąc przyjęta przez aniołów, i pod ich opieką przechodząc powietrzną przestrzeń i wznosząc się na wysokość, spotka rozliczne mytarstwa (...), które będą jej przeszkodą w drodze do Królestwa, będą ją zatrzymywać i powstrzymywać od wznoszenia się ku niemu. Na każdym z tych mytarstw będzie żądane zdanie sprawy z osobnych grzechów.(...) Każdy grzech, każda namiętność duszy będą miały swoich celników i dręczycieli”.

Wielu innych Ojców Cerkwi, przed i po św. Cyrylu, omawia lub wzmiankuje mytarstwa. Po zacytowaniu wielu z nich, wyżej wspomniany XIX-wieczny historyk dogmatyki cerkiewnej stwierdza: „Owo nieprzerwane, stałe i powszechne odwoływanie się Cerkwi do uczenia o mytarstwach, zwłaszcza pośród nauczycieli IV wieku, niezaprzeczalnie świadczy o tym, że zostało im przekazane przez nauczycieli wieków poprzednich i stoi na osnowie tradycji apostolskiej” .

Mytarstwa w Żywotach Świętych

Prawosławne Żywoty Świętych zawierają liczne opisy - niektóre z nich bardzo żywe - tego, jak dusza przechodzi po śmierci przez mytarstwa. Najbardziej szczegółową relację można znaleźć w Żywocie św. Bazylego Nowego (26 marca), gdzie przytoczona jest opowieść o przejściu przez mytarstwa błogosławionej Teodory, którą usłyszał w wizji inny uczeń Świętego, Grzegorz. W relacji tej mowa jest o dwudziestu osobnych mytarstwach, z wyszczególnieniem rodzajów grzechów sprawdzanych na każdym z nich. Św. biskup Ignacy cytuje fragmenty tej relacji . Jest ona już jednak dostępna w polskim tłumaczeniu i nie zawiera niczego szczególnego, czego nie można byłoby znaleźć w innych prawosławnych źródłach na temat mytarstw. Zdecydowaliśmy się więc ją tutaj pominąć, a przytoczyć kilka tych innych źródeł. Owe inne źródła są mniej szczegółowe, ale podają ten sam podstawowy zarys wydarzeń.

W opowieści o żołnierzu Taksiotesie znajdujemy relację o tym, jak powrócił do życia po sześciu godzinach w grobie i opisywał następujące przeżycia:

„Gdy umierałem, zobaczyłem Etiopów, stojących przede mną. Ich widok był bardzo straszny i dusza moja doznała przerażenia. Wtedy ujrzałem dwóch bardzo pięknych młodzieńców i moja dusza skoczyła w ich ramiona. Powoli zaczęliśmy wznosić się po powietrzu na wysokości, i osiągnęliśmy mytarstwa, które strzegą wejścia i zatrzymują duszę każdego człowieka. Każde mytarstwo badało osobne rodzaje grzechu: jedno - kłamstwo, drugie - zazdrość, trzecie - pychę; każdy grzech ma w powietrzu swoich własnych dręczycieli. I widziałem, że aniołowie trzymali wszystkie moje uczynki w małej skrzynce. Wyciągając je, porównywali ze złymi czynami. Tak przeszliśmy przez całe mytarstwa. I gdy w pobliżu bram niebios przyszliśmy do mytarstwa cudzołóstwa, strzegący tam drogę zatrzymali mnie i przedstawili mi wszystkie zmysłowe uczynki cudzołóstwa, popełnione od mojego dzieciństwa aż do śmierci. Anioły prowadzące mnie powiedziały: ‘Wszystkie cielesne grzechy, które popełniłeś w mieście, Bóg ci wybaczył, ponieważ kajałeś się za nie. Na to przeciwnicy powiedzieli mi: ‘Ale gdy opuściłeś miasto, w wiosce popełniłeś cudzołóstwo z żoną rolnika'. Aniołowie słysząc to i nie znajdując dobrego uczynku, który mógłby być odmierzony za mój grzech, pozostawili mnie i odeszli. Wtedy złe duchy pochwyciły mnie i zasypując ciosami, powiodły mnie na dół. Ziemia otwarła się i zostałem spuszczony przez wąskie i cuchnące zejście w głębiny więzienia piekielnego” .

Św. biskup Ignacy cytuje także inne doświadczenia mytarstw w Żywocie św. Wielkiego Męczennika Eustracjusza (IV wiek, 13 grudnia), św. Nifonta z Konstancji na Cyprze, który widział wiele dusz wznoszących się poprzez mytarstwa (IV wiek, 23 grudnia), Św. Symeona Jurodiwego z Emessy (VI wiek, 21 lipca), św. Jana Miłościwego, Patriarchy Aleksandryjskiego (VII wiek, Prolog na 19 grudnia), św. Symeona z Dziwnej Góry (VII wiek, Prolog na 13 marca) i św. Makarego Wielkiego (19 stycznia).

Św. biskup Ignacy nie znał wielu wczesnych prawosławnych źródeł zachodnich, nigdy nie tłumaczonych na grecki czy rosyjski. Ale również i te źródła obfitują w opisy mytarstw. Wydawałoby się, że nazwa mytarstwa ograniczona jest do źródeł wschodnich, a tymczasem rzeczywistość opisywana w źródłach zachodnich jest identyczna.

Na przykład św. Kolumba, założyciel monasteru na wyspie Iona w Szkocji (†597), wielokrotnie w swym życiu widział w powietrzu bitwę demonów o dusze niedawno zmarłych. Św. Adamnan (†704) opisuje to w Żywocie św. Kolumby. Oto jedno zdarzenie.

Pewnego dnia Św. Kolumba zebrał swoich mnichów, mówiąc im: „Pomóżmy modlitwą mnichom z Abbot Comgell, tonących w tej chwili w Lough of the Calf; gdyż widzę, jak w tej chwili walczą przeciwko wrogim siłom, które starają się wyrwać duszę nieznajomego, tonącego z nimi”. Po modlitwie zaś powiedział: „Złóżcie dziękczynienie Chrystusowi, albowiem w tej chwili święci aniołowie spotkali ich święte dusze, wybawili owego nieznajomego i triumfalnie ochronili przed wojującymi demonami” .

Św. Bonifacy, anglosaski „Apostoł Germanów” z VIII wieku, w jednym z listów opisuje relację złożoną mu osobiście przez mnicha klasztoru w Wenlock, który umarł i po kilku godzinach powrócił do życia. „Tak czyste i wspaniałe anioły poniosły go wzwyż, gdy wyszedł z ciała, że nie mógł znieść ich widoku (...). ‘Ponieśli mnie w górę' - powiedział - ‘wysoko w powietrze (...)'. Dalej opisywał, że w czasie, gdy przebywał poza ciałem, tak wielkie mnóstwo dusz opuściło ciała i gromadziło się w miejscu, w którym się znajdował, że wydawało mu się, iż było ich więcej niż wszystkich ludzi na ziemi. Powiedział też, że był tam tłum złych duchów i wspaniały chór wyższych aniołów. I powiedział, że nikczemne duchy i święci aniołowie gwałtownie spierali się o dusze, które wyszły ze swoich ciał. Demony oskarżały je i powiększały ciężar ich grzechów, aniołowie zaś go zmniejszali i usprawiedliwiali je.

Słyszał, jak wykrzykują przeciwko niemu, ciężko go oskarżając, wszystkie jego grzechy, które popełnił od młodości a nie wyspowiadał się z nich, albo zapomniał, albo których nie uważał za grzech, każdy swoim własnym głosem, ciężko go oskarżając. (...) Wszystko, co zrobił przez wszystkie dni swojego życia i zaniedbał wyznać na spowiedzi, wiele z tego, czego nie uważał za grzech, wszystko to było teraz przeciw niemu wykrzykiwane w strasznych słowach. W ten sam sposób złe duchy, wyliczając jego wady, oskarżając i podając świadków, nazywając dokładnie miejsce i czas, przynosiły dowody jego złych uczynków. (...) I w ten sposób nagromadziwszy i wyliczywszy wszystkie jego grzechy, owi odwieczni wrogowie uznali go winnym i bezsprzecznie podległym ich jurysdykcji.

Z drugiej strony' - powiedział - ‘małe biedne cnoty, które pokazałem, były niegodnym i niedoskonałym świadectwem na moją obronę. (...) A owe anielskie duchy w ich bezgranicznej miłości broniły mnie i popierały, gdy same cnoty, ogromnie powiększone, wydawały mi się znacznie większe i wspanialsze od tego, czego kiedykolwiek mógłbym dokonać własnymi siłami'” .

Współczesne doświadczenie mytarstw

Reakcję typowego człowieka „oświeconego” czasów współczesnych na osobiste spotkanie z mytarstwami po „śmierci klinicznej” (trwającej przez 36 godzin) można znaleźć w książce wspominanej już wyżej „Niewiarygodne dla wielu ale w rzeczywistości prawdziwe wydarzenia”: „Wziąwszy mnie pod ramiona, aniołowie ponieśli mnie przez ściany sali na ulicę. Zrobiło się już ciemno, powoli, wielkimi płatkami padał śnieg. Widziałem to, ale nie czułem ani zimna, ani w ogóle różnicy temperatur pomiędzy pokojem a ulicą. Najwyraźniej te zjawiska straciły dla mojego zmienionego ciała swoje znaczenie. Zaczęliśmy się szybko wznosić. W miarę tego, jak się wznosiliśmy, rozmiar przestrzeni odkrywający się naszym oczom stawał się znacznie większy i w końcu przybrał tak przeraźliwie ogromne rozmiary, że zawładnął mną strach, gdy uświadomiłem sobie swoją nicość w porównaniu z tą pustynią nieskończoności (...).

W moim umyśle w tamtym momencie nieobecne było pojęcie czasu i nie wiem, jak długo wznosiliśmy się wzwyż, gdy nagle usłyszałem jakiś hałas, z początku niewyraźny; a potem, wyłoniwszy się niewiadomo skąd, zaczął się szybko do nas przybliżać z wrzaskiem i awanturniczym śmiechem, tłum jakichś ohydnych istot.

Złe duchy! - zrozumiałem nagle z niezwykłą szybkością wynikającą ze szczególnego rodzaju zgrozy, której nigdy przedtem nie doświadczyłem. Złe duchy! O, ile ironii, ile najszczerszego śmiechu wzbudziłoby to we mnie zaledwie kilka dni temu. Nawet kilka godzin temu czyjaś relacja, nawet nie o tym, że widział złe duchy na własne oczy, ale że tylko wierzył w ich istnienie jako w coś zasadniczo rzeczywistego, spowodowałaby podobną reakcję! Jak wypadało „wykształconemu” człowiekowi schyłku XIX wieku, rozumiałem, że oznaczają one głupie skłonności, namiętności w istocie ludzkiej, i dlatego samo słowo miało dla mnie nie znaczenie imienia, ale terminu, który określał pewne abstrakcyjne pojęcie. I nagle to pewne ‘abstrakcyjne pojęcie' pojawiło się przede mną jako żywe uosobienie! (...).

Otoczywszy nas ze wszystkich stron, z wrzaskami i awanturniczymi okrzykami, złe duchy zażądały wydania mnie im. Starały się jakoś mnie schwytać i wyrwać od aniołów, ale wyraźnie nie śmiały tego zrobić. Pośród ich awanturniczego wycia łowiłem słowa i całe frazy, niewyobrażalne i tak odrażające dla ucha, jak ich widok dla oczu. ‘On jest nasz: zaparł się Boga' - zakrzyknęli nagle niemalże jednym głosem i naparli na nas z takim zuchwalstwem, że na moment strach zamroził bieg wszystkich moich myśli. ‘To kłamstwo! To nieprawda!' - chciałem krzyknąć, dochodząc do siebie; ale usłużna pamięć związała mi język. W jakiś nieznany mi sposób nagle przypomniałem sobie pewne drobne, nieznaczące zdarzenie, które w dodatku odnosiło się do tak odległego okresu mojej młodości, że, jak się zdaje, w żaden sposób nie mógłbym przywołać go do pamięci”.

Tutaj autor wspomina wypadek ze swoich szkolnych lat. Pewnego razu, w studenckiej dyskusji filozoficznej, jeden z jego kolegów wyraził opinię: „Ale dlaczego powinieniem wierzyć, jeśli mogę wierzyć i w to, że Boga nie ma? Nieprawdaż? I, być może, Bóg nie istnieje?”. Na to autor odpowiedział: „Może i nie”. Teraz, skonfrontowany z demonami-oskarżycielami z mytarstw, autor wspomina:

„Ten zwrot był w pełnym tego słowa znaczeniu ‘jałowym stwierdzeniem': nierozsądna wypowiedź mojego znajomego nie mogła we mnie wzbudzić wątpliwości co do istnienia Boga. Nieszczególnie słuchałem tego, co mówił - a teraz okazało się, że owo moje puste stwierdzenie nie znikło bez śladu w powietrzu, musiałem się usprawiedliwić, bronić się przed oskarżeniem skierowanym przeciwko mnie, i w taki sposób stwierdzenie z Nowego Testamentu sprawdziło się w praktyce: naprawdę zdamy sprawę z wszystkich naszych pustych słów, jeśli nie z woli Boga, Który widzi sekrety ludzkiego serca, to przez złość wrogów zbawienia.

Owo oskarżenie było dla biesów najwyraźniej najsilniejszym argumentem na moją zgubę, zdawały się czerpać z niego nową siłę do podejmowania ataków na mnie i teraz z wściekłym rykiem wirowały wokół nas, powstrzymując przed dalszą drogą.

Przypomniałem sobie modlitwę i zacząłem się modlić, wołając o pomoc do tych, których święte imiona onegdaj znałem i których imiona przyszły do głowy. Ale to nie przestraszało moich wrogów. Żałosny ignorant, chrześcijanin tylko z nazwy, teraz, jak się wydaje, niemal po raz pierwszy w życiu wspomniałem Tę, Która jest nazywana Orędowniczką za Chrześcijan.

I najwyraźniej moje wołanie do Niej było intensywne, najwyraźniej moja dusza tak była wypełniona zgrozą, że gdy tylko wspomniałem, wypowiedziałem Jej imię, wokół nas pojawiła się nagle jakaś biała mgła, która wkrótce zaczęła obejmować obrzydliwy tłum złych duchów. Zakryła ich przed moimi oczyma wcześniej niż zdołali się wycofać. Ich ryk i rechot można było jeszcze słyszeć przez dłuższą chwilę, ale w miarę jak stopniowo tracił na intensywności i stawał się bardziej stępiony, zrozumiałem, że straszny pościg stopniowo zostawał z tyłu” .

Doświadczenie mytarstw przed śmiercią

W ten sposób, na podstawie licznych wyraźnych przykładów można zobaczyć, jak ważnym i żywym doświadczeniem dla duszy jest spotkanie z demonami mytarstw po śmierci. Doświadczenie to jednak niekoniecznie ma miejsce jedynie w czasie bezpośrednio po śmierci. Widzieliśmy wyżej, że św. Antoni Wielki widział mytarstwa podczas modlitwy, po „wyjściu z ciała”. Również św. Jan Klimak opisuje przeżycie, które przytrafiło się pewnemu mnichowi przed jego śmiercią:

„W dniu przed śmiercią wpadł w uniesienie, zaczął rozglądać się na prawo i na lewo od swojego łoża i, przesłuchiwany przez niewidzialne istoty, na głos przy wszystkich stojących obok mówił: ‘Tak, dokładnie tak było; ale z tego powodu pościłem przez tyle i tyle lat'. Potem: ‘Nie, łżecie. Tego nie uczyniłem'. I znów: ‘Tak, dokładnie tak. Ale płakałem i oddałem się na służbę braciom'. I znowu: ‘Nie, to oszczerstwo'. Na inne obwinienia odpowiadał: ‘Tak, to prawda. Tak i nie wiem, co na to powiedzieć. Ale Bóg jest miłosierny.' I to był naprawdę straszny i przerażający widok - owo niewidzialne i bezlitosne śledztwo. A co było najgorsze, oskarżano go o takie postępki, których nie uczynił. Straszne! O kilku swoich grzechach ten milczący pustelnik powiedział: ‘Nie wiem, co na to powiedzieć', chociaż był mnichem przez niemal czterdzieści lat i miał dar łez... W trakcie tego badania, dusza jego rozłączyła się z ciałem, pozostawiając nas w niepewności co do jego osądzenia, czy końca, czy wyroku, czy tego, jak przesłuchanie się skończyło” .

Rzeczywiście, spotkanie z mytarstwami po śmierci jest tylko szczególną i ostateczną formą generalnej bitwy, którą każda dusza chrześcijańska prowadzi przez cały czas swojego życia. Św. biskup Ignacy pisze: „Jak zmartwychwstanie duszy chrześcijańskiej ze śmierci grzechu dokonuje się w trakcie jej ziemskiego pielgrzymowania, dokładnie tak samo mistycznie dokonuje się tutaj, na ziemi, dręczenie jej przez powietrzne władze, jej zniewolenie przez nie lub od nich uwolnienie; podczas przejścia przez powietrze jej swoboda i czystość jedynie się ujawniają” . Niektórzy święci, tacy jak Makary Wielki - którego przejście przez mytarstwa było widziane przez kilku jego uczniów - wznoszą się mijając biesowskich „poborców podatkowych” bez ich sprzeciwu, ponieważ już z nimi walczyli i wygrali bitwę w tym życiu. Oto epizod z jego Żywota:

„Gdy nadszedł czas śmierci św. Makarego, cherubin, będący jego Aniołem Stróżem, w towarzystwie mnóstwa niebieskiego wojska, przyszedł po jego duszę. Z zastępami anielskimi zeszły także chóry apostołów, proroków, męczenników, hierarchów, mnichów i sprawiedliwych. Demony rzędami i tłumami rozmieściły się na swoich mytarstwach, aby oglądać przejście bogonośnej duszy. Zaczęła się ona wznosić. Stojąc z dala od niej, ciemne duchy krzyczały ze swoich mytarstw: ‘O Makary, jakiejże chwały stałeś się godny!'. Odpowiedział im pokorny mąż: ‘Nie! Wciąż się boję, bo nie wiem, czy uczyniłem coś dobrego'. W międzyczasie szybko wznosił się do nieba. Z innych, wyższych mytarstw powietrzne władze znowu zakrzyczały: ‘Tak jest! Uciekłeś od nas, Makary!'. ‘Nie' - odpowiedział - ‘jeszcze muszę uciekać!'. Gdy wstąpił już niemalże we wrota niebios, lamentując ze złości i zazdrości, zakrzyczały: ‘Tak jest! Naprawdę od nas uciekłeś, Makary!'. Odpowiedział: ‘Chroniony mocą mojego Chrystusa, umknąłem waszych sieci!'” .

„Z taką ogromną swobodą wielcy święci Boży przechodzą powietrzne straże ciemnych sił dlatego, że w ziemskim życiu podejmują bezkompromisową walkę z nimi i, odniósłszy nad nimi zwycięstwo, w głębi serca nabywają doskonałej wolności od grzechu, stają się świątynią Ducha Świętego, i którzy czynią duchowe swoje mieszkanie niedostępnym dla upadłego anioła” .

Sąd szczegółowy

 

W prawosławnej teologii dogmatycznej przejście przez mytarstwa powietrzne jest częścią sądu szczegółowego, na którym określa się los duszy aż do Sądu Ostatecznego. Zarówno sąd szczegółowy, jak i Sąd Ostateczny są przeprowadzane przez aniołów, służących jako narzędzia Bożej sprawiedliwości: Tak będzie na końcu świata. Wyjdą Aniołowie i wyłączą złych spośród sprawiedliwych. I wrzucą ich do rozpalonego pieca .

Prawosławni chrześcijanie są w tym szczęśliwym położeniu, że posiadają naukę o powietrznych mytarstwach i sądzie ostatecznym, która jest jasno wyrażona w licznych pismach Ojców i Żywotach Świętych, ale w rzeczywistości każda osoba, która uważnie zastanowi się jedynie nad Pismem Świętym, dojdzie do podobnego nauczania. W ten sposób protestant ewangelik Billy Graham pisze w swej książce o aniołach: „W momencie śmierci duch odchodzi z ciała i porusza się poprzez atmosferę. Pismo jednak uczy, że kryje się tam diabeł. Jest on ‘władcą sfer powietrza' . Gdyby oczy naszego rozumienia były otwarte, można byłoby zapewne ujrzeć powietrze wypełnione demonami, wrogami Chrystusa. Jeżeli szatan mógł powstrzymać anioła posłanego do Daniela na ziemię przez trzy tygodnie, można sobie wyobrazić opozycję, jaką chrześcijanin może napotkać przy śmierci... Moment śmierci jest ostatnią okazją szatana, aby zaatakować prawdziwie wierzącego. Ale Bóg wysyła Swoich aniołów, aby nas w tym czasie ochraniali” .

Mytarstwa: miara autentyczności doświadczeń pośmiertnych

Wszystko to, co zostało opisane w tym rozdziale to zupełnie co innego niż „migawki” z życia, zjawisko tak często opisywane we współczesnych przeżyciach „pośmiertnych”. Zjawisko to - często zdarzające się także przed śmiercią - nie ma w sobie nic Bożego, nic z sądu; wydaje się być raczej psychologicznym doświadczeniem, rekapitulacją czyjegoś życia pod kierownictwem jedynie własnej świadomości. Brak sądu, a nawet opisywane przez wielu „poczucie humoru” obecnych podczas „przeglądu” niewidzialnych istot, jest przede wszystkim odbiciem straszliwego braku powagi, wykazywanego obecnie przez większość ludzi w świecie zachodnim odnośnie życia i śmierci. I dlatego nawet Hindusi z „zacofanych” Indii mają bardziej przerażające doświadczenia śmierci niż większość ludzi Zachodu. Nawet bez prawdziwego oświecenia Chrześcijaństwem, zachowali bardziej poważną postawę wobec życia niż większość ludzi na frywolnym „postchrześcijańskim” Zachodzie.

O przejściu przez mytarstwa - co jest rodzajem miary autentyczności doświadczeń pośmiertnych - w ogóle nie wspomina się w doświadczeniach współczesnych, czego przyczyny nie należy daleko szukać. Z wielu znaków - z braku aniołów przychodzących po duszę, braku sądu, frywolności wielu relacji, a nawet z samego faktu krótkotrwałości doświadczenia (zazwyczaj pięć do dziesięciu minut, w porównaniu do kilku godzin lub kilku dni w przypadkach z Żywotów Świętych lub innych źródeł prawosławnych) - wynika jasno, że współczesne doświadczenia, chociaż czasami bardzo uderzające i niewytłumaczalne żadnymi naturalnymi prawami znanymi nauce medycznej, nie są zbyt głębokie. Jeśli są to rzeczywiste doświadczenia śmierci, to pokazują tylko sam początek pośmiertnej podróży duszy; mają miejsce, by tak rzec, w „przedpokoju” śmierci, zanim Boży wyrok dla duszy stanie się ostateczny (co objawia się przyjściem aniołów po duszę), gdy istnieje jeszcze dla duszy możliwość powrotu do ciała w sposób naturalny.

Wciąż jednak stoimy przed koniecznością podania zadowalającego wytłumaczenia zdarzających się współcześnie doświadczeń. Co to za piękne krajobrazy są tak często oglądane? Gdzie jest to widziane „niebiańskie” miasto? Czym jest ta cała sfera po „wyjściu z ciała”, z którą bez wątpienia następuje dziś kontakt?

Odpowiedź na te pytania można znaleźć badając literaturę dość odmienną od prawosławnych źródeł wymienionych wyżej - literaturę również opartą na doświadczeniu osobistym, i znacznie bardziej dokładną w swoich obserwacjach i wnioskach niż współczesne doświadczenia „pośmiertne”. Jest to literatura, po którą sięgają także dr Moody i inni badacze, i w której znajdują rzeczywiście godne uwagi paralele z przypadkami klinicznymi, które przebudziły współczesne zainteresowanie życiem po śmierci.

Nauczanie św. biskupa Teofana Zatwornika o mytarstwach powietrznych

Św. biskup Ignacy Brianczaninow był czołowym obrońcą prawosławnego nauczania o mytarstwach w XIX wiecznej Rosji, w czasach, gdy niewierzący i moderniści zaczynali już z niego szydzić. Ale św. biskup Teofan Zatwornik był nie mniejszym obrońcą tego nauczania, które uważał za integralną część całego prawosławnego nauczania na temat niewidzialnej wojny lub walki duchowej przeciwko demonom. Podajemy tu jedno z jego stwierdzeń na temat mytarstw, które jest częścią jego komentarza na temat osiemdziesiątego wiersza Psalmu 118: Niech moje serce będzie bez skazy w Twych ustawach, ażebym nie był zawstydzony.

„Prorok nie mówi, jak i gdzie nie będzie zawstydzony. Najbliższe ‘niezawstydzenie' ma miejsce w czasie narastania wewnętrznej walki (...).

Drugi moment ‘niezawstydzenia' to czas śmierci i przechodzenia mytarstw. Niezależnie od tego, jak bardzo dziwaczną nie wydawałaby się naszym mądralom myśl o mytarstwach, przejście przez nie jest nie do uniknięcia. Czego szukają ci celnicy w przechodzących? Tego, czy nie mają oni ich towaru. A co to za towar? Namiętności. To znaczy, że jeśli ktoś ma serce niepokalane i obce namiętnościom, nie mogą znaleźć niczego takiego, do czego mogliby się przyczepić; przeciwnie, obca im dobroć będzie porażać ich samych, jak strzały błyskawicy. Na to pewien człowiek bardzo uczony taką oto jeszcze wyraził myśl: mytarstwa wyobrażamy sobie jako coś strasznego; a przecież bardzo możliwe, że biesy, zamiast czegoś strasznego, przedstawiają coś czarującego. Wedle wszelkich rodzajów namiętności, pokazują przechodzącej duszy oszukańczo-czarujące kolejne widzenia. Gdy w czasie ziemskiego życia wygnane zostały z serca namiętności a zaszczepione przeciwne im cnoty, dusza nie ma żadnej przychylności do żadnych zwodniczych czarujących widzeń, minie je odwracając się z obrzydzeniem. A gdy serce nie jest oczyszczone, to dusza rzuca się na tę namiętność, do której żywi największą przychylność. Toteż biesy biorą ją jak gdyby byli przyjaciółmi, a potem już wiedzą, gdzie ją podziać. To znaczy, bardzo wątpliwe jest, żeby dusza, póki w niej pozostają uczucia ku przedmiotom jakichkolwiek namiętności, nie zawstydziła się na mytarstwach. Zawstydzenie tutaj polega na tym, że dusza sama rzuca się w piekło.

Ale ostateczne zawstydzenie - ma miejsce na Sądzie Ostatecznym, przed twarzą Wszechwiedzącego Sędziego (...)” .


 

VII. Doświadczenia „wyjścia z ciała” w literaturze okultystycznej

Badacze dzisiejszych doświadczeń „wyjścia z ciała” niemalże zawsze szukają wyjaśnienia tych zjawisk w tej literaturze, która twierdzi, że jest oparta na doświadczeniu sfery „poza ciałem”: literaturze okultystycznej, począwszy od zamierzchłych wieków - egipskiej i tybetańskiej Księgi Umarłych aż do okultystycznych nauczycieli i eksperymentatorów naszych dni. Z drugiej strony prawie żaden z tych badaczy nie zwraca zbyt poważnej uwagi na chrześcijańskie nauczanie o życiu po śmierci, czy źródła biblijne i patrystyczne na których jest ono oparte. Dlaczego tak jest?

Powód jest bardzo prosty: nauczanie chrześcijańskie pochodzi z Bożego objawienia człowiekowi losu duszy po śmierci i podkreśla głównie ostateczny stan duszy w niebie lub w piekle. I chociaż istnieje także obfita literatura chrześcijańska opisująca, co się dzieje z duszą po śmierci, oparta na bezpośrednich doświadczeniach pośmiertnych lub „wyjścia z ciała” (jak pokazano to w rozdziale o „mytarstwach”), literatura ta definitywnie zajmuje drugoplanowe miejsce wobec pierwszoplanowego chrześcijańskiego nauczania o ostatecznym stanie duszy. Literatura oparta na doświadczeniu chrześcijańskim jest użyteczna głównie przy wyjaśnianiu i urozmaicaniu głównych punktów doktryny chrześcijańskiej.

W literaturze okultystycznej mamy do czynienia z czymś całkowicie odwrotnym: główny nacisk leży tu na doświadczeniu przez duszę sfery „po wyjściu z ciała”, podczas gdy ostateczny stan duszy jest zazwyczaj niejasny lub pozostaje otwarty na osobiste opinie i domysły, zapewne oparte na tych doświadczeniach. Dzisiejszych badaczy znacznie łatwiej przyciągają doświadczenia pisarzy okultystycznych (które wydają się możliwe do „naukowego” zbadania, przynajmniej w pewnym stopniu) - niż nauczanie Chrześcijaństwa, które wymaga zaangażowania wiary i ufności i prowadzenia pozostającego z nim w zgodzie życia duchowego.

W rozdziale tym postaramy się wskazać niektóre pułapki tego podejścia, które wcale nie jest tak „obiektywne”, jak to się niektórym ludziom zdaje i zaproponować ocenę okultystycznych doświadczeń „wyjścia z ciała” z punktu widzenia prawosławnego Chrześcijaństwa. Aby to uczynić, powinniśmy przyjrzeć się niektórym przykładom literatury okultystycznej, używanej przez badaczy współczesnych do wyjaśniania doświadczeń „pośmiertnych”.

Tybetańska Księga Umarłych

Tybetańska Księga Umarłych jest buddyjską książką z VIII wieku, prawdopodobnie przekazującą przedbuddyjską tradycję ze znacznie wcześniejszego okresu. Jej tybetański tytuł to „Uwolnienie poprzez słyszenie na płaszczyźnie pośmiertnej” i jest opisywana przez angielskiego wydawcę jako „mistyczny podręcznik poruszania się w innym świecie wielu iluzji i sfer” . Jest czytana nad ciałem dopiero co zmarłego dla korzyści duszy, ponieważ, jak powiada sam tekst, „podczas momentu śmierci mają miejsce rozmaite wprowadzające w błąd iluzje” . Nie są to, jak zauważa wydawca, „wizje rzeczywistości, ale nic więcej, jak (...) [czyjeś] impulsy intelektualne, które przybrały formę osobową” . W późniejszych stadiach 49-dniowych doświadczeń pośmiertnych opisanych w książce, znajdują się wizje zarówno „pokojowych”, jak i „gniewnych” bóstw - z których wszystkie, zgodnie z doktryną buddyzmu, uważane są za iluzję. (Niżej, badając naturę tej rzeczywistości, powiemy dlaczego te wizje są rzeczywiście w dużym stopniu iluzją). Końcem całego tego procesu jest ostateczny upadek duszy w „reinkarnację” (też będzie o tym mowa niżej), traktowaną przez buddyjskie nauczanie jako zło, którego należy uniknąć przy pomocy ćwiczeń buddyjskich. Dr C.G. Jung w swoim Komentarzu Psychologicznym do książki stwierdza, że wizje owe są bardzo podobne do opisów świata pośmiertnego w literaturze spirytystycznej współczesnego Zachodu - zarówno jedne, jak i drugie „dają czytającemu przyprawiające o mdłości wrażenie całkowitej głupoty i banalności przekazów ze ‘świata duchowego'” .

Pod dwoma względami istnieje uderzające podobieństwo pomiędzy Tybetańską Księgą Umarłych a doświadczeniami współczesnymi i to tłumaczy zainteresowanie dr Moody'ego i innych badaczy tą książką. Po pierwsze, doświadczenie „wyjścia z ciała” opisane w pierwszych momentach po śmierci jest zasadniczo takie samo, jak to opisywane współcześnie (jak również w literaturze prawosławnej): dusza umarłego pojawia się jako „świecące iluzoryczne ciało”, widzialne dla innych istot o podobnej naturze, ale nie dla ludzi w ciele; na początku nie wie, czy żyje, czy umarła; widzi ludzi wokół ciała, słyszy zawodzenie żałobników i ma wszystkie zdolności zmysłowe; rusza się niepowstrzymanie i może przechodzić przez jednolite przedmioty . Po drugie, „w momencie śmierci widać podstawowe czyste światło” , które badacze współcześni utożsamiają ze „świetlistą istotą” opisywaną dzisiaj przez wielu ludzi.

Nie ma powodu, aby wątpić w to, że opisy Tybetańskiej Księgi Umarłych oparte są na jakimś doświadczeniu „wyjścia z ciała”. Ale niżej zobaczymy, że rzeczywisty stan pośmiertny jest tylko jednym z tych doświadczeń i że musimy się strzec przyjmowania każdego doświadczenia „wyjścia z ciała” za objawienie tego, co naprawdę dzieje się z duszą po śmierci. Doświadczenia zachodnich mediów także mogą być autentyczne; wbrew jednak temu, co twierdzą, nie przekazują rzeczywistych wiadomości od umarłych.

Istnieje pewne podobieństwo pomiędzy Tybetańską Księgą Umarłych i znacznie wcześniejszą Egipską Księgą Umarłych . Ta ostatnia opisuje duszę po śmierci podlegającą wielu transformacjom i spotykającą wielu „bogów”. Nie ma jednak żywej tradycji interpretacji tej księgi, a bez niej współczesny czytelnik może tylko odgadywać znaczenie jej symboliki. Według tej księgi umarły przybiera po kolei formę jaskółki, sokoła ze złota, żmii z ludzkimi nogami i stopami, krokodyla, czapli, kwiatu lotosu itd. i spotyka dziwnych „bogów” i istoty z innego świata („Cztery Święte Małpy”, boginię-hipopotama, różnych bogów z łbami psów, szakali, małp, ptaków itd.).

Rozbudowane i zawikłane doświadczenia sfery „pośmiertnej” opisane w tej książce znajdują się w ostrym kontraście z czystością i prostotą doświadczeń chrześcijańskich. Chociaż możliwe, że także oparta na jakimś rzeczywistym doświadczeniu „wyjścia z ciała”, księga ta jest tak samo pełna iluzorycznych wizji, jak Tybetańska Księga Umarłych i oczywiście nie może być przyjmowana jako rzeczywisty opis stanu duszy po śmierci.

Pisma Emanuela Swedenborga

Inny okultystyczny tekst, którym zajmują się współcześni badacze daje więcej nadziei na to, że będzie zrozumiały. Pochodzi bowiem z naszych nowożytnych czasów, jest całkowicie zachodni w mentalności i rzekomo chrześcijański. Pisma szwedzkiego wizjonera Emanuela Swedenborga (1668-1772) opisują wizje innego świata, które zaczynają mu się pojawiać w średnim wieku. Zanim zaczęły się u niego wizje, był typowym intelektualistą XVIII wiecznej Europy: płynnie znał wiele języków, był erudytą, naukowcem i wynalazcą, człowiekiem aktywnym w życiu publicznym jako nadzorca szwedzkiego przemysłu górniczego i członkiem Izby Szlacheckiej - w skrócie - „człowiekiem uniwersalnym” we wczesnym wieku nauki, gdy wciąż jeszcze było możliwe opanowanie niemal całej wiedzy danego czasu przez jednego człowieka. Napisał około 150 prac naukowych, z czego niektóre (jak na przykład czterotomowy traktat anatomiczny Mózg) daleko wyprzedzały jego czasy.

W 56 roku życia zwrócił swoją uwagę na niewidzialny świat i przez ostatnie 25 lat swojego życia napisał ogromną ilość religijnych dzieł opisujących niebo, piekło, anioły i duchy - a wszystko to oparte na osobistym doświadczeniu.

Jego opisy niewidzialnych sfer są żenująco ziemskie; ogólnie jednak pozostają w zgodzie z opisami większości literatury okultystycznej. Wedle relacji Swedenborga, gdy osoba umiera, wchodzi w „świat duchów”, który znajduje się w połowie drogi pomiędzy niebem a piekłem . Tamten świat, chociaż jest duchowy, a nie materialny, jest tak podobny do rzeczywistości materialnej, że osoba na początku nie wie, iż umarła ; ma ona ten sam rodzaj „ciała” i zdolności zmysłowe, jak wtedy, gdy była w swoim ziemskim ciele. W momencie śmierci następuje wizja światła - coś jasnego i mglistego - i ma miejsce „przegląd” jej życia i jej dobrych i złych uczynków. Spotyka przyjaciół i znajomych z tego świata i przez pewien czas kontynuuje egzystencję bardzo podobną do ziemskiej, z wyjątkiem tego, że wszystko jest znacznie bardziej „wewnętrzne”; jest przyciągana do tych rzeczy i osób, które kochała, zaś rzeczywistość określana jest przez myśl - jak tylko pomyśli się o kimś kochanym, osoba ta staje się obecna, jak gdyby została przywołana . Gdy już ktoś zacznie bywać w tym duchowym świecie, przyjaciele pouczają go o niebie i piekle i zabierany jest do różnych miast, ogrodów i parków .

W tym przejściowym „świecie duchów", człowiek „przygotowuje się” do nieba w procesie edukacji, który trwa od kilku dni do roku . Ale samo „Niebo”, opisywane przez Swedenborga, nie różni się zbytnio od „świata duchów”, a jedno i drugie podobne jest do ziemi . Są tam podwórka i korytarze jak na ziemi, parki i ogrody, domy i „sypialnie” aniołów z dużą ilością odzieży. Są tam rządy, prawa i sądy - wszystko, rzecz jasna, bardziej „duchowe” niż na ziemi. Są tam kościoły i nabożeństwa, duchowni wygłaszają kazania i wpadają w zakłopotanie, gdy ktoś z wiernych się z nimi nie zgadza. Są tam śluby, szkoły, wychowywanie i kształcenie dzieci, życie publiczne, w skrócie - prawie wszystko, co można znaleźć na ziemi i co może stać się „duchowe”. Sam Swedenborg rozmawiał z wieloma aniołami w niebie (wszystkich ich uważał jedynie za dusze zmarłych), jak również z dziwnymi mieszkańcami Merkurego, Jowisza i innych planet; w „niebie” spierał się z Marcinem Lutrem i nawrócił go na swe własne wierzenia, ale nie udało mu się wyperswadować Kalwinowi jego wiary w predestynację. Opis „piekła” jest podobny - jest to miejsce podobne do ziemi, którego mieszkańcy charakteryzują się samolubstwem i złymi czynami.

Łatwo można zrozumieć, dlaczego przez większość mu współczesnych Swedenborg został odrzucony jako wariat i dlaczego do całkiem nawet niedawna jego wizje rzadko przyjmowano poważnie. Jednakże zawsze byli tacy, którzy uważali, że mimo całej dziwności jego wizji znajdował się w prawdziwym kontakcie z niewidzialną rzeczywistością. Współczesny mu, lecz młodszy od niego niemiecki filozof Immanuel Kant, jeden z głównych twórców współczesnej filozofii, traktował go bardzo poważnie i wierzył kilku znanym w całej Europie przykładom swedenborgowskiego „jasnowidzenia”. Zaś amerykański filozof Emerson, w swoim długim eseju na jego temat w książce Representative Man, nazwał go „jednym z gigantów literatury, z którym nie równają się całe akademie zwykłych uczonych”. Odnowione w naszych czasach zainteresowanie okultyzmem, wysunęło go oczywiście na czoło jako „mistyka” i „jasnowidza” nie związanego doktrynalnym chrześcijaństwem. W szczególności badacze doświadczeń „pośmiertnych” odnajdują godne uwagi paralele pomiędzy swoimi odkryciami a jego opisami pierwszych momentów po śmierci.

Nie ma raczej wątpliwości co do tego, że Swedenborg był w rzeczywistym kontakcie z duchami i że od nich otrzymywał swoje „objawienia”. Sprawdzenie tego, jak otrzymywał on owe „objawienia” pokaże nam, w jakiej sferze naprawdę te duchy zamieszkują.

Historia kontaktu Swedenborga z niewidzialnymi duchami - którą bardzo szczegółowo zapisał w swoim obszernym Dzienniku Snów i Dzienniku Duchowym (2300 stron) - dokładnie odpowiada charakterystyce osoby wchodzącej w kontakt z demonami powietrznymi, opisanej przez św. biskupa Ignacego. Swedenborg od dzieciństwa praktykował pewną formę medytacji, wiążącą się z relaksacją i intensywną koncentracją; dość wcześnie zaczął widzieć podczas swojej medytacji wspaniały płomień, który ufnie przyjął i zinterpretował jako znak „pochwały” dla jego myśli. To przygotowało go na rozpoczęcie obcowania z rzeczywistością duchów. Później zaczął mieć sny o Chrystusie, o tym, że został przyjęty do stowarzyszenia „nieśmiertelnych” i stopniowo zaczął sobie uświadamiać obecność „duchów” wokół siebie. W końcu duchy zaczęły mu się pojawiać w stanie przebudzenia. Pierwsze z tych ostatnich doświadczeń zdarzyło się w trakcie podróży w Londynie. Pewnej nocy, po przejedzeniu, nagle ujrzał na podłodze czerń i pełzające gady, a potem człowieka siedzącego w kącie pokoju, który powiedział jedynie „nie jedz tak dużo” i zniknął w ciemności. Chociaż go to przestraszyło, zaufał temu objawieniu jako czemuś „dobremu” - dawało bowiem „moralną” radę. Potem, według jego słów - „tejże nocy ten sam człowiek znów się pojawił, lecz tym razem już się nie bałem. Powiedział, że jest Panem Bogiem, Stwórcą Wszechświata i Odkupicielem i że wybrał mnie dla wyjaśnienia ludziom duchowego sensu Pisma i że on sam mi wyjaśni, co powinienem napisać na ten temat; tejże nocy zostały mi otwarte - tak, że w pełni przekonałem się o ich prawdziwości - światy duchów, nieba i a... Potem Pan otwierał bardzo często w ciągu dnia moje cielesne oczy, tak, że w środku dnia mogłem zaglądać w inny świat i w stanie całkowitego przebudzenia rozmawiać z aniołami i duchami” .

Z opisu tego jasno wynika, że Swedenborg został otwarty na kontakt z powietrznym królestwem upadłych duchów i że wszystkie jego późniejsze objawienia pochodzą z tego samego źródła. „Niebo” i „piekło”, które widział, także były częściami tego powietrznego królestwa, a „objawienia”, które zapisał, są opisem iluzji tej sfery wywoływanych przez upadłe duchy w ich własnych celach, dla ludzi łatwowiernych. Spojrzenie na inne przykłady literatury okultystycznej pokaże nam więcej cech charakterystycznych tej rzeczywistości.

Teozoficzna „płaszczyzna astralna”

Teozofia XIX i XX wieku, będąca połączeniem idei okultystycznych Wschodu i Zachodu, naucza szczegółowo o owej powietrznej rzeczywistości, którą wyobraża sobie jako złożoną z licznych „płaszczyzn astralnych”. („Astralny”, to znaczy „gwiezdny”, jest zmyślonym terminem odnoszącym się do poziomu rzeczywistości „ponad ziemskością”). Zgodnie z pewnym streszczeniem tej nauki „płaszczyzny (astralne) obejmują mieszkania wszystkich nadnaturalnych istnień, miejsca pobytu bogów i demonów, próżnię, w której mieszkają myślące formy, rejon zamieszkały przez duchy powietrzne i inne żywioły, i rozmaite nieba i piekła z ich anielskimi i biesowskimi gospodarzami (...). Osoby odpowiednio przygotowane uważają, że za pomocą rytualnych procedur mogą ‘wznosić się na płaszczyzny' i w pełni świadomie poznawać owe rejony” .

Zgodnie z tym nauczaniem, na „płaszczyznę astralną” (bądź na „płaszczyzny”, w zależności od tego, czy sfera ta widziana jest jako całość, czy też w swoich oddzielnych „warstwach”) wchodzi się podczas śmierci i, podobnie, jak w nauczaniu Swedenborga, w stanie danego człowieka nie następuje żadna zmiana i nie istnieje żaden sąd. Żyje on nadal tak, jak do tej pory, z tą różnicą, że znajduje się na zewnątrz ciała i zaczyna „przechodzić przez wszystkie podpłaszczyzny płaszczyzny astralnej w drodze do niebiańskiego świata” . Każda następna podpłaszczyzna jest coraz bardziej subtelna i „wewnętrzna”, zaś przechodzenie przez nie, w odróżnieniu od strachu i niepewności wywoływanych chrześcijańskimi „mytarstwami”, jest czasem przyjemności i radości: „Radość życia na płaszczyźnie astralnej jest tak wielka, że życie fizyczne w porównaniu z nią zupełnie nie wydaje się życiem (...). Dziewięć osób na dziesięć wraca do ciała z dużą niechęcią” .

Teozofia, wynaleziona przez rosyjskie medium Helenę Bławatską pod koniec XIX wieku, była próbą podania systematycznego wytłumaczenia mediumistycznych kontaktów z „umarłymi”, mnożących się w świecie Zachodu od czasu wielkiego wybuchu zjawisk spirytystycznych w Ameryce w 1848 roku. Do dziś dnia nauka teozofii na temat „płaszczyzn astralnych” (chociaż często nazywana inaczej) jest standardową nauką używaną przez media i innych parających się okultyzmem do wyjaśnienia doświadczeń w świecie duchów. Chociaż książki teozoficzne na temat „płaszczyzn astralnych” są wypełnione tą samą „przyprawiającą o mdłości głupotą i banalnością”, która według dr Junga jest charakterystyczna dla całej literatury spirytystycznej, to jednak za ową trywialnością znajduje się zasadnicza filozofia rzeczywistości innego świata, która porusza w dzisiejszych badaczach czułą strunę. Dzisiejszy humanistyczny pogląd na świat jest znacznie życzliwiej usposobiony do takiego innego świata, który jest przyjemny, a nie bolesny; który pozwala na łagodny „wzrost” lub „ewolucję”, a nie stawia przed ostatecznością sądu; który dopuszcza „jeszcze jedną szansę” na przygotowanie się do wyższej rzeczywistości, a nie określa czyjś wieczny los na podstawie zachowania w ziemskim życiu. Nauczanie teozoficzne posiada dokładnie to, czego żąda „współczesna dusza” i twierdzi ono, że jest oparte na doświadczeniu.

Aby dać prawosławną chrześcijańską odpowiedź na ową naukę, musimy spojrzeć bliżej na specyficzne doświadczenia, które przechodzi się na „płaszczyźnie astralnej”. Na co jednak powinniśmy spojrzeć? Przekazy mediów znane są z niepewności i mglistości. Poza tym zawsze kontakt ze „światem duchowym” poprzez media jest zbyt niewyraźny i pośredni, aby mógł dostarczyć przekonywujących dowodów na temat natury tamtego świata. Z drugiej strony dzisiejsze doświadczenia „pośmiertne”, są zbyt krótkie i nieprzekonywujące, by przyjmować je jako dowód rzeczywistej natury innego świata.

Istnieje jednak pewien rodzaj doświadczenia na „płaszczyźnie astralnej”, który można przebadać bardziej szczegółowo. W języku teozoficznym nazywa się to „projekcja astralna” lub „projekcja ciała astralnego”. Za pomocą uprawiania pewnych technik mediumistycznych można nie tylko wejść w kontakt z duchami bezcielesnymi, jak to czynią zwykłe media (gdy ich seanse są autentyczne), ale także rzeczywiście wejść w ich sferę bytowania i „podróżować” wśród nich. Można sceptycznie odnosić się do takich przypadków w dawnych czasach, ale tak się składa, że doświadczenie to stało się stosunkowo powszechne - i to nie tylko pomiędzy okultystami - w naszych czasach i istnieje już szeroka literatura podająca opisy doświadczeń w tej sferze z pierwszej ręki.

„Projekcja astralna”

Prawosławni chrześcijanie dobrze wiedzą o tym, że człowiek może być faktycznie wyniesiony poza ograniczenia swojej cielesnej natury i podróżować do niewidzialnych światów. Nie będziemy się tutaj zajmowali dokładną naturą tej podróży. Sam Apostoł Paweł nie wiedział, czy był „w ciele, czy poza ciałem”, gdy został porwany do trzeciego nieba i nie mamy potrzeby spekulować na temat tego, jak ciało może się stać na tyle oczyszczone, aby wejść do nieba (jeżeli jego doświadczenie miało miejsce rzeczywiście „w ciele”), albo w jaki rodzaj „ciała subtelnego” może być odziana dusza w czasie „wyjścia z ciała” - o ile rzeczywiście można się o takich rzeczach dowiedzieć w tym życiu. Wystarczy nam wiedzieć, że dusza (w jakimkolwiek rodzaju „ciała”) rzeczywiście może być wyniesiona przez Bożą łaskę i ujrzeć raj, jak również powietrzne królestwo duchów pod niebem.

W prawosławnej literaturze doświadczenia takie często są opisywane jako znajdowanie się „poza ciałem”, tak, jak to było ze św. Antonim, który, jak wspominaliśmy wyżej, widział mytarstwa podczas modlitwy. Św. biskup Ignacy Brianczaninow wspomina dwóch XIX-wiecznych ascetów, których dusze także opuściły ciała podczas modlitwy - syberyjskiego starca Bazyliszka, którego uczniem był słynny Zosima i starca Ignacego (Izajasza), osobistego przyjaciela św. biskupa Ignacego . Najbardziej chyba uderzającym doświadczeniem „wyjścia z ciała” w prawosławnych Żywotach Świętych jest przypadek św. Andrzeja Jurodiwego z Konstantynopola (X wiek), który, podczas gdy jego ciało leżało w śniegu na ulicach miasta, został wyniesiony w duchu aby ujrzeć raj i trzecie niebo. Część z tego, co widział, opowiedział swojemu uczniowi, a ten zapisał jego przeżycia .

Doświadczenia takie zdarzają się tylko w wyniku działania łaski Bożej i całkowicie niezależnie od woli, czy ludzkiego pragnienia. Ale „projekcja astralna” jest doświadczeniem „wyjścia z ciała”, do którego można dążyć i wywoływać za pomocą pewnych technik. Doświadczenie to jest szczególną formą tego, co św. biskup Ignacy opisuje jako „otwarcie zmysłów” i wobec tego, iż kontakt z duchami jest człowiekowi zabroniony poza przypadkami bezpośredniego działania Bożego, jest oczywiste, że sfera, która może być osiągnięta w ten sposób to nie niebo, a tylko powietrzna przestrzeń pod niebiosami, sfera zamieszkała przez upadłe duchy.

Teozoficzne teksty opisujące to doświadczenie są tak nasycone w szczegółach okultystycznymi opiniami i interpretacjami, że w dużym stopniu są bezużyteczne jako źródło wiedzy o faktycznych doświadczeniach tej rzeczywistości. Jednakże w XX wieku pojawił się inny rodzaj literatury zajmujący się tą sprawą. Równolegle do rozszerzających się badań i eksperymentów na polu „parapsychologii” niektórzy ludzie odkryli, przypadkowo lub w drodze eksperymentu, że mają zdolność doświadczania „projekcji astralnej” i napisali oni nie-okultystycznym językiem książki o swoich doświadczeniach. Niektórzy zaś badacze zebrali i przestudiowali opisy doświadczeń „poza ciałem” i napisali o nich w języku nie tyle okultystycznym, co naukowym. Przyjrzymy się tutaj kilku takim książkom.

„Ziemska” strona doświadczeń „poza ciałem” jest dobrze opisana w książce autorstwa dyrektor Institute of Psychological Research w Oxfordzie w Anglii . W odpowiedzi na apel ogłoszony we wrześniu 1966 roku w brytyjskiej prasie i radio, Instytut otrzymał około 400 odpowiedzi od osób, które twierdziły, że miały osobiste doświadczenia poza ciałem. Taka odpowiedź wskazuje zarówno na to, że doświadczenia takie w naszych czasach wcale nie są rzadkie, jak i na to, że ci, którzy je mieli, opowiadają o nich znacznie chętniej niż w dawnych latach, bez obawy przed posądzeniem o „wariactwo”. To samo odnośnie doświadczeń pośmiertnych odkrył dr Moody i inni badacze. Owym 400 osobom dano do wypełnienia dwa kwestionariusze, a książka powstała w wyniku porównania i analizy odpowiedzi na te kwestionariusze.

Prawie wszystkie doświadczenia opisane w tej książce były nieumyślne, wywołane różnymi warunkami fizycznymi: stresem, zmęczeniem, chorobą, wypadkiem, narkozą, snem. Niemal wszystkie z nich miały miejsce w pobliżu ciała (a nie w sferze „duchowej”), i poczynione obserwacje są bardzo podobne do obserwacji ludzi, którzy przeżyli doświadczenia „pośmiertne”: człowiek widzi swoje własne ciało „z zewnątrz”, posiada wszystkie zdolności zmysłowe (nawet, gdy w ciele ktoś był głuchy lub ślepy), nie jest zdolny do dotknięcia lub kontaktu z otoczeniem, „unosi się” w powietrzu, z poczuciem wielkiej przyjemności i pomyślności; umysł jest czystszy niż zwykle. Niektóre osoby opisują spotkania z krewnymi, który odeszli, lub podróżowanie do miejsca, które, jak się zdawało, nie było częścią normalnej rzeczywistości.

Pewien badacz doświadczeń „poza ciałem”, angielski geolog Robert Crookall, zgromadził olbrzymią liczbę tego rodzaju przykładów, od okultystów i mediów z jednej strony a od zwykłych ludzi z drugiej. Streszcza owe doświadczenia w następujący sposób: „Kopia ciała czy też ‘sobowtór' urodził się z ciała fizycznego i zajął miejsce nad nim. W czasie, gdy ‘sobowtór' oddzielał się od ciała, w świadomości miało miejsce zaciemnienie (podobnie, jak zmiana biegów w samochodzie powoduje chwilową przerwę w przekazywaniu energii)(...). Często następował panoramiczny przegląd przeszłego życia i opuszczone ciało fizyczne zazwyczaj było widziane przez uwolnionego ‘sobowtóra' (...). W przeciwieństwie do tego, czego można by oczekiwać, nikt nie opisywał bólu, czy strachu wynikłych z opuszczenia ciała - wszystko wydawało się doskonale naturalne (...). Świadomość, działająca poprzez oddzielonego ‘sobowtóra' była bardziej rozległa niż w zwykłym życiu (...). Czasami zdarzały się telepatia i jasnowidzenie. Często widziano ‘umarłych' przyjaciół. Wielu ludzi wyrażało ogromną niechęć do ponownego wejścia do ciała i tym samym powrotem do ziemskiego życia (...). Ten generalny schemat wydarzeń w doświadczeniach poza ciałem, dotychczas nieznany, nie może być trafnie wyjaśniony hipotezą, że wszystkie takie doświadczenia to sny i że opisywane ‘sobowtóry' to tylko halucynacja. Z drugiej strony łatwo go wyjaśnić hipotezą, iż były to autentyczne doświadczenia i że widziane ‘sobowtóry' były obiektywnymi (choć ultrafizycznymi) ciałami” .

Opis ten jest dosłownie identyczny, punkt po punkcie, z „modelem” doświadczeń pośmiertnych dr Moody'ego . Identyczność ta jest tak dokładna, że może tu chodzić tylko o opis jednego i tego samego doświadczenia. A jeśli tak, to można w końcu zdefiniować doświadczenie opisywane przez dr Moody'ego i innych badaczy, wywołujące w ciągu kilku ostatnich lat tyle zainteresowania i dyskusji w świecie zachodnim. Nie jest to dokładnie doświadczenie „pośmiertne”, a raczej doświadczenie „poza ciałem”, będące tylko wstępem do innych, znacznie bardziej rozległych doświadczeń - albo samej śmierci, albo czegoś, co czasami nazywa się „podróżowaniem astralnym” (o którym patrz niżej). I chociaż stan „poza ciałem” może być nazwany „pierwszą chwilą” śmierci - o ile śmierć rzeczywiście nastąpi - wyciąganie z tego jakichkolwiek wniosków na temat stanu „pośmiertnego” jest grubym błędem, chyba, że jedynie w zakresie nagich faktów, że dusza po śmierci pozostaje żywa i zachowuje świadomość, którym prawie nikt, kto rzeczywiście wierzy w nieśmiertelność duszy i tak nie zaprzecza . Więcej, wobec tego, iż stan „poza ciałem” niekoniecznie jest związany ze śmiercią, musimy bardzo wnikliwie przesiewać świadectwa pochodzące z rozległych doświadczeń w tej sferze. W szczególności musimy zapytać, czy wizje „nieba” (lub „piekła”) przeżywane dzisiaj przez niektórych ludzi mają cokolwiek wspólnego z prawdziwie chrześcijańskim rozumieniem nieba i piekła, czy też są one tylko interpretacją pewnych naturalnych (lub biesowskich) doświadczeń w sferze „poza ciałem”.

Dr Crookall - jak dotąd najdokładniejszy badacz na tym polu, stosując tę samą ostrożność i dbałość o szczegóły charakterystyczne dla jego wcześniejszych książek o skamielinach Wielkiej Brytanii - zgromadził dużo materiału na temat doświadczeń „raju” i „piekła”. Uważa, że obydwa są naturalnymi i nawet uniwersalnymi doświadczeniami w stanie „poza ciałem”, a odróżnia je następująco: „Ci, którzy opuścili swoje ciało w naturalny sposób, skłonni byli widzieć jasne i pokojowe („rajskie”) warunki, coś w rodzaju wspaniałej ziemi; podczas gdy (ci, którzy byli) wyjęci siłą (...) skłonni byli wpadać w stosunkowo mętne, pogmatwane i przypominające sen warunki, odpowiadające „hadesowi” starożytnych. Ci pierwsi spotykali wielu pomocników (w tym wspomnianych wyżej ‘umarłych' przyjaciół i krewnych), ci drudzy czasami spotykali jakichś bezcielesnych przeciwników” . Osoby posiadające, jak nazywa to dr Crookall, „mediumistyczną budowę ciała”, nieuchronnie przechodzą najpierw przez ciemny, zamglony rejon „Hadesu”, a potem idą do rejonu jasnego światła, który podobny jest do Raju. Ów „Raj” jest opisywany rozmaicie (zarówno przez media, jak i nie-media) jako „najpiękniejszy z kiedykolwiek widzianych krajobrazów”, „widok o zdumiewającym pięknie - rozległy ogród na podobieństwo parku, światła które tam jest, nigdy nie widziano na morzu, ani na ziemi”, „uroczy krajobraz” z „ludźmi w bieli” ; „intensywne światło”, „cała ziemia w promieniach” .

Aby wyjaśnić te doświadczenia, dr Crookall stawia hipotezę o istnieniu „ziemi całkowitej”, która obejmuje, na najniższym poziomie, ziemię fizyczną, znaną nam w życiu codziennym, otoczoną przenikającą wszystko sferą nie-fizyczną, ze strefami „Hadesu” i „Raju” na jej dolnych i górnych granicach . Jest to z grubsza opis tego, co w języku prawosławnym jest znane jako powietrzne królestwo upadłych duchów pod niebiosami, a w teozofii - „płaszczyzna astralna”. Jednak prawosławne opisy tej sfery nie czynią „geograficznego” rozróżnienia pomiędzy „górnym” a „dolnym” i kładą większy nacisk na diabelskie oszustwa stanowiące integralną część tej rzeczywistości. Dr Crookall, jako badacz świecki, nic nie wie o tym aspekcie powietrznego królestwa, niemniej ze swojego „naukowego” punktu widzenia potwierdza fakt niezwykle ważny dla zrozumienia doświadczeń „pośmiertnych” i „pozacielesnych”: „niebo” i „piekło” widziane przez osoby w tych doświadczeniach są tylko częścią (lub objawieniami) powietrznego królestwa duchów i nie mają nic wspólnego z prawdziwym niebem i piekłem nauczania chrześcijańskiego, które są wiecznymi miejscami zamieszkania dusz ludzkich (i ich zmartwychwstałych ciał), oraz duchów niematerialnych. Osoby w stanie „poza ciałem” nie mogą „wędrować” do prawdziwego nieba i piekła, które są otwierane dla dusz tylko z wyraźnej woli Bożej. Jeśli niektórzy „chrześcijanie” przy „śmierci” niemal natychmiast widzą „niebiańskie miasto” z „perłowymi wrotami” i „aniołami”, wskazuje to tylko na to, że to, co jest widziane w powietrznym królestwie zależy do pewnego stopnia od czyichś przeszłych doświadczeń i oczekiwań, tak, jak umierający Hindusi widzą swoje własne hinduistyczne świątynie i „bogów”. Prawdziwe chrześcijańskie doświadczenia nieba i piekła (jak ujrzymy to w następnym rozdziale) mają całkowicie inny wymiar.

„Podróżowanie astralne”

Prawie wszystkie niedawne doświadczenia „pośmiertne” były bardzo krótkie; gdyby były dłuższe, nastąpiłaby rzeczywista śmierć. Ale możliwe jest dłuższe przebywanie w stanie „poza ciałem”, który nie jest powiązany z warunkami bliskimi śmierci. Jeśli doświadczenie to trwa wystarczająco długo, można pozostawić swoje bezpośrednie otoczenie i wstąpić w zupełnie nowy krajobraz - nie tylko po to, aby rzucić okiem na „ogród”, „jasne miejsce”, czy „niebiańskie miasto”, ale by przeżyć długą „przygodę” w powietrznym królestwie. „Płaszczyzna astralna” jest oczywiście całkiem blisko każdego człowieka i niektóre sytuacje krytyczne (lub techniki mediumistyczne) mogą wywołać z nią kontakt. W jednej ze swoich książek dr Carl Jung opisuje doświadczenie pewnej swojej pacjentki, kobiety, która miała doświadczenie „poza ciałem” w czasie trudnego porodu. Widziała wokół siebie lekarzy i pielęgniarki, ale czuła, że za nią rozpościera się wspaniały krajobraz, który zdawał się być granicą innego wymiaru; czuła, że jeśliby obróciła się ku niemu, opuściłaby to życie, ale zamiast tego powróciła do swojego ciała .

Dr Moody zapisał niemało takich doświadczeń, nazywając je doświadczeniami „granicy” lub „kresu” .

Ci, którzy celowo wywołują doświadczenie „projekcji astralnej”, często są zdolni do wejścia do tego „innego wymiaru”. Właśnie w ostatnich kilku latach opisy „podróży” pewnego człowieka w tym wymiarze stały się na tyle popularne, że pozwoliło mu to założyć instytut zajmujący się eksperymentami w stanie „poza ciałem”. Jedną ze studentek tego instytutu była dr Elizabeth Kubler-Ross, która zgadza się z wnioskami Monroe'a odnośnie podobieństwa doświadczeń „poza ciałem” i stanu „pośmiertnego”. Streścimy tutaj pokrótce odkrycia tego eksperymentatora .

Robert Monroe jest amerykańskim człowiekiem sukcesu, biznesmenem na kierowniczym stanowisku (prezesem rady dyrektorów korporacji wartej wiele milionów dolarów), a pod względem religijnym - agnostykiem. Jego doświadczenia „poza ciałem” rozpoczęły się w 1958 roku, jeszcze zanim zainteresował się literaturą okultystyczną, w czasie gdy prowadził własne eksperymenty w dziedzinie technik przyswajania danych w czasie snu. Powiązane to było z ćwiczeniami koncentracji i relaksacji podobnymi do niektórych technik medytacji. Po rozpoczęciu tych eksperymentów miał niezwykłe doświadczenie - wydawało mu się, że został uderzony promieniem światła, co spowodowało chwilowy paraliż. Po tym, jak wrażenie owo powtórzyło się kilka razy, zaczął „unosić się” poza ciało, a następnie zaczął eksperymentować z wywoływaniem i rozwijaniem tego wrażenia. Już na początku jego „podróży” okultystycznych, odkrywamy te same podstawowe cechy charakterystyczne, które otwarły drogę do przygód w świecie duchów Swedenborgowi - pasywną medytację, doświadczenie „światła”, postawę bezkrytycznego zaufania i otwarcia na nowe i dziwne doświadczenia, wszystko w połączeniu z „praktycznym” spojrzeniem na życie i brakiem jakiejkolwiek głębokiej świadomości lub doświadczenia chrześcijaństwa.

Na początku Monroe „podróżował” do rozpoznawalnych miejsc na ziemi - najpierw niedalekich, później bardziej oddalonych - z pewnymi udanymi próbami przywiezienia autentycznych dowodów tych doświadczeń. Później zaczął się kontaktować z postaciami „podobnymi do duchów” - przy czym pierwszy kontakt był częścią mediumistycznego eksperymentu („indyjski przewodnik” wysłany przez medium rzeczywiście po niego przyszedł! ). W końcu zaczął wchodzić w dziwne, najwyraźniej nieziemskie krajobrazy.

Szczegółowo notując swoje doświadczenia (które zapisywał jak tylko powracał do ciała), sklasyfikował je w trzech „miejscach”. „Miejsce I” to „tu i teraz”, normalne środowisko tego świata. „Miejsce II” to środowisko „niematerialne”, na pozór bezgraniczne, o cechach charakterystycznych tożsamych z cechami „poziomu astralnego”. Miejsce to jest „naturalnym środowiskiem” „drugiego ciała” - jak Monroe nazywa istotę podróżującą w tej sferze; przenika ono świat fizyczny i rządzą nim prawa myślowe: „jesteś tym, jak myślisz”, „podobieństwa się przyciągają”, aby podróżować trzeba tylko pomyśleć o swoim miejscu przeznaczenia. Monroe odwiedzał różne „miejsca” w tej sferze, w których widział na przykład grupę ludzi w wąskiej dolinie ubraną w długie szaty , i szereg umundurowanych ludzi nazywających siebie „armią na posyłki” oczekującą na zadania . „Miejsce III” to rzeczywistość pozornie podobna do ziemskiej, która jednak nie przypomina niczego znanego na tej ziemi, z dziwnie anachronicznymi cechami; teozofowie zapewne rozpoznaliby ją jako jeszcze jedną, „trwalszą” część „poziomu astralnego”.

Przezwyciężywszy w zasadzie początkowy strach przed znajdowaniem się w tych nieznanych sferach, Monroe zaczął je badać i opisywać spotkane tam inteligentne istoty. W czasie niektórych „podróży” spotykał „umarłych” przyjaciół i rozmawiał z nimi, ale częściej natrafiał na dziwne istoty bezosobowe, które czasami mu „pomagały”, ale równie często na niego nie reagowały, które dawały niejasne przekazy „mistyczne”, brzmiące jak komunikaty medium, które mogły podać mu rękę ale z równym prawdopodobieństwem mogły w podaną przezeń rękę wbić hak . W niektórych tych istotach rozpoznał „przeszkadzających”: stworzenia podobne do bestii, z gumistymi ciałami, łatwo przyjmujące formy psów, nietoperzy, lub jego własnych dzieci i innych, dokuczających mu, dręczących go i śmiejących się, gdy wzywał (nie z wiarą, oczywiście, lecz w ramach następnego „eksperymentu”) imienia Jezusa Chrystusa .

Nie mając własnej wiary Monroe otwarł się na „religijne” sugestie istot z tej sfery. Przedstawiano mu „prorocze” wizje przyszłych wydarzeń, które czasami rzeczywiście następowały w taki sposób, w jaki je widział . Pewnego razu, gdy na granicy stanu poza ciałem pojawił mu się biały promień światła, poprosił go o odpowiedź na swoje pytania dotyczące tej sfery. Głos z promienia odpowiedział: „Poproś swojego ojca, aby ci wyjawił wielką tajemnicę”. Przy następnej okazji Monroe modlił się zgodnie ze wskazówką: „Ojcze, prowadź mnie. Ojcze, wyjaw mi wielką tajemnicę” . Wynika z tego jasno, że Monroe, chociaż w swoim poglądzie religijnym pozostał „świecki” i „agnostyczny”, wydał się w ręce istot ze sfery okultystyczej (którymi są rzecz jasna demony).

Dokładnie tak, jak dr Moody i inni badacze tej sfery, Monroe pisze, że „przez dwanaście lat działalności poza ciałem nie znajduję dowodów na uzasadnienie biblijnych pojęć Boga i życia po śmierci w miejscu o nazwie niebo” . Mimo to, podobnie, jak Swedenborg, teozofowie i badacze w rodzaju dr Crookalla, odnajduje w badanym przez siebie „niematerialnym” środowisku „wszystkie aspekty przypisywane przez nas niebu i piekłu, które są zaledwie częścią Miejsca II” . W rejonie najwyraźniej „najbliższym” świata materialnego natknął się na szaro-czarny rejon zamieszkany przez „kąsające i dręczące istoty”. Uważa, że może to być „granica piekła” , w stylu „hadesu” dr Crookalla.

Najbardziej odkrywcze u Monroe'a jest jednak doświadczenie „nieba”. Trzykrotnie podróżował do miejsca „czystego pokoju”, unosząc się w ciepłych, miękkich obłokach, omywanych nieustannie zmieniającymi się kolorowymi promieniami światła; wibrował w harmonii z muzyką bezsłownych chórów; wokół niego w tym samym stanie znajdowały się bezimienne istoty, z którymi nie miał osobistego kontaktu. Odczuwał to miejsce jako swój ostateczny „dom”, i tęsknił za nim przez kilka dni po zakończeniu doświadczenia . Owo „astralne niebo” jest rzecz jasna ostatecznym źródłem nauczania teozofów o „przyjemności” tamtego świata; ale jakże dalekie jest ono od prawdziwego chrześcijańskiego nauczania o Królestwie Niebieskim, które znajduje się daleko na zewnątrz owego powietrznego królestwa, które w swojej pełni miłości, osobowości i świadomej obecności Boga całkowicie się oddaliło od niewierzących ludzi naszych czasów, nie proszących o nic więcej jak tylko o „nirwanę” miękkich obłoków i kolorowych świateł! Upadłe duchy z łatwością mogą zapewnić takie doświadczenie „nieba”; ale tylko chrześcijański trud i łaska Boża mogą podnieść do prawdziwego Bożego nieba.

Przy kilku okazjach Monroe spotkał „boga” swego nieba. Wydarzenie to, jak mówi, może mieć miejsce gdziekolwiek w „Miejscu II”. „Pośród codziennej krzątaniny, w jakimkolwiek miejscu, może zabrzmieć oddalony sygnał, podobny do trąb heraldycznych. Wszyscy przyjmują sygnał spokojnie i na jego dźwięk przestają rozmawiać i robić cokolwiek innego. Jest to sygnał, że on (lub oni) przechodzi przez swoje królestwo.

Nikt nie pada tam w strachu na twarz ani na kolana. Postawa jest raczej praktyczna. Do zdarzenia tego wszyscy są przyzwyczajeni i podporządkowanie się ma tu absolutne pierwszeństwo przed wszystkim innym. Nie ma wyjątków.

Na sygnał każda żywa istota kładzie się na ziemi, (...) obracając głowę na bok w taki sposób, żeby go nie widzieć, gdy przechodzi. Wydaje się, że ma to za cel uformowanie żywej drogi, po której może iść (...). Gdy on przechodzi, nie ma żadnego ruchu, nawet żadnej myśli (...).

Kilka razy gdy tego doświadczyłem kładłem się z innymi. W tym momencie myśl aby uczynić coś innego nie mogła nawet przyjść do głowy. Gdy on przechodzi rozlega się ryczący dźwięk muzyki i uczucie promieniującej, nieprzepartej, żywej siły władzy ostatecznej, wznoszącej się nad głową i niknącej w oddali(...). Zdarzenie to jest tak powszednie, jak zatrzymanie się na światłach na ruchliwym skrzyżowaniu, czy oczekiwanie na przejeździe kolejowym gdy sygnał wskazuje iż nadjeżdża pociąg; nie niepokoisz się, a mimo to czujesz niewypowiedziany respekt przed siłą uwidaczniającą się w przejeżdżającym pociągu. Wydarzenie to ma także charakter bezosobowy.

Czy to Bóg? Czy syn Boga? Czy Jego przedstawiciel? ”

Trudno znaleźć w okultystycznej literaturze świata bardziej jaskrawą relację o kulcie szatana w jego własnej sferze ze strony jego bezosobowych niewolników. W innym miejscu Monroe opisuje swoje własne stosunki z księciem sfery, w którą przeniknął. Pewnej nocy, w jakieś dwa lata po rozpoczęciu swoich podróży „poza ciałem”, poczuł, że jest skąpany w tym samym rodzaju światła, które towarzyszyło rozpoczęciu tych doświadczeń i poczuł obecność bardzo silnej, inteligentnej siły osobowej, która uczyniła go bezsilnym i bezwolnym. „Miałem silne wrażenie, że byłem przywiązany bezwzględną lojalnością wobec tej inteligentnej siły, że zawsze tak było, i że mam zadanie do wykonania tutaj na ziemi” . Kilka tygodni później, w trakcie innego, podobnego spotkania z ową niewidzialną siłą czy „istnieniem”, wydawało mu się, że wchodzi ono (lub one) i „przeszukuje” jego umysł, a później „wydawało się, że wznieśli się na niebo, gdy ja wołałem za nimi z błaganiem . Wtedy upewniłem się, że ich umysłowość i inteligencja pozostają daleko poza moim rozumieniem. Jest to bezosobowa, zimna inteligencja, bez żadnych emocji w rodzaju miłości, czy współczucia, tak bardzo przez nas cenionych (...). Usiadłem i płakałem, z wielkim i głębokim szlochem, jak jeszcze nigdy dotąd, gdyż wiedziałem już bez żadnych wątpliwości czy nadziei na zmianę w przyszłości, że Bóg mojego dzieciństwa, kościołów, religii na całym świecie nie był taki, jakiego czciliśmy - że przez resztę mojego życia będę ‘cierpiał' utratę tej iluzji” . Z trudem można sobie wyobrazić lepszy opis spotkania z diabłem, które przeżywa tak wielu niczego nie podejrzewających nam współczesnych ludzi, nie mogąc mu się oprzeć w swojej bezradności wynikającej z odsunięcia się od prawdziwego chrześcijaństwa.

Wartość świadectwa Monroe'a odnośnie natury i istot „płaszczyzny astralnej” jest ogromna. Chociaż on sam głęboko się w to zaangażował i w rzeczywistości oddał swoją duszę upadłym duchom w niewolę, opisał swoje doświadczenie w prostym, nie okultystycznym języku i ze stosunkowo normalnego ludzkiego punktu widzenia, co czyni z jego książki przekonywujące ostrzeżenie przed „eksperymentami” w tej sferze. Ci, którzy znają prawosławne chrześcijańskie nauczanie o powietrznym królestwie, jak również o prawdziwym niebie i piekle, które znajdują się na zewnątrz niego, mogą tylko umocnić swoje przekonanie o prawdziwości duchów upadłych i ich królestwa, jak również o wielkim niebezpieczeństwie kontaktu z nimi nawet poprzez z pozoru niegroźne podejście „naukowe” . Jako prawosławni chrześcijańscy obserwatorzy nie musimy wiedzieć, jak duża część owego doświadczenia była „prawdziwa”, a jaka część była wynikiem widowisk i iluzji zmontowanych dla autora przez upadłe duchy; oszustwo jest tak bardzo częścią powietrznego królestwa, że odsłanianie jego dokładnych form jest pozbawione sensu. Ale to, że naprawdę zetknął się on ze światem duchów upadłych, nie może ulegać wątpliwości.

Z „płaszczyzną astralną” można nawiązać kontakt (niekoniecznie w stanie „poza ciałem”) także za pomocą pewnych narkotyków. Ostatnie eksperymenty polegające na podawaniu LSD umierającym osobom wywołały w nich bardzo przekonywujące doświadczenia „przedśmiertne”, z „zagęszczoną powtórką” całego życia człowieka, wizją niewyraźnego światła, spotkaniami z „umarłymi” i niepodobnymi do ludzi „istotami duchowymi”, i z przekazywaniem duchowych wiadomości dotyczących prawd „kosmicznej religii”, reinkarnacji i tym podobnych. Dr Kubler-Ross także brała udział w tych eksperymentach .

Jak wiadomo szamani prymitywnych szczepów wchodzą w kontakt z powietrznym światem duchów upadłych w stanie „poza ciałem” i po odpowiedniej „inicjacji” mogą odwiedzać „świat duchów” i komunikować się z jego istotami .

To samo doświadczenie było znane ludziom, którzy zostali wtajemniczeni w „misteria” starożytnego świata pogańskiego. W Żywocie świętych Cypriana i Justyny znajdujemy bezpośrednie świadectwo byłego czarownika odnośnie jego doświadczeń w tej sferze:

„Na Górze Olimp Cyprian uczył się wszelkiego rodzaju sztuk diabolicznych: nabierał biegłości w rozmaitych biesowskich transformacjach, uczył się, jak zmieniać naturę powietrza (...). Widział tam niezliczone legiony demonów, z księciem ciemności na czele; część z nich stała przed nim, inne mu służyły, jeszcze inne wykrzykiwały ku chwale ich księcia, a niektóre były posłane w świat, aby deprawować ludzi. Widział tam również pogańskich bogów i boginie w ich fałszywych formach, a także rozmaite widma i upiory, które uczył się przyzywać podczas srogiego czterdziestodniowego postu (...). W ten sposób stał się czarodziejem, magikiem i niszczycielem dusz, wielkim przyjacielem i wiernym niewolnikiem księcia piekieł, z którym rozmawiał twarzą w twarz, będąc godnym, jak sam o tym zaświadczył, otrzymania odeń tego wielkiego zaszczytu. ‘Wierz mi' - powiedział - ‘widziałem księcia ciemności we własnej osobie(...). Oddałem pokłon jemu i jego starszym (...). Obiecał mi, że po moim odejściu z ciała uczyni mnie księciem, i że w trakcie mojego ziemskiego życia pomoże mi we wszystkim (...). Z wyglądu książę ciemności podobny był do kwiatu. Na głowie jego spoczywała korona (nie prawdziwa, lecz złudzenie), uczyniona ze złota i brylantów, oświecająca całą przestrzeń wokół niego; jego ubiór był zadziwiający. Gdy obracał się w jedną lub drugą stronę, całe to miejsce drżało, a mnóstwo złych duchów rozmaitych stopni stało posłusznie u jego tronu. W tamtym czasie oddałem się całkowicie na jego służbę, słuchając każdego jego rozkazu'” .

Św. Cyprian nie stwierdza wyraźnie, iż doświadczenia te miały miejsce poza ciałem; wydaje się, że bardziej zaawansowani czarownicy i adepci nie muszą opuszczać ciała, aby osiągnąć pełen kontakt z powietrznym królestwem. Swedenborg, opisując swoje własne przeżycia „poza ciałem” stwierdził, że większość jego kontaktów z duchami miała jednak miejsce w ciele, ale przy otwartych „drzwiach percepcji” . Mimo to charakterystyka tej sfery i „przygody” w niej pozostają takie same niezależnie od tego, czy ktoś akurat jest „w” czy „poza” ciałem.

Jeden ze słynnych pogańskich czarowników starożytności (z II wieku), opisując swoją inicjację w misteria Izis, podaje klasyczny przykład doświadczenia „poza ciałem” - kontaktu z powietrznym królestwem, którym można by się posłużyć przy opisie niektórych dzisiejszych doświadczeń „pozacielesnych” i „pośmiertnych”.

„Opowiem (o mojej inicjacji) tyle, ile można opowiedzieć niewtajemniczonemu, ale tylko pod warunkiem, że ty w to uwierzysz. Zbliżyłem się do samych bram śmierci i postawiłem stopę na progu Prozerpiny, i pozwolono mi wrócić poprzez wszystkie żywioły. Widziałem słońce świecące o północy jakby to było w południe; stanąłem przed bogami świata podziemnego i świata niebiańskiego, w bezpośredniej bliskości kłaniałem się im. Cóż, teraz już wiesz, co się stało, ale obawiam się, że nadal nie jesteś mądrzejszy” .

Wnioski o sferze „poza ciałem”

To, co powiedziano tutaj o doświadczeniach przebywania „poza ciałem” wystarcza, aby umieścić współczesne doświadczenia „pośmiertne” we właściwej im perspektywie. Podsumujmy nasze odkrycia:

(1) Są one po prostu i jedynie doświadczeniami „poza ciałem”, czymś dobrze znanym w literaturze okultystycznej; w ostatnich latach zdarzają się one coraz częściej zwykłym ludziom, zupełnie nie zaangażowanym w okultyzm. Doświadczenia te jednak w istocie nie mówią nam niczego o tym, co się dzieje z duszą po śmierci, oprócz tego, że trwa ona dalej i jest świadoma.

(2) Sfera, w którą wchodzi dusza natychmiast po opuszczeniu ciała, gdy zaczyna tracić kontakt z czymś, co znamy jako „rzeczywistość materialną” (czy to po śmierci, czy w trakcie zwykłego „wyjścia z ciała”) nie jest ani niebem, ani piekłem, ale niewidoczną sferą bliską ziemi, rozmaicie nazywaną: „pośmiertną” lub „poziomem Bardo” (Tybetańska Księga Umarłych), „światem duchów” (Swedenborg i spirytyzm), „płaszczyzną astralną” (teozofia i większość okultyzmu), „miejscem II” (Monroe) - lub, w języku prawosławnym, powietrznym światem pod niebem, zamieszkałym przez upadłe duchy, które starają się oszukać ludzi, by przywieść ich do potępienia. Nie jest to „inny świat” oczekujący na człowieka po śmierci, lecz tylko niewidzialna część tego świata, przez którą musi człowiek przejść w drodze do prawdziwie „innego” świata - nieba lub piekła. Dla tych, którzy naprawdę umarli i są wyprowadzani z ziemskiego życia przez aniołów, jest to sfera, w której zaczyna się sąd szczegółowy na powietrznych „mytarstwach”, gdzie duchy powietrza odsłaniają swoją prawdziwą naturę i swoją wrogość wobec rodzaju ludzkiego. Dla wszystkich innych zaś jest to sfera biesowskiego oszustwa ze strony tychże duchów.

(3) Istoty, z którymi następuje kontakt w tej sferze to zawsze (lub niemal zawsze) demony, bądź wywoływane przez mediumizm lub inne praktyki okultystyczne, bądź napotkane podczas przebywania „poza ciałem”. Nie są to Anioły, gdyż te mieszkają w niebie i przechodzą tylko przez tę sferę jako Boży wysłannicy. Nie są to też dusze zmarłych, gdyż te mieszkają w niebie lub piekle i przechodzą przez tę sferę jedynie zaraz po śmierci, w drodze na sąd za ich czyny w tym życiu. Nawet najbardziej doświadczeni w przebywaniu „poza ciałem” nie mogą przez dłuższy czas pozostawać w tej sferze nie wystawiając się na niebezpieczeństwo zupełnego oddzielenia od ciała (śmierci) i nawet w literaturze okultystycznej rzadko są opisywane spotkania takich ludzi ze sobą.

(4) Nie wolno ufać doświadczeniom w tej sferze i oczywiście nie wolno ich oceniać „po wyglądzie”. Nawet ludzie mocno zakorzenieni w prawosławnym nauczaniu chrześcijańskim mogą być łatwo oszukani przez upadłe duchy powietrzne za pomocą jakiejkolwiek „wizji”. Zaś ci, którzy wchodzą w tę sferę nie mając o niej pojęcia i przyjmują jej „objawienia” z ufnością stają tylko żałosnymi ofiarami upadłych duchów.

Można zapytać: a co z uczuciem „pokoju” i „przyjemności”, które zdają się nieomal powszechne w stanie „poza ciałem”? Co z wizją „światła” widzianą przez tak wielu? Czy to też oszustwa?

W pewnym sensie, być może, doświadczenia te są naturalne dla oddzielanej od ciała duszy. Nasze ciała fizyczne w tym upadłym świecie to ciała bólu, zepsucia i śmierci. Dusza oddzielona od ciała natychmiast znajduje się w stanie bardziej dla niej „naturalnym”, bliższym stanu zamierzonego dla niej przez Boga, gdyż zmartwychwstałe „ciało duchowe”, w którym człowiek będzie mieszkał w Królestwie Niebieskim ma więcej wspólnego z duszą niż z ciałem znanym nam na ziemi. Nawet to ciało z którym został na początku stworzony Adam miało naturę inną od ciała po jego upadku, było bardziej subtelne, nie podlegało cierpieniu i nie było przeznaczone do ciężkiego trudu.

W tym sensie „pokój” i „przyjemność” doświadczenia „poza ciałem” mogą być uważane za prawdziwe, a nie oszukańcze. Oszustwo jednak pojawia się natychmiast, gdy próbuje się interpretować owe „naturalne” uczucia jako coś „duchowego” - jak gdyby ów pokój był prawdziwym pokojem pojednania z Bogiem, a „przyjemność” prawdziwą duchową radością nieba. A właśnie w ten sposób, z powodu braku prawdziwego duchowego doświadczenia i świadomości, wielu ludzi interpretuje swoje „pozacielesne” i „pośmiertne” przeżycia. Że jest to błąd - wynika z faktu, że nawet najbardziej zatwardziali bezbożnicy podczas „śmierci” przeżywają to samo doświadczenie przyjemności. Widzieliśmy to już w jednym ze wcześniejszych rozdziałów na przykładzie Hindusa, ateisty i samobójcy. Innym uderzającym przykładem jest przypadek agnostyka, brytyjskiego powieściopisarza Somerseta Maughama, który w czasie krótkiego doświadczenia „śmierci”, mającego miejsce krótko przed jego rzeczywistą śmiercią w wieku lat 80, ujrzał najpierw wciąż wzrastające światło, a potem doznał „najznakomitszego uczucia wyzwolenia”, jak to opisał swoimi słowami . Doświadczenie to nie było w najmniejszym stopniu duchowe; było zaledwie jeszcze jednym „naturalnym” doświadczeniem w życiu, które zostało zakończone w niewierze.

Dlatego śmierć, jako doświadczenie zmysłowe lub „naturalne” mogłaby się rzeczywiście wydawać przyjemna. Przyjemność ta mogłaby być udziałem zarówno tego, czyje sumienie jest czyste przed Bogiem, jak i tego, kto nie ma głębokiej wiary w Boga, ani w życie wieczne i dlatego nie jest świadomy tego, jak mógł w trakcie swojego życia urazić Boga. Jak dobrze powiedział pewien pisarz, „złej śmierci doświadczają tylko ci, którzy wiedzą, że Bóg istnieje, a mimo to przeżyli swoje życie jak gdyby On nie istniał” - to jest ci, których dręczy sumienie, tym samym pozbawiając ich naturalnej „przyjemności” śmierci fizycznej. Rozróżnienie pomiędzy wierzącymi i niewierzącymi ma więc miejsce nie w momencie samej śmierci ale później, na sądzie szczegółowym. „Przyjemność” śmierci może być dość realna, ale niekoniecznie jest ona w jakikolwiek sposób powiązana z wiecznym losem duszy, który równie dobrze może oznaczać mękę.

W jeszcze większym stopniu dotyczy to wizji „światła”. Też może to być po prostu coś naturalnego - odbicie prawdziwego stanu światła, dla którego człowiek został stworzony. Jeśli tak, to nadawanie temu znaczenia „duchowego”, co nieustannie czynią ludzie niedoświadczeni duchowo, jest poważnym błędem. Prawosławna literatura ascetyczna pełna jest ostrzeżeń przed tym, by nie ufać jakiemukolwiek rodzajowi „światła”, który może się pojawić człowiekowi; a gdy ktoś zaczyna interpretować takie światło jako „anioła” lub nawet „Chrystusa”, jest oczywiste, że wpadł on w złudzenie, budując „rzeczywistość” ze swoich własnych wyobrażeń, zanim nawet upadłe duchy rozpoczęły swoją oszukańczą robotę.

Dla duszy oddzielonej od ciała podwyższona świadomość rzeczywistości i to, co nazywa się obecnie „postrzeganiem ponadzmysłowym” (ESP) są także „naturalne”. To, że dusza zaraz po „śmierci” (a często krótko przed śmiercią) widzi rzeczy, których nie widzą stojący obok, wie, że ktoś oddalony umiera itd. - jest faktem oczywistym, notowanym zarówno w literaturze prawosławnej, jak i we współczesnych badaniach naukowych. Odbicie tego można ujrzeć w doświadczeniu, które dr Moody nazywa „wizją wiedzy”, gdy dusza wydaje się być tak „oświecona”, że widzi przed sobą „całą wiedzę” . Św. Bonifacy w ten sposób opisuje to, co przeżył „mnich z Wenlock” bezpośrednio po śmierci: „Czuł się jak człowiek widzący i bardzo trzeźwy, którego oczy były przysłonięte gęstą zasłoną; potem nagle zasłona została podniesiona i odsłoniło się to, co do tej pory było niewidoczne, przysłonięte i nieznane. Gdy to nastąpiło, gdy zasłona ciała została odrzucona, zdawało mu się, że przed jego oczami stanął cały wszechświat, tak, że jednocześnie widział wszystkie części ziemi, wszystkie morza i narody” .

Niektóre dusze mają naturalną wrażliwość na podobne doświadczenia, nawet pozostając jeszcze w ciele. Św. Grzegorz Wielki zauważa, że „czasami same dusze, siłą swojej subtelności, mogą coś przewidzieć, w odróżnieniu od tych, którzy widzą przyszłość dzięki Bożemu Objawieniu” . Lecz takie „media” nieuchronnie wpadają w złudzenie, gdy zaczynają interpretować lub rozwijać swój talent, który we właściwy sposób może być używany jedynie przez ludzi o wielkiej świętości i (oczywiście) prawosławnych w wierze. Dobrym przykładem ofiary „postrzegania ponadzmysłowego” jest amerykańskie „medium” Edgar Cayce: gdy odkrył, że ma talent dokładnego diagnozowania medycznego w stanie transu, zaczął ufać wszystkim wiadomościom otrzymywanym w tym stanie i skończył na tym, że zaczął się podawać za proroka (czasami spektakularnie się myląc, jak w przypadku niedoszłego kataklizmu na zachodnim wybrzeżu w 1969 roku), oferując interpretacje astrologiczne i nakreślając „przeszłe życia” ludzi na „Atlantydzie”, w starożytnym Egipcie i gdzie indziej.

Dlatego też „naturalne” przeżycia duszy szczególnie wrażliwej lub oddzielanej od ciała - doświadczenia „pokoju” i przyjemności, światła lub „ESP” - są wynikiem podwyższonej świadomości duszy, ale dają (musimy to znów powiedzieć) niewiele pozytywnych informacji o stanie duszy po śmierci, i zbyt często wiodą do bezpodstawnych interpretacji „innego świata”, jak również do bezpośredniego kontaktu z upadłymi duchami, do których sfery te doświadczenia należą. Przeżycia te są całkowicie częścią świata „astralnego” i nie mają w sobie nic duchowego, czy niebiańskiego; nawet gdy samo doświadczenie jest prawdziwe, nie wolno ufać przypisywanym mu interpretacjom.

(5) Z samej natury rzeczy, prawdziwej wiedzy o powietrznym królestwie duchów i jego przejawach nie można zdobyć jedynie na drodze doświadczenia. Przechwałki wszystkich gałęzi okultyzmu, jakoby ich wiedza była pewna, gdyż jest oparta na „doświadczeniu” jest właśnie fatalną wadą całej okultystycznej „wiedzy”. Przeciwnie, doświadczenia nabyte w tej sferze z powodu tego, iż mają miejsce w powietrznym królestwie i często są wywoływane przez demony, których ostatecznym celem jest oszukanie i zniszczenie dusz ludzkich z samej swojej natury powiązane są z oszustwem, niezależnie od faktu, że człowiek, obcy w tej sferze, nigdy nie może się w niej w pełni zorientować i być pewnym jej realności tak, jak może być pewnym realności sfery materialnej. Doktryna buddyjska (wyrażona w Tybetańskiej Księdze Umarłych) jest oczywiście poprawna, gdy mówi o iluzyjnej naturze zjawisk na „poziomie Bardo”; ale jest błędna, gdy na podstawie samego tylko doświadczenia wyprowadza z tego wniosek, że za tymi zjawiskami nie ma zupełnie żadnej obiektywnej rzeczywistości. Rzeczywistość owej niewidzialnej sfery nie może być poznana w swojej istocie, jeśli nie zostanie ona objawiona przez źródło znajdujące się na zewnątrz i ponad nią.

Dlatego też współczesne podejście do tej rzeczywistości za pomocą eksperymentów osobistych i/lub „naukowych” nieuchronnie prowadzi do mylnych i zwodniczych wniosków. Niemal wszyscy współcześni badacze przyjmują albo przynajmniej w wysokim stopniu podzielają okultystyczne nauczanie na temat tej sfery z tego jedynego powodu, że jest ono oparte na doświadczeniu, które jest także podstawą nauki. Lecz „doświadczenie” w świecie materialnym jest czymś zupełnie innym od „doświadczenia” w powietrznym królestwie. W pierwszym przypadku surowy materiał będący przedmiotem doświadczeń i studiów jest moralnie „neutralny” i może być obiektywnie studiowany i weryfikowany przez innych; ale w drugim przypadku „surowy materiał” jest ukryty, skrajnie trudny do uchwycenia i, w wielu przypadkach, ma własną wolę - wolę oszukania obserwatora. Z tego powodu poważne badania, takie jak przeprowadzone przez dr Moody'ego, dr Crookalla, dr Osisa i Haraldssona i dr Kubler-Ross niemalże nieuchronnie kończą się tym, że są używane dla rozprzestrzenienia idei okultystycznych, „naturalnie” wynikających ze studiów nad okultystycznym królestwem powietrznym. Tylko z pomocą myśli (dzisiaj bardzo rzadkiej), że istnieje prawda objawiona, która przewyższa wszelkie doświadczenie, można oświecić owo okultystyczne królestwo, rozpoznać jego prawdziwą naturę i dokonać rozróżnienia pomiędzy tym niższym królestwem i wyższym Królestwem Niebieskim.

* * *

Poświęcenie tego długiego rozdziału doświadczeniom „pozacielesnym” było niezbędne, aby z maksymalną precyzją zdefiniować naturę doświadczeń, będących obecnie udziałem sporej liczby zwykłych ludzi, a nie tylko mediów i okultystów. (W zakończeniu niniejszej książki postaramy się wyjaśnić, dlaczego doświadczenia te stały się dzisiaj tak rozpowszechnione). Oczywiste jest to, że doświadczenia owe są prawdziwe i nie można ich odrzucić jako „halucynacji”. Ale jest równie oczywiste to, że doświadczenia te nie mają charakteru duchowego, a próby tych, którzy je przeżyli, aby zinterpretować je jako „doświadczenia duchowe”, odsłaniające prawdziwą naturę życia po śmierci i ostatecznego stanu duszy - prowadzą tylko do zwiększenia duchowego zamieszania współczesnej ludzkości i ujawniają, jak bardzo daleka jest jej świadomość od prawdziwej duchowej wiedzy i doświadczenia.

Aby jeszcze lepiej to ujrzeć, przystąpimy teraz do zbadania kilku przypadków prawdziwych doświadczeń innego świata - wiecznego świata niebios, który otwiera się dla człowieka tylko z woli Bożej, i który jest całkowicie odmienny od powietrznego królestwa badanego przez nas tutaj, będącego wciąż częścią tego świata i mającego swój koniec.

UWAGI O REINKARNACJI

Pośród idei okultystycznych, na temat których trwa obecnie szeroka dyskusja i które czasami przyjmowane są przez ludzi, którzy mieli doświadczenia „pośmiertne” i „pozacielesne”, a nawet przez niektórych naukowców, znajduje się idea reinkarnacji. Mówi ona o tym, że dusza po śmierci nie zostaje poddana sądowi szczegółowemu, i nie mieszka potem w niebie lub piekle oczekując na zmartwychwstanie ciała i Sąd Ostateczny, lecz że (oczywiście po dłuższym lub krótszym pobycie na „płaszczyźnie astralnej”) powraca na ziemię i wchodzi w nowe ciało, zwierzęcia lub innego człowieka.

Idea ta była szeroko rozpowszechniona na Zachodzie w czasach pogańskiej starożytności, zanim została zastąpiona przez idee chrześcijańskie. Ale jej rozpowszechnienie w dzisiejszych czasach jest w dużym stopniu wynikiem wpływu hinduizmu i buddyzmu, gdzie przyjmuje się ją powszechnie. Dzisiaj idea ta jest zazwyczaj „humanizowana” w tym sensie, że ludzie zakładają, iż w „poprzednich życiach” byli ludźmi, podczas gdy wśród hinduistów i buddystów, a także starożytnych Greków i Rzymian bardziej rozpowszechnione było przekonanie, że rzadko udaje się osiągnąć „wcielenie” w człowieka i że większość dzisiejszych inkarnacji - to zwierzęta, insekty, a nawet rośliny.

Wierzący w tę ideę mówią, że tłumaczy ona wiele „niesprawiedliwości” życia ziemskiego, jak również z pozoru niewytłumaczalne fobie: jeśli ktoś urodzi się ślepy lub w nędzy, jest to sprawiedliwą nagrodą za jego czyny w „poprzednim życiu” (lub, jak powiadają hinduiści i buddyści, jest to wynik „złej karmy”); jeśli ktoś się boi wody, to dlatego, że się w „poprzednim istnieniu” utopił.

Wierzący w reinkarnację nie mają zbyt dokładnej filozofii pochodzenia i przeznaczenia duszy, ani żadnych przekonywujących dowodów na poparcie ich teorii; główne jej atrakcje są powierzchowne - wydaje się ona dostarczać „sprawiedliwości” na ziemi, wyjaśniać niektóre tajemnice psychiki i oferować coś na podobieństwo „nieśmiertelności” tym, którzy nie przyjmują jej na gruncie chrześcijaństwa.

Jednakże po głębszej refleksji okazuje się, że teoria reinkarnacji nie daje zupełnie żadnego wyjaśnienia niesprawiedliwości: jeśli ktoś w tym życiu cierpi za grzechy i błędy popełnione w innym życiu, których nie może pamiętać i za które (jeśli ktoś był „przedtem” zwierzęciem) nie może nawet być odpowiedzialny i jeżeli (zgodnie z nauczaniem buddyjskim) nie istnieje nawet „jaźń”, która trwa od jednego „wcielenia” do następnego, czyli czyjeś przeszłe błędy były dosłownie błędami kogo innego - to nie ma tu w ogóle żadnej widocznej sprawiedliwości, a tylko ślepe cierpienie z powodu zła, którego pochodzenie jest nie do wykrycia. Nauczanie chrześcijańskie o upadku Adama jako o źródle całego światowego zła dostarcza znacznie lepszego wyjaśnienia niesprawiedliwości na świecie; zaś chrześcijańskie objawienie doskonałej sprawiedliwości Bożej w Jego sądzie nad ludźmi, posyłanymi na życie wieczne do nieba lub piekła sprawia, że idea dochodzenia do „sprawiedliwości” przez postępujące „wcielenia” w tym świecie staje się niepotrzebna i trywialna.

W ostatnich dziesięcioleciach idea reinkarnacji osiągnęła na Zachodzie godną uwagi popularność i zdarzały się liczne przypadki przywodzące na myśl „wspomnienia" z „przeszłego życia”; wielu ludzi powraca także z doświadczeń „poza ciałem” z wiarą, że doświadczenia te sugerują lub wpajają ideę reinkarnacji. Co powinniśmy myśleć o tych przypadkach?

Należy stwierdzić, iż znaczna większość przypadków tego rodzaju dostarcza „dowodów” mglistych i przypadkowych, które łatwo mogą być prostym wytworem wyobraźni: dziecko urodziło się ze znamieniem na szyi, a potem „pamięta”, że w „poprzednim życiu” było powieszone jako złodziej koni; ktoś boi się wysokości, a potem „pamięta”, że w „poprzednim życiu” zginął na skutek upadku i tym podobne. Fakt naturalnej ludzkiej skłonności do fantazjowania dyskwalifikuje takie przypadki jako „dowód” reinkarnacji.

W wielu jednak przypadkach takie „poprzednie życia” były odkrywane techniką hipnozy znaną jako „hipnoza regresywna”, która często dawała uderzające rezultaty w przywoływaniu wydarzeń dawno zapomnianych przez świadomość człowieka, nawet z tak odległego czasu, jak niemowlęctwo. Hipnotyzer prowadzi osobę „z powrotem” do dzieciństwa, i pyta: „A co było przedtem?”. Często w takich przypadkach osoba będzie „pamiętała” swoją „śmierć”, a nawet całe inne życie. Co powinniśmy myśleć o takich wspomnieniach?

Sami dobrze przygotowani hipnotyzerzy przyznają, że w „hipnozie regresywnej” istnieją pułapki. Dr Arthur C. Hastings, kalifornijski specjalista z zakresu psychologii komunikacji, zauważa, że „najbardziej oczywistą rzeczą zdarzającą się w czasie hipnozy jest to, że osoby są maksymalnie otwarte na najmniejsze subtelne, niewerbalne, jak również werbalne sugestie hipnotyzera, i że są one absolutnie uległe. Jeśli poprosi się je, aby poszły do przeszłego życia, a nie mają one przeszłego życia, to je wymyślą! Jeśli podsunie się sugestię, że widziały UFO, to będzie tak, jak gdyby widziały UFO” . Hipnotyzer z Chicago, dr Larry Garrett, który przeprowadził osobiście około 500 regresji hipnotycznych, zauważa, że często regresje te są niedokładne, nawet wtedy, gdy chodzi jedynie o przywołanie przeszłego wydarzenia w tym życiu: „Wiele razy ludzie zmyślają rzeczy, na skutek życzeń przyjmowanych za rzeczywistość, fantazji, marzeń i tak dalej (...). Każdy, kto zajmuje się hipnozą i robi jakikolwiek rodzaj regresji mógłby odkryć, że ludzie mają tak żywą wyobraźnię, że będą siedzieć i zmyślać wszelkie rzeczy aby tylko zadowolić hipnotyzera” .

Inny badacz tej kwestii pisze: „Metoda ta jest pełna ryzyka, polegającego w pierwszym rzędzie na nieświadomej tendencji umysłu do żywego fantazjowania. W efekcie to, co wynika z hipnozy może być marzeniem na temat poprzedniej egzystencji, którą osoba poddana hipnozie chciałaby prowadzić lub wierzy, słusznie bądź nie, że ją prowadziła (...). Pewien psycholog poinstruował kilku zahipnotyzowanych, aby przypomnieli sobie poprzednią egzystencję i wszyscy, bez wyjątku, tak uczynili. Niektóre z tych opowieści były nasycone barwnymi szczegółami i wydawały się przekonywujące (...). Jednakże, gdy ten sam psycholog ponownie ich zahipnotyzował mogli, będąc w transie, prześledzić każdy element opowieści o poprzedniej egzystencji aż do znalezienia jego normalnego źródła - osoby znanej im w dzieciństwie, scen z czytanych przez nich książek, filmów widzianych wiele lat przedtem, i tak dalej” .

Ale co z tymi przypadkami, szeroko rozreklamowanymi w ostatnich latach, w których istnieje „obiektywny dowód” czyjegoś „poprzedniego życia” - gdy człowiek „pamięta” szczegóły dotyczące czasu i miejsca, których sam prawdopodobnie nie mógł znać i które mogą być sprawdzone w dokumentach historycznych?

Przypadki te są przekonywujące dla tych, którzy skłaniają się już ku wierze w reinkarnację; ale ten rodzaj „dowodu” nie różni się od standardowej informacji dostarczanej przez „duchy” na seansach spirytystycznych (która także może być bardzo uderzająca); nie ma powodu przypuszczać, że pochodzi ona z innego źródła. Jeżeli jest oczywiste, że „duchy” na seansach to demony, to informacja o czyimś „poprzednim życiu” też może pochodzić od demonów. Cel w obydwu przypadkach jest ten sam: jaskrawa demonstracja rzekomo „nadprzyrodzonej” wiedzy ma wprowadzić ludzi w zakłopotanie, oszukać ich co do prawdziwej natury życia po śmierci i pozostawić ich w ten sposób duchowo na nie nieprzygotowanymi.

Nawet okultyści, którzy w zasadzie przychylają się ku idei reinkarnacji przyznają, że „dowód” na reinkarnację można interpretować w różny sposób. Pewien amerykański popularyzator idei okultystycznych sądzi, że „większość opisywanych przypadków, świadczących o reinkarnacji, może być przypadkami owładnięcia” . Według tych okultystów „owładnięcie” ma miejsce wtedy, gdy osoba „umarła” bierze w posiadanie żywe ciało, a jego osobowość oraz sama tożsamość zdają się zmieniać powodując w ten sposób wrażenie, że oddziałują na niego jakieś właściwości jego „poprzedniego życia”. Owe istoty, które „uzyskują władzę” nad ludźmi to oczywiście demony, niezależnie od tego, jak bardzo maskują się one jako dusze umarłych. Wydaje się, że słynna ostatnio książka dr Iana Stevensona Twenty Cases Suggestive of Reincarnation jest rzeczywiście zbiorem przypadków takiego „owładnięcia”.

Wczesna Cerkiew chrześcijańska zwalczała ideę reinkarnacji, przenikającą do świata chrześcijańskiego ze wschodnich nauk, jak na przykład z nauki manichejczyków. Fałszywe nauczanie Orygenesa o „preegzystencji dusz” było blisko spokrewnione z tymi naukami i na Piątym Soborze Powszechnym w Konstantynopolu w 553 roku zostało stanowczo potępione, a jego zwolennicy obłożeni anatemą. Wielu pojedynczych Ojców Cerkwi pisało przeciwko temu nauczaniu, szczególnie św. Ambroży Mediolański na Zachodzie (O wierze w zmartwychwstanie, księga II), św. Grzegorz z Nyssy na Wschodzie (O duszy i zmartwychwstaniu) i inni.

Prawosławnemu chrześcijaninowi naszych dni, którego kusi ta idea, lub którego interesują możliwe „dowody” na nią, być może wystarczy zastanowienie nad trzema podstawowymi dogmatami chrześcijańskimi, które zdecydowanie odrzucają samą możliwość reinkarnacji:

(1) Zmartwychwstanie ciała. Chrystus powstał z martwych w dokładnie tym samym ciele, które umarło śmiercią wszystkich ludzi. Stało się ono pierwszym pośród ciał wszystkich ludzi, które zostaną wskrzeszone ostatniego dnia i na powrót złączone z duszami, aby żyć wiecznie w niebie lub piekle, zgodnie ze sprawiedliwym Bożym osądem ich ziemskiego życia. Owo zmartwychwstałe ciało, podobne ciału Samego Chrystusa, będzie się różniło od naszych ziemskich ciał tym, że będzie bardziej subtelne i podobne do natury anielskiej, bez czego nie mogłoby zamieszkiwać Królestwa Niebieskiego, gdzie nie ma śmierci, ani zepsucia; ale będzie to to samo ciało, cudownie przywrócone i dostosowane przez Boga do życia wiecznego tak, jak widział to Ezechiel w swojej wizji „suchych kości” . W niebie odkupieni będą się nawzajem rozpoznawać. W ten sposób ciało jest nieodłączną częścią całej osobowości, która będzie żyła wiecznie, a idea, że wiele ciał może należeć do tej samej osoby zaprzecza samej naturze Królestwa Niebieskiego, które Bóg przygotował tym, którzy Go miłują.

(2) Nasze odkupienie przez Jezusa Chrystusa. Bóg oblókł się w ciało i poprzez Swoje życie, cierpienie i śmierć na Krzyżu wykupił nas z niewoli grzechu i śmierci. Poprzez Jego Cerkiew jesteśmy zbawieni i uzdatnieni do przyjęcia Królestwa Niebieskiego i zjednoczeni w wierze i pokorze z Chrystusem, nie musimy ponosić „kary” za nasze przeszłe grzechy. Tymczasem zgodnie z ideą reinkarnacji, jeśli ktoś w ogóle jest „zbawiony”, to tylko po wielu życiach spędzonych na pracy nad konsekwencjami własnych grzechów. Jest to zimny i ponury legalizm religii pogańskich, który został całkowicie zniesiony przez Chrystusową Ofiarę Krzyżową. Łotr po Jego prawej stronie, poprzez swoją wiarę w Syna Bożego, otrzymał zbawienie natychmiast, zaś „zła karma” jego złych uczynków została wymazana przez łaskę Bożą.

(3) Sąd. Ludzie muszą raz umrzeć a potem następuje sąd . Ludzkie życie jest jedynym, określonym okresem próby po którym nie ma już „drugiej szansy”, lecz tylko sąd Boży (zarazem sprawiedliwy i miłosierny) nad człowiekiem, zgodnie ze stanem jego duszy w momencie zakończenia życia.

W tych trzech dogmatach objawienie chrześcijańskie jest dość precyzyjne i określone, w odróżnieniu od religii pogańskich, które nie wierzą ani w zmartwychwstanie, ani w odkupienie i są mgliste, gdy chodzi o sąd i życie przyszłe. Jedyną odpowiedzią na wszystkie proponowane doświadczenia lub wspomnienia o „przeszłych życiach” jest wyraźnie określone nauczanie chrześcijaństwa o naturze życia ludzkiego i o relacjach Boga z ludźmi.


 

 

VIII. Prawdziwe chrześcijańskie doświadczenia Nieba

1. „Umiejscowienie” nieba i piekła

Na przykładzie licznych relacji Świętych Ojców i Żywotów Świętych widzieliśmy, że dusza po śmierci natychmiast wchodzi w powietrzne królestwo pod niebiosami, którego cechy charakterystyczne omawialiśmy szczegółowo. Widzieliśmy także, że przechodzenie duszy przez owo powietrzne królestwo, po śmierci ciała i uwolnieniu się jej od spraw ziemskich jest opisywane jako przechodzenie przez mytarstwa, na których zaczyna się sąd szczegółowy mający określić zdolność duszy do zamieszkiwania w niebie. Dusze oskarżone o grzechy za które nie pokajały się są zrzucane przez upadłe duchy do piekła; te, którym udaje się przejść przez próby mytarstw wznoszą się swobodnie, prowadzone przez anioły, do nieba.

Czym jest niebo? Gdzie ono jest? Czy niebo to miejsce? Czy jest ono „na górze”?

Tak, jak we wszystkich sprawach dotyczących życia po śmierci, nie powinniśmy stawiać takich pytań z samej tylko ciekawości, ale jedynie w celu lepszego zrozumienia nauczania na ten temat, przekazywanego nam przez Cerkiew i celem uniknięcia zamieszania, które współczesne idee i pewne doświadczenia mediumiczne mogą wywołać nawet wśród prawosławnych chrześcijan.

Tak się składa, że kwestia „lokalizacji” nieba (i piekła) stała się w czasach współczesnych powszechnie źle rozumiana. Nie tak dawno sowiecki dyktator Chruszczow śmiał się z ludzi religijnych wciąż wierzących w niebo - posłał on przecież w kosmos kosmonautów i nieba tam oni nie widzieli!

Oczywiście ani jeden myślący chrześcijanin nie wierzy w ateistyczną karykaturę nieba „w obłokach”, aczkolwiek niektórzy naiwni protestanci umiejscawiają niebo w odległej galaktyce lub konstelacji; całe widoczne stworzenie jest upadłe i zepsute i nie ma w nim nigdzie miejsca na niewidzialne niebo Boże, które jest rzeczywistością duchową, a nie materialną. Ale wielu chrześcijan, chcąc umknąć przed kpinami niewierzących i uniknąć najmniejszego śladu jakiejś koncepcji materialistycznej, doszło do przeciwnej skrajności i uznało, że niebo „nigdzie się nie znajduje”. Wśród rzymskich katolików i protestantów istnieją wyrafinowane apologie głoszące, że niebo jest „stanem, a nie miejscem”, że „na górze” to tylko metafora, że Wniebowstąpienie Chrystusa nie było naprawdę „wniebowstąpieniem”, lecz tylko zmianą stanu. Apologie takie skutkują tym, że niebo i piekło stają się koncepcjami bardzo mglistymi i nieokreślonymi i zaczyna zanikać poczucie ich rzeczywistości - z katastroficznymi skutkami dla życia chrześcijańskiego, gdyż są one właśnie tymi rzeczywistościami ku którym kieruje się całe nasze ziemskie życie.

Wszystkie takie apologie, według nauczania św. biskupa Ignacego Brianczaninowa, są oparte na fałszywej idei nowożytnego filozofa Kartezjusza mówiącej, że wszystko to, co niematerialne, jest „czystym duchem” i nie jest ograniczone czasem i przestrzenią. Nie jest to nauka Cerkwi prawosławnej. Św. biskup Ignacy pisze: „Fantazja Kartezjusza o niezależności duchów od przestrzeni i czasu to zdecydowany absurd. Wszystko, co ograniczone, z konieczności, zależy od przestrzeni” . „Liczne cytaty (...) z ksiąg liturgicznych i dzieł Ojców Cerkwi Prawosławnej całkowicie zadowalająco rozstrzygają pytanie odnośnie tego, gdzie mieszczą się raj i piekło (...). Z jakąż jasnością Prawosławna wschodnia Cerkiew ukazuje miejsce raju na niebie i miejsce piekła we wnętrzu ziemi!” . Tutaj pokażemy tylko, jak należy to nauczanie rozumieć.

Jest oczywistą prawdą, jak wskazują to liczne cytaty przytaczane przez św. biskupa Ignacego, że wszystkie źródła prawosławne - Pismo Święte, służby Boże, Żywoty Świętych, pisma Świętych Ojców - mówią o raju i niebie jako będących „na górze”, a o piekle „na dole”, pod ziemią. I również jest prawdą to, że anioły i dusze, wobec faktu swojej ograniczoności w przestrzeni (o czym była mowa w rozdziale „Prawosławne nauczanie o aniołach”) muszą znajdować się zawsze w jednym określonym miejscu - czy to w niebie, czy w piekle, czy na ziemi. Przytaczaliśmy już nauczanie św. Jana Damasceńskiego mówiące, że „gdy anioły znajdują się na niebie, to nie ma ich na ziemi; a posyłane przez Boga na ziemię - nie pozostają w niebie” , które jest tylko tą samą nauką, którą głosili wcześniej św. Bazyli Wielki , św. Grzegorz Dialog i w rzeczywistości wszyscy Prawosławni Ojcowie.

Dlatego nie ulega wątpliwości, że niebo jest miejscem i że jest oczywiście w górze w stosunku do jakiegokolwiek punktu na ziemi, a piekło jest oczywiście na dole, we wnętrznościach ziemi. Ale miejsca te i ich mieszkańcy pozostają niewidoczni dla ludzi tak długo, dopóki nie otworzą się ich duchowe oczy, tak, jak widzieliśmy to wcześniej odnośnie powietrznego królestwa. Dalej, miejsca te nie znajdują się w ramach „współrzędnych” naszego systemu czasowo-przestrzennego: samolot nie przelatuje „niewidzialnie” przez raj, ani ziemski satelita poprzez trzecie niebo, nie można też dotrzeć do dusz czekających w piekle na Sąd Ostateczny za pomocą drążenia w ziemi. Nie ma ich tam, ale są w innym rodzaju przestrzeni, zaczynającej się dokładnie tutaj, lecz rozciągającej się, by tak rzec, w innym kierunku.

W codziennym doświadczeniu tego świata można znaleźć znaki a co najmniej ślady tego innego rodzaju rzeczywistości. Na przykład istnienie wulkanów i wielkiego żaru w środku ziemi przyjmowane jest przez wielu Świętych i Ojców jako bezpośrednie wskazanie na istnienie piekła we wnętrznościach ziemi . Oczywiście piekło nie jest „materialne” w tym znaczeniu, w jakim jest materialna lawa wypływająca spod skorupy ziemi; ale najwyraźniej zachodzi tu pewne „nakładanie się” dwóch rodzajów rzeczywistości - „nakładanie się”, które można zobaczyć przede wszystkim w naturze samego człowieka, który jest zdolny do tego, aby w pewnych okolicznościach lub z Bożej woli, postrzegać obydwa rodzaje rzeczywistości już w tym życiu. Sami współcześni naukowcy zmuszeni byli przyznać, że nie są już pewni ostatecznej natury i granic materii, ani tego, gdzie się ona kończy a zaczyna rzeczywistość „psychiczna”.

Liczne wypadki z Żywotów Świętych ukazują, jak ów inny rodzaj przestrzeni „wdziera się” do „normalnej” przestrzeni tego świata. Często, na przykład, widziano duszę przed chwilą zmarłego człowieka, gdy wznosiła się do nieba - było tak, gdy św. Benedykt widział duszę św. Germana Kapuańskiego niesioną w ognistej kuli do nieba przez aniołów , czy gdy mieszkańcy Afognak widzieli duszę św. Germana Alaskańskiego wznoszącą się w ognistej kolumnie, czy gdy starzec Serafin Gliński widział wznoszącą się duszę św. Serafina Sarowskiego. Prorok Elizeusz widział, jak prorok Eliasz został zabrany do nieba na ognistym rydwanie . Często także widziano dusze przechodzące przez mytarstwa; przypadki takie są szczególnie liczne w Żywocie św. Nifonta, biskupa Konstancji Cypryjskiej i św. Kolumby z Iony - niektóre były już przytaczane wyżej w rozdziale o mytarstwach. W żywocie błogosławionego Teofila Kijowskiego pewien świadek śmierci tego sprawiedliwego widział, jak „nagle coś mignęło mu przed oczyma i prąd chłodnego powietrza uderzył go w twarz. Dymitr w zadziwieniu spojrzał w górę i osłupiał: sufit celi zaczął się wolno podnosić a niebieskie niebo, jakby wyciągając swoje ramiona, przygotowywało się do przyjęcia świętej duszy umierającego sprawiedliwego” .

Nasza ciekawość nie powinna sięgać poza ogólną wiedzę, że niebo i piekło to rzeczywiście „miejsca”, lecz miejsca nie w tym świecie, nie w naszym systemie czasowo-przestrzennym. „Miejsca” te są tak odmienne od naszego ziemskiego pojęcia „miejsca”, że beznadziejnie się zaplączemy, jeśli spróbujemy ułożyć ich „geografię”. Niektóre Żywoty Świętych jasno wskazują, że „niebo” znajduje się ponad „rajem”; inne wskazują, że są co najmniej trzy nieba - ale nie naszą jest sprawą określanie „granic” tych miejsc, czy usiłowanie wyróżnienia ich cech charakterystycznych. Opisy takie są nam podawane przez Bożą Opatrzność, aby zainspirować nas do walki o ich osiągnięcie drogą chrześcijańskiego życia i śmierci - a nie po to, by stosować do nich światowe kategorie logiki i wiedzy, które do nich nie pasują. Św. Jan Złotousty słusznie wzywa nas do właściwego podejścia przy badaniu nieba i piekła: „Pytasz, gdzie piekło? A po co ci to? Trzeba ci wiedzieć, że piekło istnieje, a nie to, gdzie się ono znajduje... Według mnie, jest ono gdzieś na zewnątrz tego świata... Postarajmy się lepiej dowiedzieć nie gdzie ono się znajduje, ale jak od niego uciec” .

W tym życiu nie jest nam dane wiele rozumieć z owej rzeczywistości innego świata, chociaż wiemy wystarczająco dużo, by odpowiedzieć racjonalistom mówiącym, że niebo i piekło „nie znajdują się nigdzie” i nie istnieją dlatego, że oni nie mogą ich zobaczyć. Miejsca te naprawdę „gdzieś” istnieją i niektórzy z żyjących na ziemi byli tam i powrócili, by o nich opowiedzieć; ale będąc w ciele miejsca te widzimy bardziej wiarą niż wiedzą. Teraz widzimy niejasno jak w zwierciadle, potem zobaczymy bezpośrednio - twarzą w twarz. Teraz poznaję częściowo, potem poznam całkowicie, tak, jak sam jestem poznany .

2. Chrześcijańskie doświadczenie nieba

Prawdziwe chrześcijańskie doświadczenie nieba zawsze niesie na sobie jedno i to samo znamię doświadczenia innego świata. Ci, którzy ujrzeli niebo nie tylko podróżowali do innego miejsca; wchodzili oni także w zupełnie odmienny stan duchowy. My, którzy nie doświadczyliśmy tego osobiście, musimy się zadowolić opisem pewnych cech zewnętrznych które, zebrane razem, pozwalają odróżnić te doświadczenia od wszelkich innych doświadczeń powietrznego królestwa, które omawialiśmy wyżej.

Liczne Żywoty Świętych zawierają opisy tego, jak z ziemi widziano dusze wchodzące do nieba. W Żywocie św. Antoniego Wielkiego czytamy: „Innym razem, siedząc na górze i wznosząc wzrok, Antoni ujrzał, że ktoś wstępuje po powietrzu, ku wielkiej radości spotykającej go gromady. Później, dziwiąc się i błogosławiąc taki sen, zaczął się modlić, aby zostało mu objawione, co to znaczy. I nagle przyszedł do niego głos mówiąc: ‘To dusza Ammona, mnicha nitryjskiego'. Ammon zaś do starości wiódł ascetyczne życie” .

Abba Serapion w taki sposób opisuje śmierć św. Marka Trackiego: „Spojrzawszy w górę, ujrzałem duszę świętego, uwolnioną już od więzów ciała, osłoniętą przez anielskie ręce świetlistą białą szatą i niesioną przez nie na niebiosa. Ujrzałem powietrzną drogę ku niebu i otwierające się niebiosa. Przy tym widziałem stojące na tej drodze hordy demonów i słyszałem skierowany do demonów anielski głos: ‘Synowie ciemności, uciekajcie i kryjcie się przed obliczem światła prawdy!'. Święta dusza Marka została zatrzymana w powietrzu około godziny. Potem rozległ się głos z nieba mówiący aniołom: ‘Weźcie i przynieście tutaj tego, który zawstydził demony!'. Gdy dusza świętego przeszła bez wszelkiej szkody przez hordy diabelskie i przybliżała się już do otwartego nieba, zobaczyłem jakby coś na podobieństwo wyciągniętej z nieba prawej ręki, przyjmującej nieskalaną duszę. Po czym widzenie owo ukryło się przez moimi oczyma i więcej niczego nie widziałem” .

W opowieściach tych możemy ujrzeć trzy cechy charakterystyczne prawdziwego chrześcijańskiego doświadczenia nieba: wstępowanie, prowadzenie duszy przez anioły i powitanie jej przez mieszkańców nieba do których się przyłącza.

Są różne rodzaje doświadczenia nieba. Czasami dusza prowadzona jest do nieba przed śmiercią celem ukazania jej jego dziwów lub przygotowanego dla niej miejsca. W taki sposób św. Maura, po oparciu się w czasie swojego męczeństwa dwu fałszywym wizjom upadłych duchów (opisywanym wyżej jako przykład pokus mogących mieć miejsce w godzinie śmierci), opisywała następujące po nich darowane przez Boga doświadczenie: „Ujrzałam także trzeciego męża, z wyglądu bardzo urodziwego; twarz jego świeciła jak słońce. Wziął mnie za rękę, poprowadził do nieba i pokazał tron pokryty białą szatą i koronę, z wyglądu bardzo piękną. Zadziwiwszy się tym pięknem, zapytałam tego męża, który mnie przywiódł na niebo: ‘Czyje to jest, panie?'. A on mi powiedział: ‘To nagroda za twoje męczeństwo... Lecz teraz wracaj do swojego ciała; a rano o szóstej godzinie przyjdą Aniołowie Boży, aby wziąć twoją duszę i zanieść ją na niebo'” .

Istnieje także doświadczenie widzenia nieba z daleka, tak, jak to było u pierwszego męczennika św. Stefana, który ujrzał niebo otwarte i Syna Człowieczego po prawicy Bożej . Tutaj jednak będziemy się zajmowali tylko szczególnym doświadczeniem, najbardziej porównywalnym do dzisiejszych doświadczeń „pośmiertnych”: wznoszeniem się na niebo, bądź to po śmierci, bądź w doświadczeniu darowanym przez Boga, „w” ciele, czy „poza” ciałem.

Św. Salwiusz Albijski, galijski hierarcha z VI wieku, po tym, jak pozostawał martwy przez większą część dnia, powrócił do życia i opowiadał swojemu przyjacielowi, św. Grzegorzowi z Tours: „Gdy cela moja zatrzęsła się cztery dni temu i ujrzałeś mnie leżącego martwym, zostałem podniesiony przez dwóch Aniołów i zaniesiony na najwyższy szczyt nieba. Nieśli mnie tak długo, że pod moimi stopami okazała się już nie tylko ta nieszczęśliwa ziemia, ale także słońce i księżyc, obłoki i gwiazdy. Potem przeprowadzili mnie przez bramę, świecącą jaśniej niż Słońce i wprowadzili w budynek, gdzie wszystkie podłogi błyszczały złotem i srebrem. Światło to jest nie do opisania. Miejsce to wypełnione było mnóstwem ludzi - ani mężczyzn, ani kobiet; tłumy wypełniające przestrzeń były tak wielkie, że nie było widać ani ich kraju, ani końca. Anioły przetarły mi drogę przez ten tłum i weszliśmy w to miejsce, na które nakierowany był nasz wzrok jeszcze wtedy, gdy byliśmy daleko. Nad miejscem tym wisiał obłok jaśniejszy od wszelkiego światła, a nie było wtedy widać ni słońca, ni księżyca, ni gwiazdy; w rzeczywistości obłok swoim światłem świecił jaśniej niż którekolwiek z nich. Z obłoku wydobył się głos, podobny do głosu wielu wód. Z wielkim szacunkiem przywitały mnie grzesznego jakieś istoty, niektóre odziane były w szaty kapłańskie, inne w zwykłe suknie; odprowadzający mnie powiedzieli, że to męczennicy i inni święci, których czcimy tutaj, na ziemi i do których modlimy się z wielką gorliwością. Gdy stałem tu, powiało nade mną takim słodkim aromatem, że nasycony nim, nie odczuwałem potrzeby picia ni jedzenia aż do tej chwili. Wtedy usłyszałem głos, który powiedział: ‘Niechaj ten człowiek idzie z powrotem na ziemię, gdyż potrzebny jest naszym cerkwiom'. Usłyszałem głos, ale nie mogłem zobaczyć, kto mówi. Po czym upadłem twarzą na ziemię i zapłakałem. ‘Ach, biada mi, Władco mój!' - powiedziałem - ‘Dlaczego pokazałeś mi to wszystko tylko po to, żeby mi to znowu zabrać?...'. Głos mówiący do mnie powiedział: ‘Idź w pokoju. Będę cię strzegł dopóki nie przywiodę cię znów w to miejsce'. Wtedy odprowadzający zostawili mnie, a ja, płacząc, wróciłem przez bramę, którą wchodziłem” .

Doświadczenie to zawiera kilka kolejnych ważnych cech charakterystycznych: jasność niebieskiej światłości, niewidzialną obecność Boga, Którego głos można słyszeć; drżenie i strach Boży Świętych i namacalne poczucie łaski Bożej w formie nieopisanego aromatu. Prócz tego zostaje określone, że mnóstwo „ludzi” spotykanych w niebie to (oprócz aniołów prowadzących duszę) dusze męczenników i świętych.

Mnich z Wenlock, po tym, jak został poniesiony przez anioły i po przejściu przez mytarstwa, „ujrzał też miejsce o cudownym pięknie, gdzie mnóstwo bardzo pięknych ludzi cieszyło się niebywałym szczęściem i zapraszało go aby przyszedł i podzielił ich szczęście, jeżeli otrzyma pozwolenie. Od wspólnego oddechu błogosławionych dusz dotarł do niego zapach cudownej słodyczy. Święci aniołowie powiedzieli mu, że to jest ten sławny Boży raj”. Później „ujrzał porażającej wspaniałości, zadziwiającej długości i olbrzymiej wysokości świecące mury. I powiedzieli święci aniołowie: ‘To jest święte i sławne miasto, Jeruzalem niebieskie, gdzie święte dusze żyją w wiecznej radości'. Mówił, że dusze owe i ściany tego chwalebnego miasta (...) były tak oślepiająco jasne, że oczy jego w żaden sposób nie były w stanie na nie spoglądać” .

Być może najpełniejszym i najbardziej uderzającym doświadczeniem nieba zapisanym w literaturze chrześcijańskiej jest to, które przeżył św. Andrzej Jurodiwy z Konstantynopola (IX wiek). Doświadczenie to zostało zapisane wedle własnych słów świętego przez jego przyjaciela Nicefora; tutaj podajemy z niego tylko kilka wyjątków:

Kiedyś podczas surowej zimy, gdy św. Andrzej leżał na miejskiej ulicy zamarznięty i bliski śmierci, nagle poczuł ciepło w swoim wnętrzu i ujrzał wspaniałego młodzieńca z twarzą świecącą jak słońce, który poprowadził go do raju i do trzeciego nieba. „Z Bożej woli pozostawałem przez dwa tygodnie w słodkiej wizji... Widziałem się we wspaniałym i cudownym raju... W umyśle i sercu byłem zadziwiony niewyrażalnym pięknem Bożego raju i rozkoszowałem się chodzeniem po nim. Było tam mnóstwo ogrodów, wypełnionych wysokimi drzewami, które kołysząc swoimi końcami, radowały moje oczy, a z ich gałęzi wydobywał się wspaniały zapach... Drzewa te były tak piękne, że nie da się ich porównać do jakiegokolwiek ziemskiego drzewa... W ogrodach tych były niezliczone ptaki o skrzydłach złotych, śnieżnobiałych i różnokolorowych. Siedziały na gałęziach rajskich drzew i śpiewały tak cudownie, że od ich śpiewu wychodziłem z siebie... Potem napadł mnie jakiś strach i wydawało mi się, że stoję na szczycie firmamentu niebieskiego. Jakiś młodzieniec odziany w purpurę szedł przede mną, a twarz jego jaśniała jak słońce... Gdy poszedłem po jego śladach ujrzałem wielki i wspaniały Krzyż, w formie jakby tęczy, a wokół niego stali podobni ogniu, płomienni śpiewacy i śpiewali słodkie hymny, sławiąc Boga, rozpiętego niegdyś na Krzyżu. Idący przede mną młodzieniec, podszedłszy do Krzyża, ucałował go i dał mi znak, żebym pocałował Krzyż... Całując go, wypełniłem się niewypowiedzianą duchową radością i poczułem aromat silniejszy od rajskiego... Przechodząc obok Krzyża, spojrzałem w dół i ujrzałem pod sobą jakby morską bezdenność... Mój przewodnik, obróciwszy się ku mnie, powiedział: ‘Nie bój się, bo musimy się podnieść jeszcze wyżej'.

I podał mi rękę. Gdy się za nią złapałem, znajdowaliśmy się już powyżej drugiego firmamentu. Ujrzałem tam zadziwiających mężów, ich odpoczynek i niewyrażalną językiem ludzkim radość ich święta... I oto podnieśliśmy się powyżej trzeciego nieba, gdzie widziałem i słyszałem mnóstwo sił niebieskich, wychwalających i sławiących Boga. Podeszliśmy do jakiejś błyszczącej jak błyskawica zasłony, przed którą stali ogromni i straszni młodzieńcy, wyglądem podobni jakby do ognistego płomienia... I powiedział do mnie prowadzący mnie młodzieniec: ‘Gdy zasłona odsłoni się, ujrzysz Władcę Chrystusa. Pokłoń się tronowi Jego chwały'. Usłyszawszy to radowałem się i drżałem, gdyż objął mnie strach i niewypowiedziana radość... I oto jakaś płomienna ręka odkryła zasłonę i ja, podobnie jak prorok Izajasz, ujrzałem Władcę mojego, siedzącego na tronie wysokim i wyniosłym. Kraj Jego szaty wypełnił świątynię. Nad Nim unosili się Serafini . Odziany był w purpurową szatę; twarz Jego była najjaśniejsza, a oczy Jego spoglądały na mnie z miłością. Zobaczywszy to, upadłem przed Nim na twarz, kłaniając się świetlistemu i strasznemu tronowi Jego chwały. Nie można wyrazić słowami radości, jaka ogarnęła mnie przy oglądaniu Jego twarzy. Nawet i teraz, gdy wspominam owo widzenie, przepełnia mnie niewypowiedziana radość. W drżeniu leżałem przed moim Władcą… Po tym całe niebieskie wojsko zaśpiewało przedziwną i niewypowiedzianą pieśń, a potem - sam nie wiem, jak - znów znalazłem się w raju, spacerując” .

Gdy św. Andrzej uświadomił sobie, że nie widział w niebie Matki Bożej, anioł mu powiedział: „Chciałeś tu ujrzeć najjaśniejszą Królową sił niebieskich? Nie ma Jej tu. Oddaliła się w pełen boleści świat - pomagać ludziom i pocieszać cierpiących. Pokazałbym ci Jej święte miejsce, ale teraz nie ma czasu, gdyż musisz wrócić z powrotem”. Jeszcze raz potwierdza się tu fakt, że aniołowie i święci mogą być w danym czasie tylko w jednym miejscu.

W XIX wieku podobną, prawdziwą wizję nieba ujrzał uczeń św. Starca Paisjusza Wieliczkowskiego, schimnich Teodor Świrski. Pod koniec swojego życia bardzo silnie doświadczył łaski Bożej. Krótko po jednym z takich doświadczeń zachorował i przez trzy dni był nieprzytomny. „Gdy rozpoczął się w nim stan ekstazy i wyszedł z samego siebie, pojawił mu się jakiś niewidoczny młodzieniec, którego można było poczuć i ujrzeć jedynie czuciem serca i młodzieniec ów powiódł go wąską ścieżką w lewą stronę. Sam o. Teodor, jak opowiadał potem, doznał uczucia, że już umarł i mówił: ‘Umarłem. Nie wiadomo, czy zbawię się, czy zginę'.

‘Jesteś zbawiony!' - odpowiedział mu na te myśli niewidoczny głos. I nagle jakaś siła, podobna do gwałtownego wichru, pochwyciła go i przeniosła na prawą stronę.

‘Posmakuj słodkości zaręczyn rajskich, które daję miłującym Mnie' - oznajmił niewidzialny głos. Wraz z tymi słowami ojcu Teodorowi wydało się, że Sam Zbawiciel położył prawicę Swoją na jego serce i został przeniesiony do niewymownie przyjemnego mieszkania, zupełnie niewidocznego i nie do opisania słowami ziemskiego języka. Od uczucia tego przeszedł do drugiego, jeszcze bardziej wspaniałego, a potem do trzeciego; ale wszystkie te uczucia, jak sam mówił, mógł pojąć tylko sercem a nie mógł pojąć rozumem.

Potem ujrzał coś w rodzaju świątyni, a w niej w pobliżu ołtarza jakiś namiot, w którym było pięciu lub sześciu ludzi. ‘Dla tych oto ludzi' - powiedział głos w umyśle - ‘odwołuje się twoja śmierć. Dla nich będziesz żył'. Wtedy został mu ujawniony duchowy wiek niektórych jego uczniów. Potem Bóg oznajmił mu o próbach, które miały burzyć spokój wieczoru jego dni... Lecz głos Boży zapewnił go, iż łódź jego duszy nie może ucierpieć od owych wściekłych fal, albowiem jej niewidocznym sternikiem jest Chrystus” .

Można by przytaczać i inne doświadczenia nieba z Żywotów Świętych i ascetów, lecz one jedynie powtarzają te cechy charakterystyczne, które zostały już tutaj opisane. Będzie jednak pouczające - zwłaszcza dla celów porównawczych ze współczesnymi doświadczeniami „pośmiertnymi” - zaprezentowanie doświadczenia współczesnego grzesznika w niebie. I tak, autor „Niewiarygodnych dla wielu ale w rzeczywistości prawdziwych wydarzeń” (którego świadectwo cytowaliśmy już wyżej kilkakrotnie), po ucieczce demonom mytarstw, dzięki wstawiennictwu Matki Bożej, wciąż wiedziony przez aniołów-przewodników opisuje: „Podnosiliśmy się wzwyż... gdy ujrzałem nad sobą jasne światło; było chyba podobne do naszego światła słonecznego, ale znacznie bardziej intensywne. Tam najwyraźniej jest coś w rodzaju królestwa światła. ‘Tak, właśnie królestwo, w którym panuje światło - gdyż światło to nie dawało cienia' - myślałem. ‘Ale jak może istnieć światło bez cienia?' - zadziwiły się od razu moje ziemskie pojęcia.

I nagle szybko przenieśliśmy się w obszar tego światła i ono dosłownie oślepiło mnie. Zamknąłem oczy, podniosłem ręce do twarzy, ale to nie pomagało, gdyż moje ręce nie dawały żadnego cienia. Zresztą, cóż mogła znaczyć tutaj taka osłona?

‘Mój Boże, co to takiego, co to za światło? Dla mnie to przecież całkowita ciemność! Nie mogę patrzeć i, jak w ciemnościach, nic nie widzę...'.

Ta niezdolność widzenia, patrzenia, zwiększała we mnie strach, naturalny w stanie znajdowania się w świecie mi nieznanym, i pomyślałem z trwogą: ‘Cóż będzie dalej? Czy szybko przejdziemy tę sferę światła i czy jest jej granica, jej koniec?'

Lecz stało się coś innego. Majestatycznie, bez gniewu, lecz władczo i stanowczo, rozległy się z góry słowa: Nie gotów! I potem... nasz raptowny lot w górę natychmiast się przerwał - szybko zaczęliśmy opadać” .

W doświadczeniu tym jeszcze wyraźniej widać jakość niebieskiego światła: jest ono takiego rodzaju, że nie może go znieść ktoś, kto nie przygotowywał się do widzenia go przez chrześcijańskie życie w trudzie dla Chrystusa, takie, jakie wiedli święci Salwiusz i Andrzej.

3. Charakterystyka prawdziwego doświadczenia nieba

Podsumujmy teraz główne cechy charakterystyczne tych prawdziwych doświadczeń nieba i zobaczmy, czym się one różnią od opisanych w poprzednich rozdziałach doświadczeń świata powietrznego.

(1) Prawdziwe doświadczenie nieba następuje nieodmiennie pod koniec procesu wstępowania, zazwyczaj przez mytarstwa (jeśli dusza ma tam do zapłacenia jakieś „myta”). Z drugiej strony we współczesnych doświadczeniach „pozacielesnych” i „pośmiertnych” mytarstwa i ich demony nigdy nie są spotykane, i z rzadka tylko opisywany jest proces wznoszenia się.

(2) Dusza zawsze jest prowadzona do nieba przez anioła lub aniołów, a nigdy nie „wędruje” do niego z własnej woli, czy o własnych siłach. Jest to chyba jedna z najbardziej uderzających różnic pomiędzy autentycznym doświadczeniem nieba i współczesnymi przeżyciami zielonoświątkowców i innych opisujących „pośmiertne” doświadczenia „raju” i „nieba”. W rzeczywistości te ostatnie są wręcz identyczne ze świeckimi, a nawet ateistycznymi doświadczeniami „raju”, które już omówiliśmy, poza przypadkowymi szczegółami, których z łatwością może dostarczyć na „płaszczyźnie astralnej” wyobraźnia ludzka; w istocie jednak w doświadczeniach tych dusza nigdy nie jest odprowadzana przez anioły. Na ten temat pisze św. Jan Złotousty w komentarzu do rozdziału z Ewangelii według św. Łukasza : „Łazarza wtedy odprowadzili aniołowie. Duszę zaś tego (bogacza) przeciwnie, zabrały pewne straszne siły, być może właśnie po to wysłane. Albowiem dusza nie sama z siebie odchodzi do tamtego życia, gdyż jest to nawet niemożliwe. Jeśli my, przechodząc z miasta do miasta, potrzebujemy przewodnika, to o ileż bardziej będzie go potrzebowała dusza wyrwana z ciała i postawiona przed życiem wiecznym?” .

Punkt ten może rzeczywiście posłużyć jako miara autentyczności doświadczenia nieba. We współczesnych doświadczeniach duszy najczęściej przedstawiany jest wybór: pozostać w „raju” albo wrócić na ziemię; a tymczasem autentyczne doświadczenie nieba ma miejsce nie z wyboru człowieka, lecz tylko z Bożego nakazu, wypełnianego przez Jego Anioły. W powszechnym w naszych czasach „pozacielesnym” doświadczeniu „raju” przewodnik nie jest potrzebny, gdyż ma ono miejsce dokładnie tutaj, w powietrzu nad nami, wciąż w tym świecie; natomiast obecność Aniołów przewodników jest niezbędna, gdy doświadczenie ma miejsce na zewnątrz tego świata, w innym rodzaju rzeczywistości, gdzie dusza nie może chodzić sama. (Nie znaczy to, że demony nie mogą się zamaskować także jako „aniołowie przewodnicy”, choć wydaje się, że w doświadczeniach współczesnych czynią to rzadko).

(3) Doświadczenie ma miejsce w jasnym świetle i towarzyszą mu jawne oznaki łaski Bożej, w szczególności zadziwiający aromat. Znaki takie, co prawda, są czasami obecne także we współczesnych doświadczeniach „pośmiertnych”, istnieje jednak między nimi fundamentalna różnica, której przecenić nie sposób. Współczesne doświadczenia są powierzchowne, a nawet zmysłowe; niczym się nie różnią od podobnych doświadczeń ludzi niewierzących, z wyjątkiem chrześcijańskiej scenerii, którą obserwator widzi (i którą dodaje) do doświadczenia. Nie jest to nic innego, jak tylko naturalne doświadczenie przyjemności w stanie „poza ciałem”, pod cienką warstewką „chrześcijaństwa”. (Być może także w niektórych przypadkach upadłe duchy dodają już swoje oszustwa, aby wbić obserwatora w dalszą pychę i utwierdzić go w jego powierzchownym pojmowaniu chrześcijaństwa; nie ma tu jednak potrzeby w to wchodzić). Z drugiej strony, w prawdziwych doświadczeniach chrześcijańskich, ich głębia potwierdzana jest przez prawdziwie cudowne zdarzenia: św. Salwiusz był tak „żywiony” aromatem, że nie potrzebował jedzenia ani picia przez ponad trzy dni i dopiero w chwili, gdy ujawnił swoje doświadczenie, aromat znikł, a język jego stał się poraniony i spuchnięty; św. Andrzej był nieobecny przez dwa tygodnie; K. Uekskuell był „klinicznie martwy” przez 36 godzin. Oczywiście we współczesnych doświadczeniach mają czasami miejsce „cudowne ozdrowienia” w stanach bliskich śmierci lub podobnych do śmierci, ale nigdy nie ma to charakteru tak nadzwyczajnego, jak wspomniane wyżej zdarzenia. Nic też nigdy nie wskazuje na to, że ci, którzy przeżyli te doświadczenia, rzeczywiście widzieli niebo, a nie tylko rozkoszowali się przyjemnymi objawami „wyjścia z ciała” („płaszczyzny astralnej”). Różnica pomiędzy doświadczeniami współczesnymi, a prawdziwym doświadczeniem nieba jest dokładnie taka sama, jak różnica pomiędzy współczesnym powierzchownym „chrześcijaństwem” a prawdziwym prawosławnym chrześcijaństwem. Na przykład „pokój”, który może być udziałem człowieka, „przyjmującego Jezusa jako swojego osobistego zbawiciela”, albo mającego bardzo powszechne współcześnie doświadczenie „mówienia językami”, czy mającego wizję „Chrystusa” (co też dzisiaj nie jest rzadkością), lecz który nie wie nic o życiu wypełnionym świadomym chrześcijańskim trudem pokuty i który nigdy nie przyjmował prawdziwego Ciała i Krwi Chrystusa w Świętych Tajemnicach ustanowionych przez Samego Chrystusa - w żaden po prostu sposób nie może być porównany z pokojem, o którym jest mowa w żywotach wielkich prawosławnych świętych. Doświadczenia współczesne są w pełnym tego słowa znaczeniu „podróbkami” prawdziwego doświadczenia nieba.

(4) Prawdziwemu doświadczeniu nieba towarzyszy uczucie takiej czci i strachu przed wielkością Boga, i uczucie takiej niegodności oglądania Go, jakie rzadko można dzisiaj spotkać nawet wśród prawosławnych chrześcijan, nie mówiąc już o znajdujących się na zewnątrz Cerkwi Chrystusowej. Pochodzące z głębi serca poczucie niegodności św. Salwiusza, pokłon św. Andrzeja w drżeniu przed Chrystusem, nawet oślepienie K.Uekskuella światłem, którego nie był godny widzieć - są to rzeczy w dzisiejszym doświadczeniu niesłychane. Ci, którzy widzą dzisiaj „raj” w powietrznym królestwie, są „radzi”, „szczęśliwi”, „zadowoleni” - rzadko coś więcej; gdy widzą w jakiejś formie „Chrystusa”, to tylko po to, aby oddać się poufałemu z nim „dialogowi”, co jest charakterystyczne dla doświadczeń w ruchu „charyzmatycznym”. Element Boskości i ludzkiej czci wobec Niego, strach Boży, jest w takich doświadczeniach nieobecny.

Można przytaczać i inne cechy charakterystyczne prawdziwego doświadczenia nieba, opisanego przede wszystkim w prawosławnych Żywotach Świętych. Lecz i to, co powiedzieliśmy wyżej wystarczy, by zdecydowanie odróżnić je od doświadczeń współczesnych. Pamiętajmy tylko, gdy kiedyś ośmielimy się mówić o takich subtelnych doświadczeniach innego świata, że znajdują się one daleko poza naszym poziomem czucia i rozumienia, i że dane są one nam bardziej jako wskazówki niż jako wyczerpujące opisy tego, czego opisać ludzkim językiem we właściwy sposób niepodobna. Czego oko nie widziało ani ucho nie słyszało, czego serce człowieka nie zdołało pojąć, to przygotował Bóg tym, którzy Go miłują .

UWAGI O WIZJACH PIEKŁA

Dla wierzących prawosławnych rzeczywistość piekła jest tak samo pewna, jak rzeczywistość nieba. Sam nasz Zbawca wielokrotnie mówił o tych ludziach, których za nieposłuszeństwo wobec Jego przykazań pośle w ogień wieczny, zgotowany dla diabła i jego aniołów . W jednej ze Swoich przypowieści pokazuje żywy obraz człowieka bogatego, który będąc skazany na piekło z powodu swoich niesprawiedliwych uczynków w tym życiu, spoglądał na utracony raj i błagał patriarchę Abrahama, aby pozwolił biedakowi Łazarzowi, którym gardził za życia, by ten przyszedł i umoczył koniec palca w wodzie, i zwilżył mu język: bo bardzo cierpi w tym płomieniu. Lecz Abraham odpowiada, że pomiędzy nami a wami istnieje wielka przepaść, i że nie ma kontaktu pomiędzy zbawionymi i potępionymi .

W literaturze prawosławnej wizje piekła są tak powszechne, jak wizje nieba i raju. Wizje i doświadczenia te, w odróżnieniu od wizji nieba, zdarzają się częściej zwykłym grzesznikom niż świętym, a ich cel jest zawsze jasny. Św. Grzegorz w swoich Dialogach stwierdza: „W Swoim niewypowiedzianym miłosierdziu i dobroci Bóg pozwala niektórym duszom wrócić po śmierci do ciała, aby widok piekła nauczył ich wreszcie bać się kary wiecznej, w którą nie wierzyli na podstawie samych słów” . Potem św. Grzegorz opisuje kilka doświadczeń piekła i opowiada o wrażeniach, jakie wywarły one na tych, którzy je przeżyli. I tak, pewien hiszpański pustelnik Piotr umarł i widział „męki piekielne i niezliczone jeziora ogniste”. Wróciwszy do życia, Piotr opisywał, co widział, lecz „nawet jeśliby milczał, to jego pokutne posty i całonocne czuwania świadczyłyby w pełni o tym, że przebywał w piekle i o jego głębokim strachu przed piekielnymi mękami. Bóg w swoim bezmiernym miłosierdziu poprzez śmierć uczynił to, że nie dał mu umrzeć wiecznie” .

Angielski kronikarz z VIII wieku, Czcigodny Beda opowiada o człowieku z Northumbrii, który powrócił do życia po tym jak przez całą noc „był umarły” i przekazywał swoje doświadczenie raju i piekła. W piekle znalazł się w głębokiej ciemności; „często ukazywały się przed nami kłęby mrocznych płomieni, wznoszące się jak gdyby z wielkiej jamy, i wpadające do niej znowu... w miarę tego, jak języki ognia rozrastały się, wypełniały się one duszami ludzi, które niczym iskry lecące z dymem, to wylatywały wysoko w górę, to upadały z powrotem w głębiny w miarę zmniejszania się płomieni ognia. Więcej, wraz z tymi płomieniami buchał niewypowiedziany smród i całkowicie wypełniał to ponure miejsce... Nagle usłyszałem za sobą dźwięk najstraszliwszego i rozpaczliwego lamentowania, któremu towarzyszył wulgarny śmiech... Zobaczyłem tłum śmiejących się i triumfujących diabłów, wlokący ze sobą w głębiny ciemności pięć wyjących i lamentujących dusz ludzkich... W międzyczasie niektóre z ciemnych duchów wyłoniły się z ognistych głębin i rzuciły się, aby mnie okrążyć, przerażając mnie swoimi rozpalonymi oczami i cuchnącymi płomieniami wychodzącymi z ich ust i nozdrzy...” .

W Żywocie Taksiotesa Żołnierza znajduje się opowieść o zatrzymaniu Taksiotesa przez biesowskich „celników” na mytarstwach: „Złe duchy pochwyciły mnie i zasypując ciosami, powiodły mnie na dół. Ziemia otwarła się i zostałem spuszczony przez wąskie i cuchnące zejście w głębiny więzienia piekielnego. Gdy dotarłem do samych głębin piekła, ujrzałem tam dusze grzeszników, uwięzione w wiecznej ciemności. Egzystencji tamtejszej nie można nazwać życiem, bo składa się jedynie z cierpienia, nieutulonych łez i nieopisanego zgrzytania zębów. W miejscu tym zawsze rozlega się rozpaczliwy krzyk: „Biada, biada nam! Biada!”. Nie sposób opisać całego cierpienia piekielnego, wszystkich tamtejszych mąk i bólu. Ci, którzy tam odeszli, jęczą z głębi swoich serc, ale nikt się nad nimi nie lituje; płaczą, lecz nikt ich nie pociesza; błagają, ale nikt ich nie słucha. Ja również zostałem uwięziony w owych mrocznych, pełnych straszliwego smutku miejscach i rozpaczałem gorzko od godziny trzeciej do dziesiątej” .

Mnich z Wenlock ujrzał podobną scenę w „największych głębinach” ziemi, gdzie „słyszał straszny, przerażający i niewypowiedziany jęk dusz rozpaczających w nędzy”. A anioł powiedział mu: ‘Narzekanie i płacz, które słyszysz w dole, wypływają z tych dusz, do których nigdy nie dociera miłująca dobroć Boża, lecz wiecznie ich męczy nie umierający ogień'” .

Oczywiście nie powinniśmy się przesadnie fascynować dosłownymi szczegółami takich doświadczeń i w jeszcze mniejszym stopniu niż w przypadku raju i nieba powinniśmy na podstawie takich relacji układać „geografię” piekła. Zachodnie pojęcia „czyśćca” i „otchłani” są właśnie próbami stworzenia takiej „geografii”; lecz tradycja prawosławna zna w zaświatach tylko jedną rzeczywistość - piekło. Więcej nawet, jak naucza św. Marek z Efezu , to, co widać w doświadczeniach piekła często jest raczej obrazem przyszłych mąk niż dosłownym opisem obecnego stanu oczekujących na Sąd Ostateczny w piekle. Lecz niezależnie od tego, czy jest to autentyczne przedstawienie obecnej rzeczywistości, czy wizja przyszłości, doświadczenie piekła zapisane w źródłach prawosławnych jest silnym środkiem przebudzającym do życia w chrześcijańskim trudzie dla Chrystusa, który jest jedynym sposobem ucieczki przed męką wieczną; dlatego też i Bóg daruje takie doświadczenia.

Czy w dzisiejszej literaturze „pośmiertnej” istnieją jakieś analogiczne doświadczenia piekła?

Jak już widzieliśmy, ani dr Moody, ani większość pozostałych współczesnych badaczy niemalże nie natknęła się na takie doświadczenia. Wcześniej dostrzegaliśmy w tym fakcie wynik „wygodnictwa” duchowego współczesnych ludzi, którzy często nie mają w sobie strachu przed piekłem, ani nie wiedzą nic o demonach, i dlatego nie oczekują, że po śmierci ujrzą takie rzeczy. Jednakże w niedawno wydanej książce o życiu po śmierci znajdujemy inne wytłumaczenie, które jest chyba równie wartościowe; wynika z niego, że doświadczenie piekła nie jest wcale tak rzadkie, jak się wydaje. Pokrótce przeanalizujemy tutaj odkrycia tej książki.

Dr Maurice Rawlings, lekarz z Tennessee, specjalizujący się w medycynie wewnętrznej i chorobach sercowo-naczyniowych, osobiście reanimował wielu „klinicznie umarłych” ludzi. Rozmowy z tymi ludźmi nauczyły go, że „w przeciwieństwie do większości opublikowanych przypadków życia po śmierci, nie wszystkie doświadczenia śmierci są dobre. Piekło również istnieje! Po tym, jak sobie to uświadomiłem, zacząłem zbierać relacje z nieprzyjemnych przypadków, które pozostali badacze najwyraźniej opuścili. Stało się to, jak sądzę, z tego powodu, że badacze, zazwyczaj psychiatrzy, nigdy nie reanimowali pacjenta. Nie mieli okazji być na miejscu. W moich badaniach doświadczenia nieprzyjemne okazały się być równie częste, jak przyjemne” . „Odkryłem, że większość złych doświadczeń jest szybko tłumiona w głębi podświadomości pacjenta. Te złe doświadczenia wydają się na tyle bolesne i niepokojące, że są usuwane ze świadomej pamięci tak, że przypominają się jedynie doświadczenia przyjemne, albo nie przypomina się zupełnie nic” .

Dr Rawlings tak opisuje swój „model” owych doświadczeń „piekła”: „Podobnie jak ludzie, którzy mieli dobre doświadczenia, ci opisujący złe doświadczenia również z trudem mogą sobie uświadomić, że umarli, gdy obserwują ludzi zajmujących się ich ciałem. Po wyjściu z pokoju mogą wejść do ciemnego przejścia, ale zamiast wynurzyć się w jasnych okolicach, wchodzą w mroczne, mętne środowisko, gdzie spotykają groteskowych ludzi czających się w cieniu lub wzdłuż płonącego ognistego jeziora. Horrory owe są nie do opisania i trudno je wspomnieć” . Podawane są różne opisy (niektóre z nich autorstwa „stałych członków kościoła”, którzy z zaskoczeniem odnajdują samych siebie w takim stanie) - pojawiania się chochlików i groteskowych potworów, zejścia w ciemność i ognistego żaru, dołów i ognistego oceanu .

Generalnie, doświadczeniom tym - zarówno wobec ich krótkotrwałości, jak i wobec nieobecności przewodników anielskich lub biesowskich - brakuje niektórych cech charakterystycznych dla autentycznego doświadczenia innego świata, a niektóre z nich całkiem przypominają przygody Roberta Monroe'a na „płaszczyźnie astralnej”. Niemniej wnoszą one ważną poprawkę do powszechnie znanych doświadczeń „przyjemności” i „raju” po śmierci: sfera „poza ciałem” wcale nie jest całkowicie przyjemna i świetlista, a ci, którzy doświadczyli jej „piekielnej” strony są bliżsi istocie rzeczy niż ci, którzy doświadczyli w tym stanie jedynie „przyjemności”. Demony z powietrznego królestwa odsłaniają takim ludziom coś ze swojej prawdziwej natury, napomykając im nawet o mękach oczekujących tych, którzy nie znali Chrystusa i nie wypełniali Jego przykazań.


 

IX. Sens dzisiejszych doświadczeń „pośmiertnych”

Jeśli Mojżesza i Proroków nie słuchają,

to chociażby ktoś z martwych powstał,

nie dadzą się przekonać (Łk 16,31)

1. Czego dzisiejsze doświadczenia „dowodzą”?

W ten sposób zobaczyliśmy, że doświadczenia „pośmiertne” i „pozacielesne”, o których tak wiele się dziś mówi, są całkiem odmienne od autentycznych doświadczeń innego świata, które na przestrzeni wieków miały miejsce w życiu mężów i niewiast miłych Bogu. Więcej, doświadczenia współczesne stały w ostatnich latach tak znane i „modne” nie dlatego, że rzeczywiście są „nowe” (istniały całe antologie podobnych doświadczeń w XIX-wiecznej Europie i Ameryce), ani niekoniecznie dlatego, że w obecnych latach miały one miejsce częściej, ale głównie dlatego, iż świadomość społeczna w świecie zachodnim, a zwłaszcza w Ameryce, była na nie „gotowa”. Jak się wydaje, to zainteresowanie społeczne jest częścią powszechnej reakcji na XX-wieczny materializm i niewiarę, oznaką szerszego zainteresowania religią. Postawimy tutaj pytanie: jakie może być znaczenie tego nowego zainteresowania „religią”?

Lecz najpierw powiedzmy jeszcze raz o tym, czego „dowodzą” te doświadczenia odnośnie prawdy religii. Większość badaczy najwyraźniej zgadza się z dr Moodym, że doświadczenia te nie potwierdzają „konwencjonalnego” chrześcijańskiego poglądu na niebo ; nawet doświadczenia tych, którym się wydaje, że widzieli niebo są nie do utrzymania, gdy się je porówna z autentycznymi wizjami nieba z przeszłości; nawet doświadczenia piekła bardziej są „wskazówkami” niż jakimkolwiek dowodem rzeczywistego istnienia piekła.

Dlatego trzeba uznać za przesadzone stwierdzenie dr Kubler-Ross, że współczesne badania „pośmiertne” „potwierdzają to, czego uczono nas przez blisko dwa tysiące lat - że istnieje życie po śmierci” i że pomogą nam one „raczej wiedzieć niż wierzyć” . W rzeczywistości o doświadczeniach tych można powiedzieć, iż „dowodzą” one zaledwie samego trwania ludzkiej duszy poza ciałem i samego istnienia rzeczywistości niematerialnej, zdecydowanie natomiast nie dają żadnej informacji na temat dalszego stanu, czy egzystencji duszy po kilku pierwszych minutach „śmierci”, ani na temat ostatecznej natury rzeczywistości niematerialnej. Z tego punktu widzenia doświadczenia współczesne są znacznie mniej zadowalające niż relacje nagromadzone przez wieki w Żywotach Świętych i w innych źródłach chrześcijańskich. Z tych ostatnich źródeł dowiadujemy się znacznie więcej - oczywiście pod warunkiem, że ufamy podającym te informacje w tym samym stopniu, w którym badacze współcześni ufali tym z którymi prowadzili wywiady. Ale nawet i wtedy nasza podstawowa postawa wobec innego świata wciąż opiera się bardziej na wierze niż na wiedzy; możemy wiedzieć z określoną pewnością, że „coś” po śmierci istnieje - ale co to dokładnie jest, pozostaje przedmiotem wiary a nie wiedzy.

Oprócz tego dr Kubler-Ross i innym podobnie myślącym wydaje się, że wiedza o życiu po śmierci na podstawie doświadczeń „pośmiertnych” znajduje się w otwartej sprzeczności z wiarą prawosławnych chrześcijan, opartą na objawionym nauczaniu chrześcijańskim, a także na doświadczeniach „pośmiertnych” znajdujących się w literaturze prawosławnej. Wszystkie chrześcijańskie doświadczenia pośmiertne potwierdzają istnienie nieba, piekła i sądu, konieczności nawrócenia, trudu dla Chrystusa i strachu przez wiecznym zatraceniem duszy; natomiast doświadczenia współczesne, podobnie do doświadczeń szamanów, osób wtajemniczonych w kulty pogańskie i mediów, zdają się wskazywać na istnienie na „tamtym świecie” „kurortu” z przyjemnymi doświadczeniami, gdzie nie ma sądu lecz tylko „wzrost”, śmierci zaś bać się nie trzeba, ale przywitać ją jak „przyjaciela” wprowadzającego do przyjemności „życia po śmierci”.

We wcześniejszych rozdziałach mówiliśmy już jaka jest przyczyna różnicy między tymi dwoma doświadczeniami: doświadczenie chrześcijańskie dotyczy autentycznego innego świata nieba i piekła, podczas gdy doświadczenie spirytystyczne dotyczy tylko powietrznej części tego świata, „płaszczyzny astralnej” duchów upadłych. Doświadczenia współczesne należą ewidentnie do tej drugiej kategorii - ale nie można o tym wiedzieć dopóty, dopóki nie przyjmie się (przez wiarę) chrześcijańskiego objawienia na temat natury innego świata. Podobnie, jeśli dr Kubler-Ross i inni badacze przyjmują (lub skłaniają się) ku nie-chrześcijańskiej interpretacji tych doświadczeń, to nie dlatego, że doświadczenia współczesne udowadniają tę interpretację, lecz dlatego, iż sami owi badacze mają już wiarę w nie-chrześcijańską ich interpretację.

Znaczenie doświadczeń współczesnych polega więc na tym, że stają się one szeroko znane akurat w tym czasie, gdy mogą posłużyć jako „potwierdzenie” nie-chrześcijańskiego poglądu na życie po śmierci; są one używane jako część nie-chrześcijańskiego ruchu religijnego. Spójrzmy teraz bliżej na naturę owego ruchu religijnego.

2. Związki z okultyzmem

U badaczy doświadczeń „pośmiertnych” wciąż na nowo można dostrzegać mniej lub bardziej wyraźne powiązania z ideami i praktykami okultystycznymi. Możemy tu zdefiniować jako „okultystyczne” (co dosłownie oznacza to, co „ukryte”) wszelkie doświadczenia odnoszące się do kontaktów ludzi z niewidzialnymi duchami i mocami w sposób zabroniony przez objawienie Boże . Kontaktu tego mogą poszukiwać sami ludzie (jak to się dzieje na seansach spirytystycznych), lub może być on sprowokowany przez upadłe duchy (gdy spontanicznie pojawiają się one ludziom). Przeciwieństwem „okultystycznego” jest „duchowe” lub „religijne”, które to terminy odnoszą się takiego kontaktu z Bogiem i Jego aniołami i świętymi, który jest przez Boga dozwolony: są to modlitwy ze strony człowieka i prawdziwe, pełne łaski objawienia Boże, aniołów i świętych z drugiej strony.

Oto przykład takiego związku z okultyzmem. Dr Hans Holzer uważa, że znaczenie doświadczeń „pośmiertnych“ polega na tym, iż otwierają one ludzi na komunikację ze zmarłymi i że przy tym dają one ten sam rodzaj przekazu, jaki przychodzi od „zmarłych” na seansach spirytystycznych. Dr Moody i bardzo wielu współczesnych badaczy, jak widzieliśmy, sięgają po wyjaśnienie dzisiejszych doświadczeń do takich tekstów okultystycznych, jak pisma Swedenborga i Tybetańska Księga Umarłych. Robert Crookall, badacz tej dziedziny o najbardziej chyba naukowym podejściu, korzysta z przekazów mediów jako jednego ze swoich pierwszorzędnych źródeł wiedzy o „tamtym świecie”. Robert Monroe i inni zajmujący się doświadczeniami „wychodzenia z ciała” są jawnymi praktykami eksperymentów okultystycznych, do tego wręcz stopnia, że są prowadzeni i otrzymują porady od spotykanych przez nich „istnień bezcielesnych”.

Najbardziej chyba charakterystycznym przykładem tych badaczy jest kobieta, która stała się czołowym rzecznikiem nowej postawy wobec śmierci, wyłaniającej się z dzisiejszych doświadczeń „pośmiertnych” - dr Elizabeth Kubler-Ross.

Bez wątpienia żaden chrześcijanin nie może nie solidaryzować się ze sprawą, której dr Elizabeth Kubler-Ross zapragnęła być szermierzem: ludzkiej i pełnej pomocy postawy wobec śmierci, w odróżnieniu od postawy zimnej, bezradnej i często pełnej strachu, która często przeważała nie tylko pośród lekarzy i pielęgniarek w szpitalach, ale nawet pośród duchowieństwa, od którego oczekuje się „odpowiedzi” na pytania wynikające z faktu śmierci. Od czasu publikacji jej książki Rozmowy o życiu i umieraniu w roku 1969 , cała kwestia śmierci stała się w znacznie mniejszym stopniu tematem „tabu” pośród ludzi zawodowo związanych z medycyną, co pozwoliło również na wytworzenie się intelektualnej atmosfery sprzyjającej dyskusji o tym, co się dzieje po śmierci - dyskusji wywołanej z kolei przez publikację pierwszej książki dr Moody'ego w 1975 roku. Nieprzypadkowo tak wiele wydawanych obecnie książek na temat życia po śmierci jest poprzedzonych przedmowami lub choćby krótkimi komentarzami autorstwa dr Kubler-Ross.

Bez wątpienia każdy, kto przyjmuje tradycyjny chrześcijański pogląd na życie jako miejsce próby przed wiecznością, i na śmierć jako wejście do wiecznego błogosławieństwa lub wiecznej nędzy, w zależności od wiary i życia na ziemi - uzna jej książkę za zniechęcającą. Mieć ludzką postawę wobec umierającego człowieka, pomagać mu „przygotować się” na śmierć, nie stawiając przy tym na pierwszym miejscu wiary w Chrystusa i nadziei na zbawienie, gdy wszystko już powiedziano i uczyniono, jest pozostawaniem w tej samej ponurej sferze „humanizmu”, do której rodzaj ludzki został zredukowany przez współczesną niewiarę. Doświadczenie śmierci można uczynić bardziej przyjemnym niż to bywa w dzisiejszych szpitalach; ale gdy nie wiadomo, co będzie po śmierci, albo czy coś w ogóle jest po śmierci, to praca ludzi w rodzaju dr Kubler-Ross sprowadza się do podawania nieuleczalnie chorym nieszkodliwych kolorowych pigułek, aby przynajmniej poczuli, że „coś się robi”.

Niemniej w trakcie swoich badań (chociaż nie wspomina ona o tym w swojej pierwszej książce), dr Kubler-Ross rzeczywiście natknęła się na dowód tego, że coś po śmierci istnieje. Choć dotychczas nie opublikowała swojej własnej książki o doświadczeniach „pośmiertnych”, w wielu wykładach i wywiadach dała jasno do zrozumienia, że widziała wystarczająco dużo, by wiedzieć na pewno, iż życie po śmierci istnieje.

Głównym jednak źródłem jej „wiedzy” na ten temat nie są „pośmiertne” doświadczenia innych, ale jej własne dość wstrząsające doświadczenia z „duchami”. Pierwsze doświadczenie tego rodzaju miało miejsce w jej biurze na Uniwersytecie w Chicago w 1967 roku, gdy była zniechęcona i myślała o porzuceniu właśnie rozpoczętych badań nad śmiercią i umieraniem. Do jej gabinetu przyszła kobieta i przedstawiła się jako pacjentka, która umarła dziesięć miesięcy wcześniej. Kubler-Ross odniosła się do tego sceptycznie, ale, jak opowiada, w końcu została przez „zjawę” przekonana: „Powiedziała, że wie, iż rozważałam porzucenie pracy z umierającymi pacjentami i że przyszła mi powiedzieć, abym tego nie robiła... Wyciągnęłam rękę, aby ją dotknąć. Sprawdzałam rzeczywistość. Byłam naukowcem, psychiatrą i nie wierzyłam w takie rzeczy”. W końcu przekonała „zjawę”, aby napisała coś na karteczce, a późniejsza analiza grafologiczna potwierdziła, że był to charakter pisma zmarłej pacjentki. Kubler-Ross stwierdza, że wypadek ów „miał miejsce na skrzyżowaniu dróg, gdzie mogłam podjąć błędną decyzję, gdybym jej nie posłuchała” . Zmarli nigdy nie pojawiają się pośród żywych tak po prostu; te odwiedziny z „tamtego świata”, o ile autentyczne, mogły być tylko odwiedzinami upadłego ducha z celem oszukania swojej ofiary. Doskonała imitacja ludzkiego charakteru pisma jest dla takiego ducha bardzo łatwa.

Późniejsze doświadczenia dr Kubler-Ross ze „światem duchów” nabrały znacznie bardziej intymnego charakteru. W 1978 roku, w obliczu oczarowanego audytorium 2200 ludzi w Ashland stanu Oregon opowiedziała, jak po raz pierwszy weszła w kontakt ze swoimi „duchami-przewodnikami”. W sposób dość tajemniczy zorganizowano dla niej zebranie typu spirytystycznego, prawdopodobnie w południowej Kalifornii, na którym śpiewało 75 osób celem „podniesienia energii niezbędnej dla przeprowadzenia tego wydarzenia. Byłam wzruszona, że robią to dla mnie. Nie więcej niż w dwie minuty później, ujrzałam przed sobą olbrzymie stopy. Przede mną stał ogromny człowiek”. Ów „człowiek” powiedział jej, że ma być nauczycielem i że potrzebuje ona doświadczenia z pierwszej ręki, które da jej siłę i odwagę w jej pracy. „Około pół minuty później kolejna osoba dosłownie zmaterializowała się około centymetra od moich stóp... Zrozumiałam, że to mój anioł stróż... Nazwał mnie Izabelą i zapytał mnie, czy pamiętam, jak 2000 lat temu oboje pracowaliśmy z Chrystusem”. Później pojawił się trzeci „anioł” z celem nauczenia jej więcej o „radości”. „Moje spotkanie z tymi trzema przewodnikami było wspaniałym doświadczeniem całkowitej i bezwarunkowej miłości. I chcę wam po prostu powiedzieć, że nigdy nie jesteśmy sami. Każdy z nas ma swojego anioła stróża, który nigdy nie oddala się od nas na więcej niż dwie stopy. I możemy te istoty wzywać. One nam pomogą” .

Na konferencji ruchu „New Age” poświęconej problemom zdrowia w San Francisco w 1976 roku dr Kubler-Ross podzieliła się z audytorium 2300 lekarzy, pielęgniarek i innych ludzi związanych zawodowo z medycyną „głębokim doświadczeniem mistycznym”, które miała poprzedniej nocy. (Doświadczenie to jest najwyraźniej takie samo, jak to, które opisała w Ashland). „Ostatniej nocy odwiedził mnie Salem, mój duch-przewodnik i dwaj jego towarzysze - Anka i Willie. Byli z nami do trzeciej godziny nad ranem. Rozmawialiśmy, śmialiśmy się i wspólnie śpiewaliśmy. Mówili i dotykali mnie z najbardziej niewiarygodną miłością i czułością, jaką sobie można tylko wyobrazić. Był to najważniejszy moment mojego życia”. Wśród publiczności, „gdy zakończyła, nastąpiła chwilowa cisza a potem wszyscy wstali jak jeden mąż na znak uznania. Większa część publiczności, głównie lekarze i inni pracownicy medycyny, zdawali się być poruszeni do łez” .

Faktem dobrze znanym w kręgach okultystycznych jest to, że „duchy przewodniki” (które są oczywiście upadłymi duchami z powietrznego królestwa) nie pokazują się tak łatwo, gdy człowiek nie jest dostatecznie zaawansowany we wrażliwości mediumistycznej. Ale jeszcze bardziej uderzająca niż związki dr Kubler-Ross ze „znajomymi duchami” jest entuzjastyczna na jej opowieści reakcja publiczności, która składała się nie z okultystów i mediów, ale ze zwykłych ludzi klasy średniej i profesjonalistów. Z pewnością jest to jeden z religijnych „znaków czasu”: ludzie stali się chłonni na kontakty ze „światem duchowym” i są gotowi przyjąć okultystyczne wyjaśnienie tych kontaktów, zaprzeczające chrześcijańskiej prawdzie.

Całkiem niedawno szeroko opisywano skandale w nowym, założonym przez dr Kubler-Ross ośrodku w południowej Kalifornii pod nazwą „Shanti Nilaya”. Według tych relacji, wiele „warsztatów” w Shanti Nilaya koncentruje się na staromodnych seansach mediumistycznych i pewna ilość byłych uczestników stwierdziła, że seanse są oszukańcze . Być może w „kontaktach duchowych” dr Kubler-Ross jest więcej myślenia życzeniowego niż rzeczywistości; lecz nie wpływa to na rozpowszechnianą przez nią i innych naukę o życiu po śmierci.

3. Okultystyczne nauczanie współczesnych badaczy

Nauczanie dr Kubler-Ross i innych współczesnych badaczy doświadczeń „pośmiertnych” na temat życia po śmierci można podsumować w kilku punktach. Należy zauważyć, że dr Kubler-Ross formułuje te punkty z pewnością kogoś, kto uważa, że bezpośrednio obcował z „tamtym światem”; ale i naukowcy w rodzaju dr Moody'ego, chociaż znacznie bardziej wstrzemięźliwi i ostrożni w tonie, nie mogą nie promować tej samej nauki. Jest to nauczanie o życiu po śmierci, które osadzone jest w atmosferze schyłku XX wieku i wydaje się zupełnie „naturalne” dla wszystkich tych, którzy się nim zajmują, a którzy nie mają solidnego pojęcia o żadnym innym nauczaniu.

(1) Śmierci bać się nie trzeba. Pisze dr Moody: „W takiej czy innej formie prawie wszyscy wyrazili myśl, że nie boją się już śmierci” . Dr Kubler-Ross opowiada: „Zapisane historie pokazują, że umieranie jest bolesne, lecz sama śmierć (...) jest całkowicie spokojnym doświadczeniem, wolnym od bólu i strachu. Wszyscy bez wyjątku opisują uczucie spokoju i pełni” . Widać w tym zasadniczą ufność w swoje doświadczenia psychiczne, co jest charakterystyczne dla wszystkich oszukiwanych przez upadłe duchy. We współczesnych doświadczeniach „pośmiertnych” zupełnie nic nie wskazuje na to, że sama śmierć będzie zaledwie ich powtórzeniem, i to nie tylko chwilowym, ale nieustannym; to zaufanie do przyjemnych doświadczeń psychicznych jest częścią religijnego ducha naszych czasów i prowadzi do fałszywego poczucia szczęścia, fatalnego dla życia duchowego.

(2) Nie będzie żadnego sądu ani piekła. Na podstawie swoich wywiadów dr Moody stwierdza: „W większości przypadków model przyszłego życia oparty na zasadzie nagroda-kara został zdyskredytowany nawet przez tych, którzy przywykli myśleć w takich kategoriach. Ku swojemu zdumieniu przekonują się, że kiedy świetlista istota widzi ich nawet najbardziej odrażające i grzeszne czyny, reaguje nie gniewem, czy złością, lecz wyrozumiałością, a nawet humorem” . Dr Kubler-Ross mówiąc o swoich rozmówcach, zauważa tonem bardziej doktrynerskim: „Wszyscy mają poczucie ‘pełni'. Bóg nie osądza, w przeciwieństwie do człowieka” . Badaczom tym nie przychodzi chyba nawet do głowy to, że nieobecność osądu w doświadczeniach „pośmiertnych” mogłaby być pierwszym mylącym wrażeniem, lub że pierwsze minuty po śmierci nie są miejscem dla sądu; interpretują oni tylko doświadczenia zgodnie z religijnym duchem czasu, w którym nie ma miejsca na wiarę w sąd i piekło.

(3) Śmierć nie jest tak wyjątkowym i ostatecznym wydarzeniem, jak to opisuje chrześcijańskie nauczanie, a raczej jest tylko nieszkodliwym przejściem do „wyższego stanu świadomości”. Dr Kubler-Ross określa to tak: „Śmierć jest po prostu zrzuceniem ciała fizycznego, na podobieństwo tego, jak motyl wychodzi z kokonu. Jest to przejście do wyższego stanu świadomości, gdzie nadal można postrzegać, rozumieć, śmiać się, wzrastać, a jedyną rzeczą, którą się traci jest coś, co nie jest już więcej potrzebne, to jest fizyczne ciało. Jest to jak odkładanie zimowego płaszcza z nadejściem wiosny (...) i o to chodzi w śmierci”. Niżej pokażemy w jakim kontraście znajduje się to wobec prawdziwego nauczania chrześcijańskiego.

(4) Celem życia na ziemi i życia po śmierci nie jest wieczne zbawienie duszy, lecz nieograniczony proces „wzrostu” w „miłości”, „rozumieniu” i „samorealizacji”. Dr Moody odkrywa, że „wiele osób powróciło z nową koncepcją i nowym zrozumieniem przyszłego świata - z wizją, która ukazuje nie jednostronny osąd, lecz raczej wszechstronny rozwój mający za ostateczny cel samorealizację. Wedle tego nowego poglądu rozwój duszy, zwłaszcza w dziedzinie miłości i wiedzy, nie kończy się wraz ze śmiercią. Wręcz przeciwnie, trwa on po drugiej stronie, jeśli nie wiecznie, to z pewnością przez pewien czas (...)” . Taki okultystyczny pogląd na życie i śmierć nie pochodzi z publikowanych współcześnie fragmentarycznych doświadczeń; pochodzi on raczej z unoszącej się dziś w atmosferze okultystycznej filozofii.

(5) Doświadczenia „pośmiertne” i „pozacielesne” same w sobie są przygotowaniem do życia po śmierci. Tradycyjne chrześcijańskie przygotowanie do życia wiecznego (wiara, pokuta, uczestnictwo w Sakramentach, walka duchowa) ma niewielkie znaczenie w porównaniu ze zwiększoną „miłością” i „zrozumieniem” wzbudzanymi przez doświadczenia „pośmiertne”; a w szczególności (tak, jak w ostatnim programie wypracowanym przez Kubler-Ross i Roberta Monroe) nieuleczalnie chorych można nauczyć doświadczeń „pozacielesnych”, „tak, aby ludzie szybko uzyskali wgląd w to, co ich czeka po tamtej stronie, gdy umrą” . Jeden z rozmówców dr Moody'ego stwierdza kategorycznie: „Nie boję się (umrzeć) dlatego, że wiem, dokąd stąd pójdę, ponieważ już tam byłem” . Cóż za tragiczny i słabo uzasadniony optymizm!

Każdy z owych pięciu punktów jest częścią XIX-wiecznego nauczania spirytystycznego, odsłanianego w tamtym czasie przez same „duchy” za pośrednictwem mediów. Jest to nauczanie dosłownie wymyślone przez demony i to z jedyną i jasną intencją - obalenia tradycyjnego chrześcijańskiego nauczania o życiu po śmierci i zmiany całego spojrzenia ludzkości na religię. Filozofia okultystyczna, niemal nieodmiennie towarzysząca i ubarwiająca dzisiejsze doświadczenia „pośmiertne” jest po prostu odcedzonym do popularnego poziomu ezoterycznym spirytyzmem epoki wiktoriańskiej; świadczy to o wyparowaniu autentycznie chrześcijańskich poglądów z umysłów mas w świecie zachodnim. Można powiedzieć, że samo doświadczenie „pośmiertne” nie jest związane z filozofią okultystyczną, która przezeń się rozprzestrzenia; doświadczenie owo promuje tę filozofię nie dlatego, że jego treść jako taka jest okultystyczna, lecz dlatego, że podstawowe chrześcijańskie dogmaty wiary i nauczanie niegdyś ochraniające ludzi przed taką obcą filozofią zostały obecnie w większości usunięte, i dosłownie każde doświadczenie „tamtego świata” będzie teraz wykorzystane do promocji okultyzmu. W XIX wieku tylko kilku wolnomyślicieli i ludzi spoza Cerkwi (i Kościoła) wierzyło w filozofię okultystyczną; lecz teraz tak bardzo jest rozpowszechniona, że każdy, kto nie ma własnej świadomej filozofii wciąga się w nią całkiem „naturalnie”.

4. „Misja” dzisiejszych doświadczeń „pośmiertnych”

Lecz dlaczego, zapytajmy w końcu, doświadczenia „pośmiertne” tak bardzo są dzisiaj rozpowszechnione, jakie jest ich znaczenie jako części „ducha czasów”? Najbardziej oczywistą przyczyną nasilonej współcześnie dyskusji na temat tych doświadczeń jest wynalezienie w ostatnich latach nowych technik reanimacji „zmarłych klinicznie”, które sprawiły, że doświadczenia takie występują częściej niż kiedykolwiek przedtem. Wyjaśnienie to bez wątpienia pomaga wytłumaczyć ilościowy wzrost sprawozdań „pośmiertnych”, lecz jest zbyt powierzchowne, aby wytłumaczyć duchowy wpływ owych doświadczeń na ludzkość i na zmianę poglądu na życie po śmierci, do której się przyczyniają.

Głębsze wyjaśnienie można znaleźć w zwiększonej otwartości i wrażliwości ludzi na doświadczenia „duchowe” i „psychiczne” ogółem, pod bardzo zwiększonym wpływem idei okultystycznych z jednej strony, a z drugiej pod wpływem zanikania zarówno materializmu humanistycznego, jak i wiary chrześcijańskiej. Ludzkość jeszcze raz dochodzi do akceptacji możliwości kontaktu z „innym światem”.

Więcej, sam „tamten świat” zdaje się szerzej otwierać na ludzkość, która pragnie go doświadczać. „Eksplozja okultystyczna” ostatnich lat została wywołana - i z kolei sama pomogła wywołać - spektakularny wzrost wszelkiego rodzaju doświadczeń „paranormalnych”. Na jednym końcu spektrum tych doświadczeń znajdują się doświadczenia „pośmiertne”, wymagające niewiele wysiłku woli dla kontaktu z „tamtym światem”, lub wcale go nie wymagające; na drugim zaś jego końcu znajdują się współczesne uprawianie magii i satanizm, wymagające świadomych prób kontaktu, czy wręcz służenia mocom „tamtego świata”; natomiast gdzieś pomiędzy tymi skrajnościami znajdują się miriady odmian dzisiejszych doświadczeń psychicznych, od „zginania łyżek” Uri Gellera, parapsychologicznych eksperymentów w podróżach „pozacielesnych” i tym podobnych, do kontaktu i porwań dokonywanych przez istoty z „UFO”. Warto zauważyć, że spora ilość doświadczeń „paranormalnych” zdarza się „chrześcijanom”, a jeden z rodzajów tych doświadczeń (doświadczenia „charyzmatyczne”) są szeroko akceptowane jako autentycznie chrześcijańskie zjawisko . W rzeczywistości jednakże „chrześcijańskie” zaangażowanie we wszelkie takie doświadczenia jest tylko uderzającym świadectwem tego, na ile w naszych czasach została utracona chrześcijańska świadomość praktyk okultystycznych. Jeden z czołowych prawdziwych mediów XX wieku, zmarły Arthur Ford - dla którego wzrost szacunku „chrześcijan” a także i niewierzących humanistów sam w sobie jest jednym ze „znaków czasu” - poczynił jasną aluzję odnośnie tego, co oznacza rosnąca podatność na doświadczenia okultystyczne i ich akceptacja: „Dzień profesjonalnego medium ma się ku końcowi. Byliśmy użyteczni jako króliki doświadczalne. Dzięki nam naukowcy dowiedzieli się czegoś o warunkach niezbędnych, aby to mogło nastąpić (kontakt ze „światem duchowym”)” . To znaczy: doświadczenie okultystyczne dotychczas ograniczone do kilku „wtajemniczonych” stało się teraz dostępne dla tysięcy zwykłych ludzi. Oczywiście nie spowodowała tego głównie nauka, lecz rosnące wyobcowanie ludzkości od chrześcijaństwa i jej pragnienie nowych „doświadczeń religijnych”. Pięćdziesiąt czy siedemdziesiąt pięć lat temu tylko media i okultyści znajdujący się na marginesie społeczeństwa mieli kontakt z „duchami przewodnikami”, uprawiali doświadczenia „poza ciałem” czy „mówili językami”; dzisiaj doświadczenia te stały się stosunkowo powszechne i są przyjmowane jako coś normalnego dla wszystkich klas społecznych.

Ten wyraźny wzrost doświadczeń „tamtego świata” w czasach dzisiejszych jest bez wątpienia jednym ze znaków zbliżającego się końca tego świata. Św. Grzegorz Wielki, po opisaniu w swoich Dialogach rozmaitych wizji i doświadczeń życia po śmierci zauważa, że „(...) świat duchowy przybliża się ku nam, przejawiając się w wizjach i objawieniach (...). Im bardziej obecny świat zbliża się do końca, tym bliższy staje się świat wieczności(...). Koniec świata zlewa się z początkiem życia wiecznego” .

Św. Grzegorz dodaje jednak, że poprzez te wizje i objawienia (które w naszych czasach są znacznie częstsze niż w jego) widzimy prawdy o życiu przyszłym w sposób niedoskonały, gdyż światło jest wciąż „przyćmione i blade, niczym światło słońca we wczesnych godzinach dnia, tuż przed świtem”. Jakże prawdziwe jest to stwierdzenie odnośnie dzisiejszych doświadczeń „pośmiertnych”! Nigdy przedtem ludzkości nie dano takich uderzających i czystych dowodów - lub przynajmniej „wskazówek” - że istnieje inny świat, że życie nie kończy się ze śmiercią ciała, że istnieje dusza, która trwa poprzez śmierć i która jest naprawdę bardziej świadoma i żywa po śmierci. Dla osoby z jasnym zrozumieniem nauczania chrześcijańskiego dzisiejsze doświadczenia „pośmiertne” mogą być tylko uderzającym potwierdzeniem chrześcijańskiego nauczania na temat stanu duszy zaraz po śmierci; i nawet dzisiejsze doświadczenia okultystyczne mogą być dla niej jedynie potwierdzeniem istnienia i natury powietrznego królestwa upadłych duchów.

Lecz dla reszty ludzkości, nie wyłączając większości tych, którzy wciąż nazywają siebie chrześcijanami współczesne doświadczenia zamiast potwierdzać prawdę chrześcijaństwa, okazują się być subtelnym drogowskazem w kierunku oszustwa i fałszywej nauki, przygotowaniem na nadchodzące panowanie antychrysta. Zaiste, nawet ci, którzy dzisiaj powracają z „martwych” nie mogą przekonać ludzkości aby się nawróciła: Jeśli Mojżesza i Proroków nie słuchają, to chociażby ktoś z martwych powstał, nie dadzą się przekonać . Koniec końców, tylko ci, którzy są wierni „Mojżeszowi i Prorokom” - to znaczy pełni prawdy objawionej - są w stanie zrozumieć prawdziwe znaczenie współczesnych doświadczeń. To, czego uczy się z tych doświadczeń reszta ludzkości, to nie nawrócenie i bliskość Bożego sądu, a dziwna, wabiąca nowa dobra nowina o przyjemnych doświadczeniach „tamtego świata” i o zniesieniu czegoś, co Bóg ustanowił ku przebudzeniu człowieka dla rzeczywistości prawdziwego innego świata nieba i piekła: strachu przed śmiercią.

Arthur Ford całkiem otwarcie oświadcza, że cała misja mediów takich jak on polegała na „użyciu wszelkich danych mu specjalnych talentów dla usunięcia na zawsze z ziemskich umysłów strachu przed przejściem przez śmierć” . Taka jest również misja dr Kubler-Ross i takie są „naukowe” wnioski badaczy takich, jak dr Moody: „tamten świat” jest przyjemny, nie trzeba się bać weń wchodzić. Dwa wieki temu Emanuel Swedenborg tak podsumował „duchowość” tych, którzy w ten sposób wierzą: „Pozwolono mi cieszyć się nie tylko przyjemnościami ciała i zmysłów, jak ci, którzy żyją w świecie, lecz pozwolono mi cieszyć się takimi zadowoleniami i szczęściami życia, których, jak wierzę, nie kosztował nigdy wcześniej żaden człowiek na całym świecie, które były wspanialsze i wyborniejsze od wszystkiego, co ktokolwiek mógłby sobie wyobrazić... Proszę uwierzyć, gdybym wiedział, że Bóg wzywa mnie do Siebie jutro, wezwałbym dziś muzykantów, aby jeszcze raz naprawdę poweselić się w tym świecie”. Gdy przepowiedział datę swojej śmierci swojej gospodyni, był zadowolony „jak gdyby jechał na wakacje, albo na jakieś przyjęcie” .

Skontrastujemy teraz tę postawę z prawdziwie chrześcijańską postawą wobec śmierci na przestrzeni wieków. Zobaczymy tu jak niebezpieczny jest dla duszy brak orientacji odnośnie „doświadczeń duchowych”, odrzucenie prawd nauki chrześcijańskiej!

5. Chrześcijańska postawa wobec śmierci

Chociaż nauczanie okultystyczne o życiu po śmierci prowadzi w kierunku dalekim od prawdy o istocie rzeczy, niemniej zaczyna się od niewątpliwej prawdy chrześcijańskiej: śmierć ciała nie jest końcem ludzkiego życia, lecz tylko początkiem nowego stanu ludzkiej osobowości, która kontynuuje swoje istnienie poza ciałem. Śmierć, która nie była stworzona przez Boga, lecz została wniesiona do stworzenia przez grzech Adama w raju, jest najbardziej dramatycznym zdarzeniem, w którym człowiek staje twarzą w twarz z upadkiem swojej natury. Los danej osoby w wieczności zależy w dużej mierze od tego, jak odnosi się ona do własnej śmierci i jak się do niej przygotowuje.

Prawdziwa chrześcijańska postawa wobec śmierci ma w sobie elementy zarówno strachu, jak i niepewności - czyli dokładnie tych emocji, które pragnie usunąć okultyzm. Jednakże w postawie chrześcijańskiej nie ma nic z nikczemnego strachu, którego mogą doświadczać umierający bez nadziei na życie wieczne; chrześcijanin ze spokojnym sumieniem zbliża się do śmierci spokojnie i, dzięki Bożej łasce, nawet z pewnym poczuciem odwagi. Spójrzmy na chrześcijańską śmierć kilku wielkich monastycznych świętych z Egiptu z V wieku.

„Gdy przyszedł czas odejścia świętego Agatona, spędził on trzy dni w głębokim skupieniu na samym sobie, nie rozmawiając z nikim. Bracia zapytali go: ‘Abba Agatonie, gdzie jesteś?'. ‘Stoję przed sądem Chrystusowym' - odpowiedział. Bracia powiedzieli: ‘Czyżbyś bał się i ty, ojcze?'. On odpowiedział: ‘Starałem się według moich sił zachowywać Boże przykazania, ale jestem człowiekiem i skąd mam wiedzieć, czy moje czyny miłe były Bogu?'. Zapytali bracia: ‘Czyżbyś nie pokładał nadziei w życiu twoim, zgodnym z wolą Bożą?'. ‘Nie mogę pokładać nadziei' - odpowiadał - ‘albowiem inny jest sąd ludzki, a inny Boży'. Chcieli jeszcze go pytać, ale powiedział im: ‘Okażcie mi miłość, nie mówcie teraz ze mną, gdyż nie jestem wolny'. I umarł z radością. ‘Widzieliśmy, jak się weselił' - opowiadali jego uczniowie - ‘jak gdyby spotkał i witał drogich przyjaciół'” .

Nawet wielcy święci, którzy umierają pośród oczywistych znaków Bożej łaski zachowują trzeźwą pokorę odnośnie ich własnego zbawienia. „Gdy nastał czas umierania wielkiego Sisoesa, oblicze jego rozświetliło się i powiedział siedzącym u niego ojcom: ‘Oto przyszedł abba Antoni'. Pomilczawszy trochę, powiedział: ‘Oto przyszedł chór Proroków'. Potem rozświetlił się bardziej i powiedział: ‘Oto przyszedł chór Apostołów'. I znów jego oblicze mocno się rozświetliło; zaczął z kimś rozmawiać. Starcy prosili, aby im powiedział, z kim rozmawia? Odpowiedział: ‘Aniołowie przyszli mnie zabrać; ale proszę ich, aby pozostawili mnie na krótki czas na pokutę'. Starcy powiedzieli mu: ‘Ojcze, nie masz potrzeby pokutować'. Odpowiedział im: ‘Zaiste nie wiem, czy w ogóle rozpocząłem pokutę'. A wiedzieli wszyscy, że jest on doskonały. Tak mówił i czuł prawdziwy chrześcijanin, nie bacząc na to, że w czasie swojego życia jednym słowem wskrzeszał martwych i przepełniony był darami Ducha Świętego. I jeszcze bardziej zajaśniało jego oblicze, zajaśniało jak słońce. Wszyscy się przestraszyli. Powiedział im: ‘Spójrzcie, przyszedł Zbawca i rzekł: Przynieście Mi wybrane naczynie z pustyni'. Z tymi słowami wypuścił ducha. Ujrzano błyskawicę, a pomieszczenie wypełniło się aromatem” .

Jakże odmienna jest ta głęboka i trzeźwa postawa chrześcijańska od powierzchownej postawy niektórych dzisiejszych nie-prawosławnych chrześcijan, którzy uważają, że już są „zbawieni” i nie będą podlegali sądowi jak wszyscy ludzie i dlatego nie mają powodu aby się bać śmierci. Postawa taka, bardzo powszechna wśród współczesnych protestantów, jest w rzeczywistości niezbyt daleka od idei okultystycznej mówiącej, że śmierci bać się nie trzeba, gdyż nie ma potępienia; nie ulega wątpliwości, że postawa ta, chociaż w sposób nieumyślny, przyczyniła się do powstania tej idei. Błogosławiony Teofilakt Bułgarski, w swoim XI-wiecznym komentarzu do Ewangelii, pisał o tak myślących: „Wielu jest takich, którzy oszukując się próżną nadzieją, uważają, iż otrzymają Królestwo Niebieskie i dobrze o sobie myśląc zaliczają siebie do chóru wybranych (...). Wielu jest powołanych, gdyż Bóg wszystkich powołuje; lecz mało wybranych, gdyż mało jest zbawionych i godnych wybraństwa Bożego” .

Podobieństwo pomiędzy filozofią okultystyczną i powszechnym poglądem protestanckim jest być może główną przyczyną, dla której próba krytyki podejmowana przez niektórych protestantów ewangelicznych współczesnych doświadczeń „pośmiertnych” z punktu widzenia „biblijnego chrześcijaństwa” była tak nieudana. Sami krytycy utracili tak wiele z tradycyjnego nauczania chrześcijańskiego o życiu po śmierci, powietrznym królestwie, działalności i oszustwach demonów, że ich krytycyzm jest często mglisty i arbitralny, a ich orientacja w tej sferze często nie lepsza niż orientacja świeckich badaczy, co sprawia, że też zostają oszukani przez omamiające „chrześcijańskie” lub „biblijne” doświadczenia w powietrznym królestwie.

Prawdziwa chrześcijańska postawa wobec śmierci oparta jest na świadomości dramatycznej różnicy pomiędzy tym życiem i nadchodzącym. Moskiewski metropolita Makary takimi słowami podsumował nauczanie Pisma Św. i Ojców na ten temat: „Śmierć jest granicą, na której kończy się dla człowieka czas trudów dla Chrystusa i zaczyna się czas odpłaty, tak, że po śmierci niemożliwa jest da nas ani pokuta, ani poprawa życia. Prawdę tę wyraził Chrystus Zbawiciel Swoją przypowieścią o bogaczu i Łazarzu, z której widać, że jeden i drugi natychmiast po śmierci otrzymali odpłatę, a bogaty niezależnie od tego jak męczył się w piekle, nie mógł przez pokutę uwolnić się od swoich cierpień (Łk 16,26)” .

Dlatego śmierć jest właśnie tą rzeczywistością, która budzi w człowieku świadomość różnicy pomiędzy tym światem i nadchodzącym i inspiruje do podjęcia życia wypełnionego pokutą i oczyszczeniem, póki jest na to jeszcze drogocenny czas. Gdy św. abba Doroteusz został zapytany przez pewnego brata, dlaczego brat ów wpada w swojej celi w bezczynność, odpowiedział: „Dlatego, że nie poznałeś jeszcze ani oczekiwanego pokoju, ani przyszłych mąk. Albowiem gdybyś znał je jak należy, to chociażby nawet cela twoja pełna była robaków, tak, że stałbyś w nich po samą szyję, cierpiałbyś to, nie słabnąc” .

Podobnie św. Serafim Sarowski w naszych współczesnych czasach nauczał: „Jeślibyś wiedział, jaka słodycz oczekuje na duszę sprawiedliwego na niebiosach, to byłbyś gotów w tym życiu tymczasowym znosić boleści, prześladowania i oszczerstwa z wdzięcznością. Jeśliby nasza cela pełna była robaków i jeśliby robaki te jadły ciało nasze przez całe to tymczasowe życie, to z najwyższą ochotą trzeba by było się na to zgodzić, aby nie pozbawić się tej niebiańskiej radości, którą przygotował Bóg tym, którzy Go miłują” .

Okultyści i protestanci nie czują strachu przed śmiercią, gdyż nie są świadomi tego, co ich oczekuje w przyszłym życiu i tego, co można teraz uczynić, aby się do niego przygotować. Dlatego prawdziwe doświadczenia lub wizje życia po śmierci wstrząsają człowiekiem aż do głębin jego jestestwa i (jeśli ktoś nie prowadził żarliwego chrześcijańskiego życia) - przemieniają całe jego ziemskie życie na przygotowanie do życia przyszłego. Gdy św. Atanazy Kijowsko-Pieczerski umarł i powrócił do życia po dwóch dniach, jego bracia mnisi „przestraszyli się, ujrzawszy go żywym; potem zaczęli pytać: w jaki sposób ożył? Co widział i słyszał? Na wszystkie pytania odpowiadał tylko słowami ‘ratujcie się!' . Gdy bracia prosili go, aby powiedział im coś pożytecznego, on nakazał im posłuszeństwo i nieustanną pokutę. W ślad za tym Atanazy zamknął się w pieczarze, przebywał w niej nie wychodząc przez dwanaście lat, spędzając dzień i noc w nieustannych łzach, spożywając raz dziennie odrobinę chleba i wody i nie rozmawiając z nikim przez cały ten czas. Gdy nadeszła godzina jego śmierci, powtórzył zebranym braciom pouczenie o posłuszeństwie i pokucie i umarł z pokojem w Bogu” .

Podobnie na Zachodzie czcigodny Beda opowiada o mieszkańcu Northumbrii, który po tym, jak był martwy przez całą noc i powrócił do życia, powiedział: „Zaprawdę wstałem z objęć śmierci i pozwolono mi znów żyć pośród ludzi. Lecz odtąd nie wolno mi żyć tak, jak dotychczas i muszę wieść zupełnie inne życie”. Rozdał cały swój majątek i poszedł do monasteru. Później opowiadał, że widział zarówno niebo, jak i piekło; lecz „ów człowiek Boży nie rozmawiał o tych i innych rzeczach, które widział z żadnymi obojętnymi i beztroskimi ludźmi, lecz tylko z tymi, którym nie dawał spokoju strach przed karą i radowała nadzieja życia wiecznego, i chętnie brali jego słowa do serca aby rosnąć w świętości” .

Nawet w naszych czasach autor „Unbelievable for Many” był tak wstrząśnięty swoim prawdziwym doświadczeniem innego świata, że całkowicie odmienił swe życie, stał się mnichem i napisał książkę o swoim doświadczeniu, aby przebudzić innych, jemu podobnych, żyjących w fałszywym bezpieczeństwie niewiary w życie przyszłe.

Istnieje wiele tego rodzaju przykładów w Żywotach Świętych i innych źródłach prawosławnych; znajdują się one w ostrym kontraście z doświadczeniami ludzi współczesnych, którzy widzieli „niebo” i „tamten świat” i wciąż pozostają w fałszywej pewności, że są już „gotowi” do życia po śmierci i że samej śmierci nie ma się co bać.

O miejscu, które zajmuje w chrześcijańskim życiu pamięć o śmierci, można się dowiedzieć z podręcznika chrześcijańskiego trudu dla Chrystusa, Drabiny św. Jana Klimaka (której szósty stopień poświęcony jest specjalnie temu): „Tak, jak chleb jest potrzebniejszy od wszelkiej innej żywności, tak i myśl o śmierci potrzebniejsza jest od wszelkich innych czynów(...). Niemożliwe jest bogobojne przeżycie dnia dzisiejszego, jeśli nie myślimy, że to ostatni dzień naszego życia” . Dobrze mówi Pismo Św.: Przy każdym ze swoich uczynków pamiętaj o swoim końcu, a nigdy nie zgrzeszysz . Wielki św. Warsonofiusz z Gazy pewnemu bratu dał taką poradę: „Niech myśli twoje umacnia pamięć o śmierci, której godzina nikomu nie jest znana. Śpieszmy się czynić dobro przed odejściem naszym z tego życia - albowiem nie wiemy, którego dnia zostaniemy wezwani - abyśmy się nie okazali niegotowi i nie pozostali na zewnątrz komnaty małżeńskiej razem z pięciu głupimi pannami” .

Wielki abba Pimen, gdy usłyszał o śmierci św. Arseniusza Wielkiego z Egiptu, powiedział: „Błogosławiony Arseniuszu! Płakałeś nad sobą w czasie ziemskiego życia! Nie płacząc nad sobą tutaj, będziemy płakać wiecznie. Niemożliwe jest uniknięcie płaczu: albo tutaj - dobrowolnego, albo tam, w mękach, niedobrowolnego” .

Jedynie osoba posiadająca taki trzeźwy chrześcijański pogląd na życie może ośmielić się powiedzieć ze św. Apostołem Pawłem, że pragnie rozstać się z tym życiem i być z Chrystusem . Tylko ten, kto wiódł chrześcijańskie życie - pełne trudu dla Chrystusa, pokuty i płaczu nad swoimi grzechami może powiedzieć ze św. Ambrożym Mediolańskim: „Głupcy boją się śmierci jak największego zła, mądrzy zaś poszukują jej jako odpoczynku po trudach i jako końca nieszczęść” .

Św. biskup Ignacy Brianczaninow kończy swoje głośne „Słowo o śmierci” słowami, które mogą i dla nas, sto lat później, stanowić wezwanie do powrotu do jedynie prawdziwej chrześcijańskiej postawy wobec śmierci i pozbycia się wszelkich różowych iluzji na temat naszego obecnego stanu duchowego, jak również wszelkich fałszywych nadziei na przyszłe życie:

„Pożytecznie jest wzbudzać w sobie wspomnienia o śmierci odwiedzaniem cmentarza, odwiedzaniem chorych, obecnością przy śmierci i pogrzebie bliskich, częstym rozważaniem i odnawianiem w naszej pamięci rozmaitych współczesnych śmierci, które widzieliśmy i o których słyszeliśmy(...). Zrozumiawszy krótkość naszego życia i marność wszelkich ziemskich zdobyczy i przewag, zrozumiawszy straszną przyszłość oczekującą tych, którzy zlekceważywszy Odkupiciela i odkupienie, uczynili z siebie ofiarę składaną grzechowi i rozkładowi - odwróćmy nasze oczy duchowe od uważnego wpatrywania się w złudne i czarujące piękno tego świata, z łatwością łowiące słabe ludzkie serce w miłość ku sobie i w służenie sobie; odwróćmy je ku strasznemu, lecz zbawiennemu widowisku oczekującej nas śmierci. Płaczmy nad sobą we właściwym czasie; obmyjmy i oczyśćmy łzami i spowiedzią nasze grzechy, zapisane w księgach władcy tego świata. Zdobądźmy łaskę Ducha Świętego - ową pieczęć, ów znak wybrania i zbawienia: jest on niezbędny dla swobodnego przejścia przez powietrzne przestrzenie i dla wejścia w niebiańskie bramy i przybytki (...). Wygnańcy raju! Nie dla wesela, nie dla triumfu, nie dla zabawy znajdujemy się na ziemi, lecz dla tego, aby wiarą, pokutą i krzyżem zniszczyć zabijającą nas śmierć i przywrócić sobie utracony raj. Niechaj miłosierny Bóg daruje czytelnikom tego słowa i temu, który je napisał, pamięć o śmierci w czasie ziemskiego życia; a poprzez pamięć o niej, przez umartwienie się dla wszelkiej marności i życie dla wieczności, niech daruje oddalenie okrucieństwa śmierci, gdy nastanie jej godzina i przejście przez nią w błogosławione, wieczne i prawdziwe życie. Amen” .


 

X. Podsumowanie prawosławnego nauczania o losie duszy po śmierci

W pierwszych dziewięciu rozdziałach niniejszej książki staraliśmy się przedstawić niektóre podstawowe aspekty prawosławnego poglądu na życie po śmierci, kontrastując je z szeroko rozpowszechnionym poglądem współczesnym, jak również ze starszymi poglądami zachodnimi, które pod pewnymi względami odeszły od starożytnego nauczania chrześcijańskiego. Autentyczne prawosławne nauczanie o aniołach, powietrznym królestwie upadłych duchów, naturze ludzkich kontaktów z duchami, niebie i piekle, zaginęło na Zachodzie lub zostało zniekształcone, w wyniku czego doświadczeniom „pośmiertnym” zdarzającym się obecnie daje się całkowicie błędną interpretację. Jedyną adekwatną odpowiedzią na ową fałszywą interpretację jest prawosławne nauczanie chrześcijańskie.

Objętość tej książki jest zbyt ograniczona, aby można było w niej zaprezentować całe prawosławne nauczanie o tamtym świecie i życiu po śmierci; nasza próba ograniczyła się do przedstawienia takiej ilości nauczania, aby odpowiedzieć na pytania wynikające ze współczesnych doświadczeń „pośmiertnych”, i wskazywaliśmy czytelnikowi te prawosławne teksty, które to nauczanie zawierają. Na zakończenie podajemy ostateczne podsumowanie prawosławnego nauczania o losie duszy po śmierci. Na podsumowanie to składa się artykuł napisany na rok przed śmiercią przez jednego z ostatnich wielkich rosyjskich teologów prawosławnych naszych czasów, św. arcybiskupa Jana Maksymowicza.

Św. Jan Maksymowicz - Życie po śmierci

Oczekuję zmartwychwstania umarłych

I życia przyszłego wieku.

(Nicejsko-Konstantynopolitańskie Wyznanie Wiary)

Nasz smutek po umarłych bliskich byłby bezgraniczny i nieutulony, gdyby Bóg nie dawał nam życia wiecznego. Życie nasze byłoby bezcelowe, gdyby kończyło się śmiercią. Jaka korzyść byłaby wtedy z cnoty i dobrych uczynków? Rację mieliby wtedy ci, którzy mówią: „Jedzmy i pijmy, ponieważ jutro pomrzemy!” . Lecz człowiek został stworzony dla nieśmiertelności, a swoim zmartwychwstaniem Chrystus otworzył bramy Królestwa Niebieskiego, wiecznego szczęścia dla tych, którzy w Niego wierzyli i żyli sprawiedliwie. Ziemskie nasze życie jest przygotowaniem do życia przyszłego, a przygotowanie to kończy się wraz ze śmiercią. „Ludzie muszą raz umrzeć, a potem następuje sąd” . Człowiek zostawia wtedy wszystkie swoje ziemskie troski; ciało się rozkłada, aby wstać na nowo przy Powszechnym Zmartwychwstaniu.

Lecz dusza jego żyje nadal, i ani na chwilę nie przerywa swojej egzystencji. Wielokrotne objawienia się umarłych w pewnym stopniu pokazały nam, co się dzieje z duszą, gdy opuści ona ciało. Gdy przestaje ona widzieć oczyma ciała, zaczyna widzieć oczyma duchowymi.

Św. Teofan Zatwornik w liście do swojej umierającej siostry pisze: „Przecież nie umrzesz. Ciało twoje umrze, a ty przejdziesz w inny świat, żywa, pamiętająca samą siebie i poznająca cały okrążający cię świat” .

Po śmierci dusza jest nie mniej, lecz bardziej żywa i świadoma niż przed śmiercią. Św. Ambroży Mediolański naucza: „Z tego powodu, że dusza pozostaje po śmierci żywa, pozostaje dobro, które nie ginie wraz ze śmiercią, lecz rośnie. Dusza nie jest powstrzymywana żadnymi przeszkodami stawianymi przez śmierć, lecz jest bardziej aktywna, gdyż działa w swojej własnej sferze, bez żadnego związku z ciałem, które jest dla niej bardziej ciężarem niż korzyścią” .

Św. abba Doroteusz, ojciec monastycyzmu z Gazy z VI wieku, podsumowuje nauczanie wczesnych Ojców na ten temat: „Albowiem, jak mówią Ojcowie, dusze pamiętają wszystko, co było tutaj, i słowa, i czyny, i myśli, i niczego z nich nie mogą wtedy zapomnieć. A to, co mówi się w psalmie: w ten dzień zginą wszystkie myśli ich , mówi się o myślach dotyczących świata tego, to znaczy budowania, majątku, rodziców, dzieci i wszelkich transakcji. Wszystko to, wraz z wyjściem duszy z ciała, ginie (...). To zaś, co uczyniła ona odnośnie cnoty lub namiętności, wszystko to pamięta i nic z tego dla niej nie ginie (...). I niczego, jak powiedziałem, nie zapomina dusza z tego, co uczyniła na tym świecie, lecz pamięta wszystko po wyjściu z ciała, przy czym jeszcze jaśniej i wyraźniej, jako wolna od jarzma ziemskiego ciała” .

Wielki ojciec monastycyzmu z V wieku św. Jan Kasjan bardzo wyraźnie naucza o czynnym stanie duszy po śmierci ciała, w odpowiedzi wczesnym heretykom, którzy wierzyli, że dusza po śmierci jest nieświadoma. „Dusze po rozłączeniu z ciałem nie pozostają bezczynne, ani nie pozostają bez świadomości; dowodzi tego przypowieść ewangeliczna o bogaczu i Łazarzu (...). Dusze umarłych nie tylko nie tracą swojej świadomości, ale nie tracą również i swoich skłonności, to jest nadziei i strachu, radości i smutku, i zaczynają już smakować coś z tego, czego oczekują dla siebie na Powszechnym Sądzie (...). Stają się bardziej żywe i jeszcze gorliwiej oddają się wysławianiu Boga. I rzeczywiście, jeżeli rozważywszy świadectwa Pisma Świętego o naturze samej duszy, według miary naszego rozumienia trochę pomyślimy, to czyż nie będzie, nie powiem - skrajną głupotą, lecz przynajmniej szaleństwem - chociaż odrobinę podejrzewać, że najbardziej drogocenna część człowieka (to znaczy dusza), w której, wedle błogosławionego Apostoła zamyka się obraz Boży i podobieństwo , po zrzuceniu owej cielesnej niezdarności w której znajduje się ona w teraźniejszym życiu, staje się jak gdyby nieświadoma - ta, która zawiera w sobie całą siłę rozumu i swoją obecnością sprawia, że nawet niema i nieświadoma materia naszego ciała zaczyna odczuwać? Dlatego wynika stąd, i wymaga tego natura samego rozumu, aby duch po zrzuceniu owej cielesnej niezdarności, która go teraz osłabia, doprowadził swoje siły umysłowe do lepszego stanu, odnowił je jako czystsze i subtelniejsze, a nie został ich pozbawiony” .

Dzięki współczesnym doświadczeniom „pośmiertnym” ludzie są wstrząsająco świadomi tego, iż dusza zachowuje świadomość po śmierci, i że jej zdolności umysłowe poprawiają się i wyostrzają. Lecz sama ta świadomość nie wystarczy, aby ochronić kogoś znajdującego się w tym stanie przed oszustwem objawień sfery „pozacielesnej”; wymaga to znajomości pełnej chrześcijańskiej nauki na ten temat.

Początek wizji duchowej

Owa wizja duchowa często rozpoczyna się u umierających jeszcze przed śmiercią, gdy wciąż jeszcze widząc otaczających ich ludzi, a nawet rozmawiając z nimi, widzą też coś, czego tamci nie widzą.

To doświadczenie umierających obserwowano na przestrzeni wieków, i przypadki takie nie są niczym nowym. Niemniej to, co powiedziano wyżej (w rozdziale pierwszym, w części drugiej) powinno być powtórzone i tutaj: tylko w danych przez łaskę Bożą przypadkach odwiedzin, gdy sprawiedliwym pojawiają się święci i Aniołowie, możemy być pewni, że to rzeczywiście przychodzą istoty z innego świata. W normalnych przypadkach, gdy umierająca osoba zaczyna widzieć umarłych krewnych i przyjaciół, doświadczenie to jest zapewne czymś w rodzaju „naturalnego” wprowadzenia do świata niewidzialnego, do którego ma właśnie wchodzić; prawdziwa natura obrazów umarłych, które się wtedy ukazują, znana jest zapewne tylko Bogu - i nie mamy tutaj potrzeby w to wnikać.

Najwyraźniej Bóg daje to doświadczenie jako najbardziej oczywisty sposób powiadomienia umierającej osoby o tym, że inny świat nie jest w końcu całkowicie obcym miejscem, że życie w innym świecie także charakteryzuje się miłością, którą człowiek żywi ku swoim bliskim. Św. biskup Teofan wzruszająco wyraża to w słowach skierowanych do umierającej siostry: „Spotkają tam ciebie tato i mama, bracia i siostry. Pokłoń się im i przekaż im nasze pozdrowienia - i poproś ich o modlitwę za nas. Okrążą cię twoje dzieci i powitają radośnie. Lepiej ci będzie tam niż tutaj”.

Spotkanie z duchami

Gdy dusza wyjdzie z ciała, znajduje się pośród innych duchów, dobrych i złych. Zazwyczaj ciągnie ku tym, które są jej bliższe duchowo, i jeśli będąc w ciele była pod wpływem niektórych z nich, pozostanie w zależności od nich i po wyjściu z ciała, niezależnie od tego, jak nieprzyjemne mogą się one okazać przy spotkaniu.

Jest to poważne ostrzeżenie, że inny świat, choć nie będzie dla nas zupełnie obcy, nie będzie też po prostu przyjemnym spotkaniem z ukochanymi w „kurorcie” szczęścia, lecz spotkaniem duchowym, które przebada skłonności naszej duszy nabyte w tym życiu - czy lgnie ona bardziej ku Aniołom i świętym poprzez cnotliwe życie i posłuszeństwo Bożym przykazaniom, czy też poprzez swoje niedbalstwo lub niewiarę dopasowała się bardziej do towarzystwa duchów upadłych. Dobrze powiedział św. Teofan Zatwornik , że nawet badanie na mytarstwach powietrznych może okazać się nie tyle oskarżeniem, ile pokusą.

Podczas gdy fakt osądu w przyszłym życiu nie podlega wątpliwości - zarówno sądu szczegółowego natychmiast po śmierci, jak i Sądu Ostatecznego na końcu świata - zewnętrzny wyrok Boży będzie jedynie odpowiedzią na wewnętrzną skłonność wobec Boga i istot duchowych, którą rozwinęła w sobie dusza.

Pierwsze dwa dni po śmierci

Przezpierwsze dwa dni dusza cieszy się względną swobodą i może odwiedzać drogie jej miejsca na ziemi, lecz trzeciego dnia przenosi się do innych sfer.

Tutaj św. arcybiskup Jan powtarza nauczanie znane Cerkwi od IV wieku, gdy Anioł towarzyszący św. Makaremu Aleksandryjskiemu na pustyni wyjaśnił mu cerkiewne modlitwy za duszę zmarłego na trzeci dzień po śmierci: „Gdy na trzeci dzień przynoszona jest w Cerkwi ofiara, to dusza umarłego otrzymuje od strzegącego ją anioła ulgę w boleści, jaką czuje po rozłączeniu z ciałem (...). Albowiem w ciągu pierwszych dwóch dni pozwala się duszy, wraz ze znajdującymi się przy niej Aniołami, chodzić po ziemi, dokąd zapragnie. Dlatego dusza kochająca ciało czasami tuła się obok domu, w którym rozłączyła się z ciałem, czasami obok grobu, w który położono ciało; i w taki sposób spędza dwa dni, jak ptak szukający dla siebie gniazda. A dusza cnotliwa chodzi po tych miejscach, gdzie miała zwyczaj czynić dobro. Na trzeci dzień Ten, Który powstał z martwych, nakazuje, wzorem Swojego zmartwychwstania, wstąpić każdej duszy chrześcijańskiej na niebiosa, aby oddała pokłon Bogu wszystkich i wszystkiego” .

W prawosławnym czynie pochowania umarłych św. Jan Damasceński żywo opisuje stan duszy, która rozstała się z ciałem, lecz wciąż jeszcze znajduje się na ziemi, bezsilnie usiłując skontaktować się z ukochanymi, których widzi: „Jakiejże wielkiej niedoli doświadcza dusza rozłączająca się od ciała! Ileż wówczas płacze, i nie ma się kto nad nią użalić! Wznosząc oczy ku aniołom modli się bezsilnie, ręce ku ludziom wyciągając, pomocnika nie znajduje. Dlatego, umiłowani moi bracia, o krótkim naszym życiu myśląc, prośmy Chrystusa o odpoczynek dla tego, który odszedł i o wielką łaskę dla dusz naszych” .

Św. biskup Teofan Zatwornik, w liście do męża wspominanej wyżej jego umierającej siostry pisze: „Przecież ona sama umrze; ciało umiera, a osoba umierającego pozostaje. Przechodzi tylko w inny porządek życia (...). To nie ją chowają w mogiłę. Jest ona gdzie indziej. Tak samo żywa, jak i teraz. W pierwsze godziny i dni będzie koło was. Tylko nie przemówi, i ujrzeć jej też nie można, ale będzie tutaj. Pomyślcie nad tym. My, którzy pozostajemy, płaczemy nad tymi, którzy odeszli, a im od razu lżej: tamten stan jest szczęśliwszy. Ci, którzy umierali, a potem wprowadzani byli do ciała, uznali je za bardzo niewygodne mieszkanie. I ona to będzie czuła. Jej tam lepiej, a my tu cierpimy, jak gdyby stało się z nią jakieś nieszczęście. Ona zaś patrzy i pewnie się temu dziwi” .

Pamiętajmy jednak, że ten opis pierwszych dwóch dni po śmierci podaje ogólną zasadę, która wcale nie obejmuje wszystkich przypadków. W rzeczywistości większość przypadków przytaczanych z literatury prawosławnej w niniejszej książce nie podlega pod tę zasadę, i to z oczywistej przyczyny: święci, zupełnie nie przywiązani do rzeczy tego świata i żyjący w stałym oczekiwaniu swojego przejścia do innego świata, nie są przyciągani nawet do miejsc swoich dobrych uczynków, lecz natychmiast rozpoczynają swoje wstępowanie na niebo. Inni, jak K.Uekskuell, zaczynają swoje wstępowanie przed wypełnieniem się dwóch dni, z powodu pewnych przyczyn działania Bożej Opatrzności. Z drugiej strony, współczesne doświadczenia „pośmiertne”, jakkolwiek by nie były fragmentaryczne, podlegają tej regule całkowicie: stan „poza ciałem” jest jedynie początkiem pierwszego okresu bezcielesnej „wędrówki” duszy do miejsc jej bliskich na ziemi; tylko że żaden z tych ludzi nie pozostawał umarły na tyle długo, by nawet spotkać anioły mające mu towarzyszyć.

Niektórzy krytycy prawosławnego nauczania o życiu po śmierci twierdzą, że takie odchylenia od ogólnej zasady doświadczenia pośmiertnego dowodzą „sprzeczności” w nauczaniu prawosławnym; lecz krytycy tacy rozumieją tutaj wszystko zbyt dosłownie. Opis pierwszych dwóch dni (a także następnych) nie jest w żadnym razie jakimkolwiek dogmatem; jest zaledwie „modelem”, który w rzeczywistości wyraża najbardziej powszechny porządek doświadczenia duszy po śmierci. Wiele przypadków, zarówno w literaturze prawosławnej, jak i opisach doświadczeń współczesnych, w których umarli pokazywali się na chwilę żywym w ciągu pierwszych dwóch dni po śmierci (czasami we śnie) stanowi przykład tej prawdy, iż dusza z reguły pozostaje bliska ziemi przez pewien krótki okres czasu . Pod koniec trzeciego dnia (czasami wcześniej) okres ten dobiega końca.

Mytarstwa

W tym czasie (trzeciego dnia), dusza przechodzi przez legiony złych duchów, które zagradzają jej drogę i oskarżają ją o różne grzechy, do których ją same kusiły. Zgodnie z różnymi objawieniami istnieje dwadzieścia takich przeszkód, tak zwanych „mytarstw”, i na każdym z nich badana jest jedna lub druga forma grzechu; po przejściu przez jedno, dusza dochodzi do następnego i tylko po szczęśliwym przejściu przez wszystkie może dusza kontynuować swoją drogę nie będąc natychmiast zrzucona w gehennę. Jak straszne są te demony i ich mytarstwa - widać z faktu, że sama Matka Boża, gdy została powiadomiona przez Archanioła Gabriela o swojej nadchodzącej śmierci, błagała swojego Syna, aby wybawił Jej duszę od tych demonów i, w odpowiedzi na Jej modlitwę, Sam Władca Jezus Chrystus objawił się z nieba, aby przyjąć duszę swojej Przeczystej Matki i odprowadzić Ją na niebiosa . Prawdziwie straszny jest trzeci dzień dla duszy tego, który odszedł, z tego powodu szczególnie potrzebuje ona modlitw.

Powyżej, w rozdziale szóstym przedstawione zostały liczne patrystyczne i hagiograficzne teksty na temat mytarstw i nie ma tutaj potrzeby ich mnożyć. Jednak i tutaj możemy zauważyć, że opisy mytarstw tworzą pewien „model” doświadczenia duszy po śmierci, i że indywidualne ich doświadczenia mogą się znacznie różnić. Drobne szczegóły, takie jak ilość mytarstw są, oczywiście, całkiem drugorzędne w porównaniu z pierwszoplanowym faktem, że wkrótce po śmierci duszę naprawdę spotyka sąd (sąd szczegółowy), jako ostateczne podsumowanie „niewidzialnej walki”, którą na ziemi prowadziła (lub zaniedbała prowadzić) przeciwko upadłym duchom.

Kontynuując swój list do męża umierającej siostry, św. biskup Teofan Zatwornik pisze:

„Ci, którzy odeszli, wkrótce podejmują trud przejścia przez mytarstwa. Tam będzie jej potrzebna pomoc! Stańcie wtedy z tą myślą i usłyszycie jej krzyk: ‘Pomóżcie’! Na to należy skierować całą uwagę i całą do niej miłość. Myślę, że najprawdziwszym świadectwem miłości będzie, gdy z chwilą odejścia duszy pozostawiwszy troskę o ciało innym, sami odsuniecie się na bok i pozostając w samotności na ile to możliwe, pogrążycie się w modlitwie za nią w jej nowym stanie, w jej nieoczekiwanych potrzebach. Tak rozpocząwszy, pozostawajcie w nieustannym wołaniu do Boga - aby jej pomóc w ciągu sześciu tygodni, a nawet i dalej. W opowiadaniu Teodory woreczek, z którego brali aniołowie, by pozbyć się celników - były to modlitwy jej starca. Tak będzie i z waszymi modlitwami... Nie zapomnijcie tak uczynić... Oto i miłość!”.

„Woreczek złota”, z którego na mytarstwach aniołowie „płacili długi” błogosławionej Teodory, często był niewłaściwie rozumiany przez krytyków nauczania prawosławnego; czasami błędnie porównuje się go do łacińskiej „nadwyżki zasług” świętych. I tutaj krytycy takowi zbyt dosłownie podchodzą do czytanego przez nich tekstu prawosławnego. W tym miejscu nie chodzi o nic innego, jak tylko o modlitwy Cerkwi za umarłego, w szczególności o modlitwy świętego człowieka i ojca duchowego. Forma, w której zostało to opisane, czego w zasadzie nie ma potrzeby mówić, jest metaforyczna.

Cerkiew Prawosławna uważa naukę o mytarstwach za tak ważną, że odwołuje się do niej w wielu swoich służbach Bożych (patrz kilka cytatów w rozdziale o mytarstwach). W szczególności Cerkiew przedstawia to nauczanie każdemu umierającemu swojemu dziecku; w „Kanonie na odejście duszy” , czytanym przez kapłana przy łożu śmierci każdego z wiernych, są następujące tropariony:

„Uczyń mnie godnym bez przeszkód ominąć, gdy odchodzę z ziemi, powietrznego księcia, gwałciciela, stojącego na strasznych drogach męczącego i nagłego oskarżyciela” .

„Na świętych aniołów święte i drogocenne ręce przenieś mnie, Władczyni, abym skrywszy się pod ich skrzydłami nie widział bezwstydnego, śmierdzącego i mrocznego obrazu biesów” .

„Która zrodziłaś Boga Wszechmocnego, w czas śmierci odsuń ode mnie daleko herszta gorzkich mytarstw, rządcę świata, abym Cię wysławiał na wieki, Święta Bogurodzico” .

W ten sposób prawosławny chrześcijanin umierając jest przygotowany słowami Cerkwi na oczekujące go próby.

Czterdzieści dni

Potem, przeszedłszy szczęśliwie przez mytarstwa i pokłoniwszy się Bogu, w przeciągu kolejnych 37 dni dusza odwiedza przybytki niebieskie i otchłanie piekielne, nie wiedząc jeszcze, gdzie pozostanie, i dopiero na czterdziesty dzień wyznaczone jej zostaje miejsce, w którym przebywa do zmartwychwstania umarłych.

Oczywiście nie ma nic dziwnego w tym, że dusza, przeszedłszy przez mytarstwa i skończywszy na zawsze z rzeczami ziemskimi, powinna następnie zostać wprowadzona do prawdziwie innego świata, w którego jednej części pozostanie na wieczność. Według objawienia, które dał Anioł św. Makaremu Aleksandryjskiemu, modlitwa i wspomnienie umarłych w dziewiąty dzień po śmierci (poza ogólnym symbolizmem dziewięciu chórów anielskich) ma miejsce dlatego, że do tego dnia duszy pokazywane jest piękno Raju, a dopiero potem, przez pozostałe czterdzieści dni, pokazywane są jej męki i okropieństwa piekła, zanim zostanie jej wyznaczone w czterdziestym dniu miejsce, w którym będzie ona oczekiwać zmartwychwstania umarłych i Sądu Ostatecznego. I tutaj liczby te tworzą tylko generalną zasadę, lub „model” rzeczywistości pośmiertnej i bez wątpienia nie wszyscy odchodzący przebywają swoją drogę dokładnie według tej „zasady”. Wiemy jednak, że Teodora w rzeczywistości zakończyła swoją „wizytę w piekle” dokładnie na czterdziesty dzień - według ziemskiej miary czasu .

Stan dusz do sądu ostatecznego

Po czterdziestu dniach niektóre dusze zostają umieszczone w warunkach, w których czują przedsmak wiecznej radości i szczęścia, a inne w strachu przed wiecznymi mękami, które nadejdą w pełni po Sądzie Ostatecznym. Aż do tego momentu zmiany są wciąż możliwe, zwłaszcza dzięki przynoszeniu za nie Bezkrwawej Ofiary (wspomnienia i modlitwy na Liturgii), a także innym modlitwom.

Nauka Cerkwi na temat stanu dusz na niebie i w piekle przed Sądem Ostatecznym jest szczegółowo przedstawiona niżej, słowami św. Marka z Efezu (Dodatek I).

Korzyść z modlitwy, zarówno publicznej, jak i prywatnej, jaką czerpią dusze w piekle, wielokrotnie opisywano w Żywotach Świętych, oraz pismach ascetycznych i patrystycznych. Na przykład w Żywocie Perpetui, męczennicy z III wieku, los jej brata Dimokratesa został jej objawiony w obrazie cysterny wypełnionej wodą, która była tak wysoko, że nie mógł jej dosięgnąć z brudnego, nieznośnie gorącego pomieszczenia, w którym był zamknięty. Dzięki jej usilnej modlitwie, trwającej cały dzień i noc, mógł on dosięgnąć cysterny i Perpetua ujrzała go w jasnym miejscu. Zrozumiała przez to, że został on uwolniony od kary .

Podobna opowieść znajduje się w żywocie zmarłej w XX wieku ascetki. Żywot siostry Atanazji (Anastazji Łogaczewej), duchowej córki św. Serafina Sarowskiego, opowiada:

„W swoim czasie podjęła modlitewny trud za swojego rodzonego brata, Pawła, który powiesił się po pijanemu. Poszła najpierw do błogosławionej Pelagii Iwanownej , mieszkającej w diwiejewskim monasterze, aby się poradzić, co by mogła uczynić dla polepszenia pośmiertnego losu swojego brata, który nieszczęśliwie i niegodnie zakończył swoje ziemskie życie. Po naradzie tak postanowiono: Anastazja powinna zamknąć się w swojej celi, pościć i modlić się za brata, i codziennie czytać 150 razy modlitwę „Bogurodzico Dziewico, raduj się”... Po upływie 40 dni miała widzenie: ujrzała głęboką przepaść, na dnie której leżał jak gdyby krwawy kamień, na nim zaś - dwóch ludzi z żelaznymi łańcuchami na szyi, a jednym z nich był jej brat. Gdy opowiedziała o tym widzeniu błogosławionej Pelagii, to ta poradziła jej, aby powtórzyła swój trud. Po upłynięciu kolejnych 40 dni, ujrzała tę samą przepaść, tenże kamień, na którym leżały te same dwie osoby z łańcuchami na szyi, z tą różnicą, że brat jej wstał i chodził wokół kamienia, a potem znów padł na kamień i łańcuch znów oplótł jego szyję. Gdy opowiedziała o tym Pelagii Iwanownie, ta ostatnia po raz trzeci poradziła ponieść ten sam trud. Po kolejnych 40 dniach Anastazja ujrzała tę samą przepaść i tenże kamień, na którym znajdował się już tylko jeden, nieznany jej człowiek, zaś jej brat odszedł od kamienia i schował się. Pozostający na kamieniu mówił: ‘Dobrze ci; masz na ziemi silnych orędowników’. Po tym błogosławiona Pelagia powiedziała: ‘Brat twój uwolnił się od mąk, ale nie dostąpił szczęścia’” .

Istnieje wiele podobnych przypadków w Żywotach Świętych i ascetów prawosławnych. Dla tych, którzy mają skłonności do zbyt dosłownego rozumienia takich wizji, powinniśmy być może powiedzieć, że oczywiście formy przybierane przez takie wizje (zwykle w snach) niekoniecznie są „fotograficznymi” obrazami sposobu, w jaki dusza pojawia się w innym świecie, lecz są raczej obrazami przekazującymi duchową prawdę o polepszeniu losu duszy w innym świecie poprzez modlitwy tych, którzy pozostają na ziemi.

Modlitwa za zmarłych

O wadze modlitw za zmarłych na Liturgii można się przekonać na przykładzie następującego wydarzenia. Przed otwarciem relikwii św. Teodozjusza Czernihowskiego (1896), hieromnich Aleksy (znany starzec z Gołosiejewskiego skitu Kijowsko-Pieczerskiej Ławry, zmarły w 1916 roku), zmieniający relikwiom szaty, siedząc przy relikwiach, zdrzemnął się ze znużenia i ujrzał przed sobą Świętego, który powiedział do niego: „Dziękuję ci za twój trud dla mnie. Proszę cię także, gdy będziesz służył Liturgię, abyś wspomniał moich rodziców” - i podał ich imiona (o. Nikita i Maria) ”. „Jakże Ty, Święty, prosisz o moje modlitwy, gdy sam stoisz przed niebiańskim Tronem i przekazujesz ludziom łaskę Bożą?” - zapytał hieromnich. „To prawda” - odpowiedział św. Teodozjusz - „lecz wspominanie zmarłych na Liturgii jest silniejsze od moich modlitw”.

Dlatego panichida i modlitwa domowa za zmarłych są dla nich korzystne, tak, jak dobre uczynki uczynione dla ich pamięci, takie jak jałmużna i ofiara na Cerkiew. Lecz szczególnie korzystna jest dla nich modlitwa na Liturgii Bożej. Wiele objawień zmarłych i innych wydarzeń potwierdzają, jak pożyteczne jest modlitewne wspominanie umarłych. Wielu umarłych w pokucie ale którzy nie przynieśli owoców nawrócenia gdy byli jeszcze w tym życiu, zostało uwolnionych od mąk i otrzymało odpoczynek. W Cerkwi nieustannie wznoszone są modlitwy o odpoczynek umarłych, a w dzień Zstąpienia Świętego Ducha, w modlitwach odmawianych na kolanach w czasie służby wieczornej, jest nawet specjalna prośba za „tych, co trzymani są w piekle” .

Św. Grzegorz Wielki, odpowiadając w swoich Dialogach na pytanie „Czy istnieje w ogóle coś, co mogłoby okazać się pożyteczne dla dusz po śmierci”, naucza: „Święte przynoszenie ofiary Chrystusa, naszej Zbawczej ofiary, daje duszom wielką korzyść nawet po śmierci pod warunkiem, że ich grzechy są takie, że mogą być wybaczone w nadchodzącym życiu. Dlatego dusze umarłych czasami błagają, aby odsłużyć za nie Liturgię... Naturalnie bezpieczniej jest jeszcze w trakcie życia czynić to, co, jak mamy nadzieję, inni uczynią za nas po śmierci. Lepiej odejść z tego świata wolnym niż pragnąć wolności będąc związanym. Dlatego powinniśmy gardzić tym światem z całego serca, jak gdyby jego chwała już przeszła, i codziennie przynosić Bogu ofiarę naszych łez, gdy przynosimy Ofiarę Ciała i Krwi Chrystusa. Albowiem jedynie ta Ofiara ma moc zbawienia duszy od wiecznej zguby, gdyż mistycznie odnawia ona dla nas śmierć Jednorodzonego Syna” .

Św. Grzegorz podaje kilka przykładów zmarłych ukazujących się żywym i proszących lub dziękujących za odsłużenie Liturgii za ich odpoczynek; pewnego razu także pewien jeniec, którego żona uważała, iż umarł, i za którego służono w pewne dni Liturgię, powrócił z niewoli i opowiadał, jak w pewne dni uwalniano go z łańcuchów - były to dokładnie te same dni, gdy ofiarowana za niego była Liturgia .

Protestanci generalnie uważają, że modlitwa Cerkwi za umarłych jest czymś nie do pogodzenia z koniecznością odnalezienia zbawienia przede wszystkim w tym życiu: „Jeśli możesz być zbawiony przez Cerkiew także i po śmierci, to po co się zadręczać walką lub odnajdywać wiarę w tym życiu? Jedzmy, pijmy i weselmy się...”. Oczywiście nikt, kto wyznaje taką filozofię, nigdy nie osiągnął zbawienia przez modlitwy Cerkwi i jest oczywiste, iż argument taki jest całkiem sztuczny, a nawet obłudny. Modlitwa Cerkwi nie może zbawić nikogo, kto nie pragnie zbawienia, lub kto nigdy nie podjął walki o to w trakcie swojego życia na ziemi. W pewnym sensie można powiedzieć, że modlitwa Cerkwi lub indywidualnych chrześcijan za umarłego jest niczym innym, jak tylko kolejnym rezultatem życia tej osoby: nie modlono by się za niego, jeśliby w trakcie swojego życia nie uczynił czegoś, co wywołałoby taką modlitwę po jego śmierci.

Św. Marek z Efezu także omawia kwestię cerkiewnej modlitwy za umarłych i ulgi, którą przynosi ona w ich stanie, przytaczając przykład modlitwy św. Grzegorza Dialoga za cesarza rzymskiego Trajana - modlitwy wywołanej dobrym uczynkiem tego pogańskiego Imperatora .

Co możemy uczynić dla zmarłych

Każdy z nas, kto pragnie przejawić miłość wobec zmarłych i rzeczywiście im pomóc, najlepiej może to uczynić poprzez modlitwę za nich, a w szczególności poprzez wspominanie ich na Liturgii, gdy cząstki, wyjęte za żywych i umarłych zostają pogrążone w Krew Chrystusa ze słowami: „Obmyj, Władco, grzechy tu wspomnianych drogocenną Krwią Twoją, modlitwami świętych Twoich”. Nie możemy dla umarłych uczynić niczego lepszego lub większego, jak modlić się za nich, ofiarując ich wspomnienie na Liturgii. Tego zawsze potrzebują, zwłaszcza w ciągu tych czterdziestu dni, gdy dusza zmarłego podąża swoją ścieżką do wiecznych przybytków. Ciało nic wtedy nie czuje; nie widzi ono zebranych bliskich, nie czuje zapachu kwiatów, nie słyszy mów pogrzebowych. Lecz dusza czuje modlitwy za nią ofiarowane, jest wdzięczna tym, którzy je przynoszą i jest im duchowo bliska.

Krewni i bliscy umarłych! Uczyńcie dla nich to, czego im potrzeba i co leży w waszej mocy. Użyjcie pieniędzy nie na zewnętrzne upiększanie trumny i grobu, lecz, aby pomóc będącym w potrzebie, na wspominanie waszych zmarłych bliskich, na cerkwie, gdzie przynoszone są za nich modlitwy. Zmiłujcie się nad zmarłymi, zatroszczcie się o ich dusze. Przed wszystkimi nami stoi ta sama droga, i jakże wtedy będziemy pragnęli, aby o nas pamiętano w modlitwach! Dlatego sami bądźmy miłościwi dla umarłych.

Jak tylko ktoś umarł natychmiast zadzwoń lub poinformuj kapłana, aby mógł przeczytać „Modlitwy na odejście duszy”, które należy czytać nad wszystkimi prawosławnymi chrześcijanami po śmierci. Postarajcie się, o ile to możliwe, aby był pogrzeb w cerkwi i żeby nad zmarłym był czytany Psałterz aż do czasu pogrzebu. Pogrzeb nie musi być starannie urządzony, ale jest najbardziej konieczne, aby odbył się w całości, bez skrótów. Myślcie w tym czasie nie o sobie i waszej wygodzie, lecz o umarłym, z którym rozdzielacie się na wieki. Jeśli jest kilku umarłych w cerkwi w tym samym czasie, nie odmawiajcie, jeśli zaproponują wam służyć pogrzeb dla wszystkich razem. Lepiej służyć pogrzeb dla dwóch lub więcej umarłych w tym samym czasie, gdy modlitwa zebranych bliskich jest bardziej żarliwa niż gdy służy się kilka pogrzebów pod rząd, a służby, w wyniku braku czasu i siły, są skracane; bo każde słowo modlitwy za umarłego jest jak kropla wody dla spragnionego człowieka. Zdecydowanie zamówcie od razu sorokoust, to znaczy codzienną modlitwę na Liturgii w ciągu czterdziestu dni. Zazwyczaj w cerkwiach gdzie są służby codzienne umarli, których pogrzeby tam służono, wspominani są przez czterdzieści dni i dłużej. Ale jeśli pogrzeb ma miejsce w cerkwi, gdzie nie ma codziennych służb, sami krewni powinni się zatroszczyć o zamówienie sorokoustu tam, gdzie są codzienne służby. Dobrze jest również posłać ofiarę za modlitewne wspominanie do monasterów, a także do Jerozolimy, gdzie trwa nieustanna modlitwa w świętych miejscach. Ale sorokoust musi być rozpoczęty natychmiast po śmierci, gdy dusza szczególnie potrzebuje modlitewnej pomocy, i dlatego należy zaczynać modlitewne wspominanie w najbliższym miejscu, gdzie są codzienne służby.

Zatroszczmy się o tych, którzy odeszli do innego świata przed nami, aby uczynić dla nich wszystko, co możemy, pamiętając, iż „błogosławieni miłosierni, jako że i oni miłosierdzia dostąpią”.

Zmartwychwstanie ciała

Pewnego dnia cały ten poddany zepsuciu świat dobiegnie końca i zaświta trwające na wieczność Królestwo Niebieskie, w którym dusze odkupionych połączone z ich zmartwychwstałymi ciałami będą na wieki mieszkać z Chrystusem, nieśmiertelne i nie podlegające zepsuciu. Częściowa radość i chwała, które dusza zna nawet i teraz, w niebie zostaną zastąpione przez pełnię radości nowego stworzenia, dla którego został uczyniony człowiek; lecz ci, którzy nie przyjęli zbawienia, które Chrystus przyszedł na ziemię ofiarować ludzkości, będą męczeni na wieki - razem z ich zmartwychwstałymi ciałami - w piekle. Św. Jan Damasceński w ostatnim rozdziale swojego Szczegółowego opisu wiary prawosławnej dobrze opisuje stan duszy po śmierci:

„Wierzymy także w zmartwychwstanie umarłych. Albowiem prawdziwie ono nastąpi, będzie zmartwychwstanie umarłych. Mówiąc o zmartwychwstaniu myślimy o zmartwychwstaniu ciał, gdyż zmartwychwstanie jest powtórnym podniesieniem upadłego; lecz dusze, będąc nieśmiertelnymi, w jaki sposób zmartwychwstaną? Otóż, jeśli śmierć określa się jako oddzielenie duszy od ciała, to zmartwychwstanie jest, oczywiście, powtórnym zjednoczeniem i duszy, i ciała i powtórnym podniesieniem rozłożonej i umarłej istoty żywej. W ten sposób samo ciało, psujące się i rozkładające, ono samo zmartwychwstanie bez zepsucia. Albowiem dla Tego, Kto na początku stworzył je z prochu ziemi, nie jest niemożliwością ponownie je wskrzesić po tym, jak ono, wedle wyroku Stwórcy, rozłożyło się i wróciło z powrotem do ziemi, z której było wzięte”.

„Oczywiście, jeśli dusza sama ćwiczyłaby się w trudach cnoty , to i sama byłaby ukoronowana. A jeśli sama nieustannie przebywałaby w sytości i zadowoleniu, to - wedle sprawiedliwości - sama jedna byłaby ukarana. Lecz tak, jak ani ku cnocie, ani ku złym nawykom dusza nie dąży oddzielnie od ciała, to - wedle sprawiedliwości - i ona, i ono wspólnie otrzymają zapłatę”.

„I tak oto zmartwychwstaniemy, gdyż dusze znów połączą się z ciałami, nieśmiertelnymi i zrzucającymi z siebie zepsucie, i pojawimy się przed strasznym tronem sędziowskim Chrystusa; diabeł, jego demony i jego człowiek, to znaczy antychryst, niegodziwi ludzie i grzesznicy będą oddani w ogień wieczny, nie materialny, jak ogień znajdujący się u nas, lecz - taki, o którym może wiedzieć Bóg. A ci, którzy uczynili dobro, jak słońce zajaśnieją z Aniołami w życiu wiecznym, razem z Władcą naszym Jezusem Chrystusem, zawsze na Niego patrząc i będąc przez Niego widziani, i rozkoszując się nieprzerwaną, płynącą od Niego radością, wysławiając Go z Ojcem i Świętym Duchem, na niekończące się wieki wieków. Amen” .


 

Dodatek A - Św. Marek z Efezu

Prawosławne nauczanie na temat stanu dusz po śmierci często nie w pełni jest rozumiane, nawet przez samych prawosławnych chrześcijan; zaś stosunkowo późne nauczanie łacińskie o „czyśćcu” spowodowało jeszcze większe zamieszanie w umysłach ludzkich. Jednakże samo nauczanie prawosławne wcale nie jest niejasne, czy nieprecyzyjne. Być może najbardziej treściwe jej przedstawienie znajduje się w pismach św. Marka z Efezu na Soborze Florenckim w 1439 roku, napisanych właśnie po to, aby odpowiedzieć na łacińskie nauczanie o „czyśćcu”. Pisma te są dla nas szczególnie cenne z tego powodu, że pochodzą właśnie od ostatniego z Ojców bizantyjskich, sprzed czasów współczesnych z całym ich bałaganem teologicznym; wskazują one na źródła nauczania prawosławnego, zarazem pouczając, jak do nich podchodzić i je rozumieć. Źródłami tymi są: Pismo Święte, homilie świętych Ojców, cerkiewne służby, Żywoty Świętych i pewne objawienia i wizje życia po śmierci, takie jak te zawarte w Księdze IV Dialogów św. Grzegorza Wielkiego. Dzisiejsi akademiccy teologowie mają skłonności do powątpiewania w ostatnie dwa lub trzy rodzaje wymienionych tu źródeł i dlatego często czują się nieswojo, gdy porusza się ten temat i wolą utrzymywać w tym zakresie „agnostyczną powściągliwość”. Z drugiej strony pismami św. Marka bardzo swobodnie posługują się prawdziwi prawosławni teologowie; a ci, dla których są one „niewygodne” ujawniają być może w ten sposób nieoczekiwaną infekcję współczesną niewiarą.

Spośród czterech odpowiedzi św. Marka na temat czyśćca, ułożonych na Soborze Florenckim, Mowa Pierwsza zawiera najbardziej zwięzłą relację o prawosławnym nauczaniu przeciwko błędom łacińskim, i to głównie z niego skompilowano niniejsze tłumaczenie. Pozostałe odpowiedzi zawierają w większości materiał będący ilustracją dla dyskutowanych kwestii, jak również odpowiedzi na bardziej szczegółowe argumenty łacińskie.

„Rozdziały łacińskie”, na które odpowiada św. Marek, autorstwa Juliana kardynała Cesarini , podają łacińskie nauczanie na temat stanu dusz po śmierci, określone na wcześniejszym „unijnym” soborze lyońskim (1270). Nauczanie to uderza prawosławnego czytelnika (podobnie jak uderzyło św. Marka) swoim zbyt „dosłownym” i „legalistycznym” charakterem. W tamtym czasie łacinnicy doszli do tego, że traktowali niebo i piekło jako coś „zakończonego” i „absolutnego”, a tych, którzy się w nich znajdują jako znajdujących się już w pełni tego stanu, w jakim będą się znajdować po Sądzie Ostatecznym. W ten sposób nie ma potrzeby modlitwy za przebywających w niebie (których stan jest już doskonały), ani za przebywających w piekle (gdyż oni nigdy nie mogą zostać uratowani lub oczyszczeni z grzechu). Ale ponieważ wielu wiernych umiera w stanie „pośrednim” – niewystarczająco doskonałym dla nieba, ale też niewystarczająco złym dla piekła – logika łacińskiego rozumowania wymagała trzeciego miejsca oczyszczenia („czyśćca”), gdzie nawet ci, których grzechy zostały już przebaczone, musieli być ukarani lub dać „zadośćuczynienie” za swoje grzechy, dopóki nie zostaną wystarczająco oczyszczeni, aby wejść do nieba. Te legalistyczne argumenty czysto ludzkiej „sprawiedliwości” (które w rzeczywistości zaprzeczają ostatecznej dobroci Boga i Jego miłości do rodzaju ludzkiego), łacinnicy podtrzymywali dosłowną interpretacją pewnych tekstów patrystycznych i rozmaitych wizji; niemal wszystkie te interpretacje są dość naciągane i arbitralne, gdyż nawet starożytni łacińscy Ojcowie nie mówili o takim miejscu, jak „czyściec”, lecz tylko o „oczyszczeniu” z grzechów po śmierci, przez, jak pisali niektórzy (zapewne alegorycznie), „ogień”.

Z drugiej strony, w prawosławnym nauczaniu prezentowanym przez św. Marka wierni, którzy umarli z małymi nie wyspowiadanymi grzechami lub którzy nie przynieśli owoców pokuty za popełnione przez siebie grzechy, są oczyszczani z tych grzechów albo samym doświadczeniem śmierci z jej strachem, albo po śmierci, gdy są oni zamknięci (nie na zawsze) w piekle, poprzez modlitwy i Liturgie Cerkwi i dobre uczynki dokonywane za nich przez wiernych. Nawet grzesznicy przeznaczeni na wieczną mękę w piekle mogą także otrzymać pewną ulgę w swoich mękach za pomocą tych środków. W tej chwili jednakże męki ogniowe grzeszników nie mają miejsca, ani w piekle (gdyż ogień wieczny zacznie ich męczyć dopiero po Sądzie Ostatecznym), ani tym bardziej w jakimś trzecim miejscu, jak „czyściec”; wszystkie wizje ognia widziane przez ludzi są pewnymi obrazami lub proroctwami tego, co będzie w przyszłym wieku. Wszelkie przebaczenie grzechów po śmierci pochodzi wyłącznie z dobroci Bożej, która rozciąga się nawet na znajdujących się w piekle (przy współdziałaniu ludzkich modlitw) i żadna „odpłata” ani „zadośćuczynienie” za wybaczone grzechy nie są potrzebne.

Należy zauważyć, że pisma św. Marka dotyczą w pierwszym rzędzie konkretnej kwestii stanu dusz po śmierci, i w niewielkim stopniu dotyczą przebiegu wydarzeń mających miejsce z duszą bezpośrednio po śmierci. Na temat tej ostatniej kwestii istnieje obfita literatura prawosławna, lecz we Florencji nie była ona przedmiotem dyskusji.

Wszystkie przypisy zostały dodane przez tłumaczy.

Mowa pierwsza - Odrzucenie łacińskich rozdziałów dotyczących ognia czyśćcowego

1. Wobec tego, iż spoczywa na nas powinność, aby zachowując nasze Prawosławie i przekazane przez Ojców dogmaty cerkiewne z miłością odpowiedzieć na to, co powiedzieliście, to każdy argument i świadectwo przedstawione przez was na piśmie przytaczamy na początku, co będzie naszą generalną zasadą, aby po tym krótko i jasno następowała odpowiedź i rozwiązanie każdego z nich.

I tak, na początku waszego wykładu mówicie tak: „Jeśli prawdziwie kajający się za grzechy odeszli z tego życia w miłości (ku Bogu), zanim zdążyli przynieść godne owoce zadośćuczynienia za swoje grzechy lub postępki, dusze ich oczyszczają się po śmierci cierpieniami czyśćcowymi; zaś do ulgi (lub „uwolnienia”) od tych cierpień przyczynia się ta pomoc, która okazywana im jest ze strony żywych wiernych, jak modlitwy, liturgia, jałmużna i inne pobożne czyny”.

Na to odpowiadamy następująco: tym, którzy zasnęli w wierze bez wątpienia pomagają wypełniane za nich liturgie, modlitwy i jałmużny, i że obyczaj ten obowiązywał od starożytności, o tym świadczą liczne i rozmaite świadectwa Nauczycieli, tak łacińskich, jak i greckich, wypowiedziane i napisane w różnych czasach i w różnych miejscach. Ale tego, że dusze uwalniają się dzięki jakiemuś mającemu charakter pomocy czyśćcowemu cierpieniu i czasowemu ogniowi, posiadającemu takową (oczyszczającą) siłę – tego nie znajdujemy ani w Pismach, ani w modlitwach i hymnach czytanych za zmarłych, ani w słowach Nauczycieli. Otrzymaliśmy natomiast (naukę), że także duszom znajdującym się w piekle i wydanym już na męki wieczne, czy to faktycznie i w bezpośrednim doświadczeniu, czy też w nie dopuszczającym nadziei oczekiwaniu tychże, można dać wsparcie i okazać jakąś małą pomoc, chociaż nie w tym znaczeniu, żeby zupełnie uwolnić ich od męki, czy dać nadzieję na ostateczne uwolnienie. Wynika to ze słów Wielkiego Makarego Egipskiego ascety , który znalazłszy na pustyni czaszkę został przez nią o tym pouczony, w wyniku działania Bożej mocy . Także Bazyli Wielki, w modlitwach czytanych na Pięćdziesiątnicę, pisze dosłownie w ten sposób: „Który i w owo wielce doskonałe i zbawienne święto raczysz przyjmować oczyszczające modlitwy za tych, co trzymani są w piekle, wielką nam dając nadzieję na ulżenie im od wiążących ich nieczystości i posłanie im Twojego pocieszenia” .

Jeśli dusze odeszły z tego życia w wierze i miłości, unosząc jednak z sobą nieznane winy, czy to małe, za które w ogóle nie kajały się, czy to wielkie, za które chociaż okazały skruchę, lecz nie przyniosły owoców pokuty, takie dusze, jak wierzymy, powinny się oczyścić od tego rodzaju grzechów. Oczyszczają się one nie jakimś ogniem czyśćcowym, czy określoną w jakimś miejscu karą (gdyż, jak powiedzieliśmy, zupełnie nie zostało nam to przekazane) lecz jedni będą musieli się oczyścić samym wyjściem z ciała, dzięki strachowi, jak to wyraźnie pokazuje św. Grzegorz Dialog , drudzy zaś będą musieli się oczyścić po wyjściu z ciała - albo przebywając jeszcze na tym samym ziemskim miejscu, zanim przyjdą pokłonić się Bogu i zostaną uczynieni godnymi losu błogosławionych, albo, jeśli grzechy ich były cięższe i wiążące na dłuższy okres, będą trzymani w piekle, lecz nie po to, by na zawsze znajdować się w ogniu i w męce – a jakby w więzieniu i zamknięciu pod strażą.

Twierdzimy, że im wszystkim pomagają przynoszone za nich modlitwy i Liturgie, przy współdziałaniu w tym Bożej łaski i miłości do człowieka. Łaska owa i miłość jedne grzechy uczynione w wyniku ludzkiej słabości od razu zostawia i odpuszcza, jak powiada Dionizy Wielki w „Rozmyślaniach o tajemnicy tych, co usnęli w wierze” , a inne grzechy po upływie pewnego czasu sprawiedliwymi sądami – albo również rozwiązuje i wybacza, i to całkowicie, albo zmniejsza za nie odpowiedzialność do ostatecznego Sądu. I dlatego nie widzimy żadnej konieczności innej kary, lub oczyszczenia ogniem: albowiem jednych oczyszcza strach, a drugich pożerają wyrzuty sumienia i męczy ich to bardziej niż jakikolwiek ogień, zaś innych oczyszcza samo tylko przerażenie przed chwałą Bożą i nieznaną przyszłością, jaka ona będzie. A że jest to w większym stopniu męczące i o wiele bardziej karzące niż cokolwiek innego, pokazuje samo doświadczenie i świadczy o tym św. Jan Złotousty prawie we wszystkich lub w większości swoich moralistycznych homilii, które to potwierdzają, a także i Boży asceta Doroteusz, w swoim słowie „O sumieniu”(...).

2. I tak, z wiarą modlimy się do Boga, aby od czegoś takiego uwolnił umarłych, a nie od jakiejś męki czy innego ognia, oprócz tych mąk i ognia, o których oznajmiono, że będą wieczne. A o tym, że w dodatku dusze umarłych dzięki modlitwom uwalniają się od zamknięcia w piekle, jakby z jakiegoś więzienia, świadczy między wszystkimi innymi Teofan Wyznawca zwany Naznaczonym (od tego, że słowa jego wypowiedziane w obronie ikony Chrystusowej wycięte zostały na jego czole). W jednym z kanonów za zmarłych tak się za nich modli: „Od łez i westchnień sługi Twoje będące w piekle uwolnij, Zbawco” .

Czy słyszysz? Powiedział: „łez” i „westchnień”, a nie jakiejś kary i ognia czyśćcowego. Jeśli nawet czasami spotyka się w tych śpiewach i modlitwach wzmianki o ogniu, to nie o ogniu tymczasowym i mającym oczyszczającą moc, lecz o owym wiecznym ogniu i karze bez końca. Święci – powodowani miłością do człowieka i współczuciem dla swoich bliźnich, ośmielają się prosić o rzeczy prawie niemożliwe – modlą się o wybawienie wszystkich tych, którzy usnęli w wierze. Albowiem tak mówi św. Teodor Studyta, sam będący Wyznawcą i Świadkiem Prawdy, na samym początku swojego kanonu za umarłych: „Pomódlmy się wszyscy do Chrystusa, wspominając dziś od wieków umarłych, aby wybawił od wiecznego ognia tych, którzy usnęli w wierze i nadziei życia wiecznego” . I potem w innym troparionie, w piątej pieśni kanonu, mówi następująco: „Od ognia nieustannie gorejącego, od ciemności najgłębszej, od zgrzytania zębów, od robaka bez końca toczącego i od wszelkich mąk wybaw, Zbawco nasz, wszystkich umarłych w wierze”.

Gdzie jest tutaj „ogień czyśćcowy”? I jeśli by on w ogóle był, to gdzie byłoby lepiej świętemu o nim powiedzieć, jak nie tutaj? Czy święci modląc się o to, bywają wysłuchiwani przez Boga – nie nam badać, lecz sami oni o tym wiedzieli i mieszkający w nich Duch, Którym poruszani mówili i pisali, wiedział o tym; i w równym stopniu wiedział o tym Władca Chrystus, Który dał przykazanie, żebyśmy się modlili za wrogów i Który modlił się za krzyżujących Go i natchnął do tego samego kamienowanego pierwszego męczennika Stefana. I chociaż, być może, ktoś powie, że gdy modlimy się za takich ludzi, Bóg nas nie wysłuchuje, jednak wypełniamy wszystko to, co od nas zależy; a oto niektórzy święci modlący się nie tylko za wiernych lecz i za niegodziwych, byli wysłuchani i swoimi modlitwami wyciągnęli ich z mąk wiecznych, jak na przykład pierwsza męczennica Tekla – Falkonillę i święty Grzegorz Dialog, jak opowiadają, cesarza Trajana .

(Rozdział 3 wskazuje na to, że Cerkiew modli się również za tych, którzy już radują się szczęściem u Boga – którzy, rzecz jasna, nie mają potrzeby przechodzenia przez „ogień czyśćcowy”).

4. Po tym, nieco dalej, pragnęliście udowodnić rzeczony dogmat o ogniu czyśćcowym, z początku powołując się na Księgę Machabeuszy, gdzie powiedziano tak: Święta i pobożna jest myśl modlić się za tych, którzy pobożnie zasnęli, aby byli od grzechów uwolnieni ; a potem, wziąwszy z Ewangelii Mateuszowej to miejsce, w którym Zbawca oznajmia, jeśli ktoś powie przeciwko Duchowi Świętemu, nie będzie mu odpuszczone ani w tym wieku, ani w przyszłym mówicie, że wynika z tego, iż jest odpuszczenie grzechów w przyszłym życiu.

Lecz że stąd w żaden sposób nie wynika pojęcie ognia czyśćcowego, jest to jaśniejsze od słońca: albowiem cóż wspólnego mają odpuszczenie z oczyszczeniem ogniem i ukaraniem? Gdyż jeśli odpuszczenie grzechów dokonuje się na skutek modlitw lub przez samo tylko Boże umiłowanie człowieka, to nie ma potrzeby ukarania i oczyszczenia (ogniem). A jeśli ukaranie jak i oczyszczenie ustanowione są przez Boga (...) – to wtedy na próżno, jak się wydaje, przynoszone są modlitwy (za umarłych) i na próżno wychwalamy Boże umiłowanie człowieka. W ten sposób cytaty nie tyle udowadniają istnienie oczyszczającego ognia, ile jego brak: gdyż w nich odpuszczenie grzechów tym, którzy zgrzeszyli przedstawione jest jako działanie pewnej królewskiej władzy i miłości do człowieka, a nie – jako uwolnienie od kary lub oczyszczenie.

5. Po trzecie, ten fragment, wzięty z Pierwszego Listu błogosławionego Pawła do Koryntian, w którym, rozważając o budowaniu na fundamencie, którym jest Chrystus, o tym czy ktoś buduje: złotem, srebrem czy drogimi kamieniami, czy też drzewem, sianem lub słomą – dodaje, iż: okaże się (to) w dzień sądu, który ujawni dzieło każdego. Objawi się (ten dzień) w ogniu, a ogień ten wypróbuje, jakie jest dzieło każdego. Jeżeli czyjeś dzieło ostoi się, to budowniczy otrzyma nagrodę. Jeżeli zaś spłonie, to utraci on nagrodę, choć sam ocaleje, lecz będzie podobny do tego, kto przeszedł przez ogień - wydaje się, że bardziej niż wszystko inne wprowadza pojęcie ognia czyśćcowego, ale w rzeczywistości bardziej niż wszystko inne obala go.

Albowiem, po pierwsze, Apostoł Boży nazwał go nie oczyszczającym, a próbnym; potem oznajmił, że przez niego będą przechodziły także dobre i uczciwe dzieła, a takowe, to jasne, nie potrzebują żadnego oczyszczenia; potem mówi, że ci, którzy przynoszą złe dzieła, po tym, jak owe dzieła spłoną, poniosą stratę, podczas gdy oczyszczani nie tylko nie ponoszą straty, lecz jeszcze więcej zyskują; potem mówi, że powinno to być w „ten dzień”, a mianowicie – w dzień Sądu i przyszłego wieku, zaś przypuszczać, że istnieje czyśćcowy ogień po owym strasznym Przyjściu Sędziego i ostatecznym wyroku – czyż to nie całkowita niedorzeczność? Gdyż Pismo nie przekazuje nam niczego takiego, lecz Sam Ten, Który nas będzie sądził, mówi: I pójdą ci na mękę wieczną, a sprawiedliwi wejdą do życia wiecznego , i dalej: Wtedy ci, którzy dobrze czynili, wyjdą [z grobów], aby zmartwychwstać i żyć, a ci, którzy źle postępowali, aby zmartwychwstać [i iść] na potępienie . Nie ma więc wcale żadnego miejsca pośredniego; lecz po tym, jak wszystkich sądzonych rozdzielił na dwie części, jednych postawił po prawicy, zaś drugich – po lewicy i nazwał pierwszych „owcami”, drugich zaś „kozłami”. I wcale nie objawił, że są tacy, którym trzeba się oczyścić owym (czyśćcowym) ogniem. Jak się zdaje, ten ogień, o którym mówi Apostoł, to ten sam, o którym mówi Prorok Dawid: Przed Nim ogień trawiący, a wokół Niego burza rozpętana , i dalej Ogień szerzy się przed Nim i spala wkoło Jego przeciwników . Jeszcze i Daniel Prorok mówi o tym ogniu: Strumień ognia wypływał i tryskał przed Nim .

Ponieważ święci nie przynoszą ze sobą żadnego złego dzieła lub złej cechy, ów ogień czyni ich jeszcze bardziej świetlistymi, wypróbowanymi jak złoto w piecu, czy też jak kamień amiant, który, jak mówią, położony w ogień zdaje się zwęglać, zaś wyciągnięty z ognia staje się jeszcze czystszy, jakby wymyty wodą; tak, jak to było z ciałami Trzech Młodzieńców w piecu babilońskim. Grzeszników zaś, przynoszących z sobą zło, ogarnąwszy jako łatwopalny materiał ogień natychmiast zapali i „dzieło” ich, to znaczy złą skłonność lub działanie spali i zniszczy do końca, i pozbawi ich tego, co przynieśli ze sobą, to znaczy pozbawi ich złego ciężaru, jednakże samych ich „zbawi”, to znaczy na wieki będzie ochraniał i zachowywał, aby nie podlegli zniszczeniu, wraz ze swoim złem.

6. Taką interpretację owych słów Apostoła uważa również za potrzebną uczynić błogosławiony przez Boga Ojciec Złotousty (którego nazywamy „Ustami Pawłowymi” tak, jak Apostoła – „Ustami Chrystusowymi”), wyjaśniając List ; przy czym to sam Paweł mówi przez Złotoustego, jak to było ujawnione dzięki widzeniu Proklusa, jego ucznia i następcy na jego stolicy . Temu jednemu fragmentowi poświęcił on specjalny traktat, żeby orygeniści nie przytaczali tych apostolskich słów na potwierdzenie sposobu swojego myślenia (który, jak się zdaje, bardziej pasuje im niż wam) i nie przyczyniali zła Cerkwi przez wprowadzanie (nauki) o końcu mąk piekielnych i ostatecznym zbawieniu grzeszników. Gdyż wyrażenie, iż grzesznik choć sam ocaleje, lecz będzie podobny do tego, co przeszedł przez ogień oznacza, że będzie męczony w ogniu i nie zostanie zniszczony wraz ze swoimi złymi dziełami i złymi skłonnościami duszy. Mówi o tym i Bazyli Wielki w „Moraliach”, komentując fragment psalmu: Głos Jahwe krzesze języki ogniste kiedy tak mówi: „Ogień, przygotowany na męki diabłu i aniołom jego rozcina się głosem Bożym, aby przez to były w nim dwie siły: jedna – paląca i druga – prześwietlająca; męcząca i karząca siła tego ognia zachowana jest dla godnych męki; a oświetlająca i prześwietlająca – przeznaczona jest dla rozświetlenia radujących się. I dlatego głos Boży rozcina i rozdziela płomień ognia, żeby mroczna część była ogniem męki, a niepaląca pozostała światłem radości” .

I tak, jak widać, owo rozcięcie i rozdzielenie ognia nastąpi wtedy, gdy zupełnie wszyscy przezeń przejdą; światłe i jaśniejące dzieła staną się jeszcze bardziej światłymi, a ci, którzy je przynieśli, zostaną spadkobiercami światła, i przyjmą wieczną nagrodę, zaś ci, którzy przyniosą dzieła głupie i łatwopalne, ukarani ich pozbawieniem, wiecznie przebywając w ogniu, odziedziczą zbawienie, które jest gorsze od potępienia, bo to właśnie, mówiąc dokładnie, oznacza wyrażenie „zbawić się” – że oni sami nie będą w pełni zniszczeni przez niszczycielską siłę ognia. Idąc śladem tych Ojców wielu innych naszych Nauczycieli rozumiało ten fragment w ten sposób. Jeśli ktoś inaczej go zinterpretował i „zbawienie” zrozumiał jak „uwolnienie od kary”, a „przechodzenie przez ogień” jak „czyściec” – to taki ktoś, jeśli można się tak wyrazić, rozumie ten fragment całkowicie przewrotnie. I nie ma się co temu dziwić, gdyż jest człowiekiem, a przecież i wielu Nauczycieli rozmaicie interpretuje fragmenty Pisma, i nie wszyscy w równym stopniu dotarli do dokładnego znaczenia; gdyż niemożliwe jest, aby jeden i ten sam tekst, rozumiany na różne sposoby, w równym stopniu był zgodny ze wszystkimi tymi sposobami rozumienia; do nas jednak należy wybrać ważniejsze z nich i bardziej zgodne z dogmatami cerkiewnymi, zaś pozostałe komentarze postawić na drugim miejscu. Dlatego nie odstąpimy od wyżej przytoczonej interpretacji słów Apostoła, nawet jeśli Augustyn, czy Grzegorz Dialog, czy ktoś inny z waszych Nauczycieli podał taką (nieodpowiednią) interpretację; gdyż interpretacja taka nie tyle odpowiada idei czasowego ognia czyśćcowego, ile nauczaniu Orygenesa, które, jako mówiące o ostatecznym odkupieniu dusz przez ten ogień i wybawieniu ich od męki , zostało zakazane i poddane anatemie przez Piąty Sobór Powszechny i ostatecznie odrzucone, jako ogólna hańba dla Cerkwi.

(W rozdziałach 7-12 św. Marek odpowiada na sprzeciwy poparte cytatami z dzieł błogosławionego Augustyna, św. Ambrożego, św. Grzegorza Dialoga, św. Bazylego Wielkiego i innych Ojców, wykazując, że zostali błędnie zinterpretowani lub być może błędnie zacytowani i że Ojcowie ci w rzeczywistości głoszą nauczanie prawosławne, a jeśli nie, to nie należy ich nauki przyjmować. Dalej pokazuje, że św. Grzegorz z Nyssy wcale nie uczy o „czyśćcu”, ale trzyma się znacznie gorszego błędu Orygenesa, że nastąpi koniec wiecznych płomieni piekielnych – chociaż może być również i tak, że idee te zostały później umieszczone w jego pismach przez orygenistów).

13. I w końcu mówicie: „Wyżej opisana prawda wynika jasno z Bożej Sprawiedliwości, która nie pozostawia bez kary niczego, co zostało uczynione nieporządnie, a stąd nieuchronnie wynika, że dla tych, którzy nie ponieśli kary tutaj, i nie mogą jej ponieść ani w niebie, ani w piekle, pozostaje dopuścić istnienie innego, trzeciego miejsca, w którym owo oczyszczenie się dokonuje, dzięki któremu każdy, kto zostaje oczyszczony, jest natychmiast prowadzony do niebieskiej radości”.

Na to odpowiadamy następująco – i zwróćcie uwagę, jakie to zarazem proste i sprawiedliwe: powszechnie uznaje się, że odpuszczenie grzechów jest zarazem uwolnieniem od kary: gdyż ten, kto otrzymuje ich odpuszczenie, zarazem zostaje uwolniony i od kary, którą za nie powinien ponieść. Odpuszczenie jest darowane w trzech formach i w różnym czasie: (1) podczas Chrztu, (2) po Chrzcie, przez nawrócenie, żal i wynagrodzenie dobrymi uczynkami w tym życiu, (3) po śmierci, przez modlitwy, dobre uczynki i wszystko inne, co Cerkiew wypełnia za umarłych.

I tak, pierwsze odpuszczenie grzechów zupełnie nie wiąże się z trudem, jest powszechne dla wszystkich i równe co do czci, jak wylewające się światło, oglądanie słońca i przemian pór roku, albowiem jest to sama łaska i nie wymaga się od nas niczego więcej, prócz wiary. Lecz drugie jest bolesne, jak dla tego, kto co noc zlewa łzami swoje łoże, zrasza nimi posłanie , którego bolą nawet ślady uderzeń grzechu, który płacząc ze skruszonym obliczem idzie i naśladuje nawrócenie mieszkańców Niniwy i pokorę Manassesa, którzy dostąpili zmiłowania. Trzecie zaś – także jest bolesne, gdyż związane jest z pokutą i z sumieniem skruszonym i cierpiącym od niedostatku dobra, jednakże wcale nie jest ono zmieszane z karą, jeśli jest odpuszczeniem grzechów; gdyż odpuszczenie i ukaranie w żaden sposób nie idą z sobą w parze. Zresztą, w pierwszym i ostatnim odpuszczeniu grzechów większą część ma łaska Boża, przy współudziale modlitwy, a my sami wnosimy bardzo niewiele. Środkowe natomiast przeciwnie, niewiele ma od łaski, większa część należy do naszego trudu. Pierwsze odpuszczenie grzechów od ostatniego odróżnia się tym, że pierwsze w równym stopniu jest odpuszczeniem wszystkich grzechów, zaś ostatnie – tych tylko grzechów, które nie są śmiertelne i za które dany człowiek kajał się za życia.

Tak uważa Cerkiew Boża i gdy prosi o odpuszczenie grzechów umarłych wierzy, że będzie ono im darowane, nie określa ona, jako prawa, żadnej kary wobec nich, dobrze wiedząc, że dobroć Boża przeważa w takich rzeczach nad pojęciem Sprawiedliwości.

Z drugiej mowy o ogniu czyśćcowym

3. Twierdzimy, że ani sprawiedliwi nie przyjęli jeszcze w pełni swojego udziału i owego błogosławionego stanu, do którego się tutaj przygotowali swoimi czynami, ani grzeszni po śmierci nie zostali odprowadzeni na wieczną karę, którą na wieczność będą dręczeni; lecz i jedno i drugie nastąpi nieuchronnie po ostatnim dniu Sądu i zmartwychwstaniu wszystkich. Obecnie zaś i jedni, i drudzy znajdują się w miejscach im właściwych. Pierwsi – w doskonałym pokoju i wolności znajdują się na niebie z Aniołami i przed Samym Bogiem, i już jakby w raju z którego spadł Adam, do którego zaś przed innymi wszedł dobry łotr; często odwiedzają nas oni w tych świątyniach, gdzie oddaje się im cześć, wysłuchują przyzywających ich ludzi i modlą się za nich do Boga, otrzymawszy od Niego ten wielki dar, przez swoje relikwie tworzą cuda, smakują słodycz oglądania Boga i posyłanego od Niego światła bardziej doskonale i czysto niż wcześniej, gdy byli w tym życiu. Drudzy zaś - zamknięci w piekle przebywają w najgłębszym dole, w ciemnościach, w przepastnej czeluści , jak mówi Dawid, a także Hiob: w kraju ciemności i mroków podziemia, ziemi nieprzeniknionej pomroki, gdzie światłem są tylko ciemności . I pierwsi – przebywają we wszelkiej radości i weselu, oczekując już na obiecane im Królestwo i niewypowiedziane dobra, których jeszcze nie otrzymali; drudzy zaś przeciwnie, przebywają we wszelkiej ciasnocie i nieutulonym cierpieniu, jak potępieńcy oczekujący wyroku Sędziego, widząc przed sobą tylko męki. I ani pierwsi nie przyjęli jeszcze dziedzictwa Królestwa i tych dóbr, których oko nie widziało i ucho nie słyszało, a serce człowieka nie zdołało pojąć , ani drudzy jeszcze nie zostali wydani na wieczne męki i palenie niegasnącym ogniem. I tę naukę mamy przekazaną od Ojców naszych ze starożytności i z łatwością możemy wykazać ją z samych Bożych Pism.

10. I tak, z tego wszystkiego jasno wynika że to, co niektórzy święci oglądali w widzeniu i objawieniu odnośnie przyszłych mąk i znajdujących się w nich niegodziwców i grzeszników jest pewnym obrazem rzeczy przyszłych i jakby zarysem, a nie tym, co już teraz w rzeczywistości ma miejsce; tak na przykład Daniel, opisując ów przyszły Sąd, mówi: Patrzyłem, aż wzniesiono trony, Przedwieczny zasiadł (...) i otworzono księgi , podczas gdy jest jasne, iż w rzeczywistości nie miało to miejsca, ale zostało zawczasu objawione Prorokowi w duchu.

19. W dodatku, gdy badamy przytoczone przez was świadectwa z Księgi Machabeuszy i Ewangelii, to, mówiąc prosto i z miłością do prawdy, widzimy, że wcale nie zawierają one świadectwa o jakiejś karze lub oczyszczeniu, lecz mówią tylko o odpuszczeniu grzechów. Uczyniliście pewne zadziwiające rozdzielenie, mówiąc, że każdy grzech trzeba rozumieć pod dwoma aspektami: (1) samej obrazy Boga i (2) następującej za to kary; z dwóch tych aspektów – (jak nauczacie) obraza Boga może być rzeczywiście odpuszczona po odwróceniu się od zła i pokucie, lecz podleganie karze powinno następować w każdym przypadku; tak, że z pojęcia tego wynika koniecznie to, iż rozgrzeszeni od grzechów wciąż podlegają karze za nie.

Lecz my pozwolimy sobie powiedzieć, że takie postawienie kwestii zaprzecza jawnym i powszechnie znanym prawdom: jeśli nie widzimy, aby król po tym, jak darował amnestię i odpuszczenie, poddawał jeszcze karze tych, co zawinili, to tym bardziej Bóg, u Którego obok wielu innych miłość do człowieka jest szczególnie wybitną cechą, chociaż i karze człowieka po tym, jak ów zgrzeszy, lecz po tym, jak mu przebaczy, natychmiast uwalnia także i od kary. I jest to naturalne. Albowiem jeśli obraza Boga prowadzi do kary, to gdy wina zostaje odpuszczona i miało miejsce pojednanie, to i sama konsekwencja winy – kara – z konieczności dobiega końca.


 

Dodatek B - Modlitwa za nieprawosławnych

Modlitwa prawosławnych chrześcijan za tych, którzy umarli na zewnątrz cerkwi

W jaki sposób modli się Cerkiew Prawosławna za swoje wierne dzieci, które umarły – zostało pokazane wyżej (w rozdziale dziesiątym). Lecz co z tymi, którzy umarli nie będąc w Cerkwi? Zasadniczo Cerkiew trzyma się zasady dobrze wyrażonej przez moskiewskiego metropolitę Filareta: „Nieprawosławni przez sam fakt swojej nieprawosławności odcięli się od obcowania z Sakramentami Cerkwi Prawosławnej. Odpowiada temu brak ich wspominania w czasie sakramentu Eucharystii. W ten sposób na Liturgii Bożej Cerkiew nie wspomina poszczególnych nieprawosławnych, w szczególności umarłych, którzy nie mogą już być przyłączeni do Cerkwi.

Jak więc prawosławny chrześcijanin może wyrazić potrzebę swojego serca, aby modlić się za zmarłych krewnych i przyjaciół, którzy nie należeli do Cerkwi? Odpowiedź Cerkwi na to pytanie jest zarówno surowa, jak i pełna współczucia - co zobaczymy w przytoczonym poniżej tekście, będącym ostatnią częścią dłuższego artykułu wykładającego przyczyny, dla których Cerkiew w czasie Liturgii nie modli się za nieprawosławnych, autorstwa jednego z wielkich prawosławnych hierarchów naszego wieku, jednego z ojców założycieli Cerkwi katakumbowej w Rosji w latach dwudziestych XX wieku. Gdy pisał ten artykuł, był hieromnichem; tutaj jest on przetłumaczony z rosyjskiego periodyku Duszepolieznoje cztienie z 1901 roku.

Metropolita Piotrogrodzki Józef - Czy prawosławni chrześcijanie mogą i w jaki sposób mogą modlić się za chrześcijan innych wyznań?

Mówiąc o surowości naszej Cerkwi Prawosławnej odnośnie wspominania błędnie wierzących chrześcijan nie pragniemy powiedzieć, że nasza Święta Cerkiew w ogóle zakazuje nam, jej dzieciom, modlić się za nich. Zakazuje tylko modlitwy dowolnej – to jest modlić się za nich w taki sposób, w jaki pragniemy, czy zamyślamy. Nasza Matka, Cerkiew Prawosławna, poucza nas, że wszystko wśród nas, w tym także sama modlitwa, powinno się odbywać uczciwie i wedle porządku.

I tak modlimy się na wszystkich naszych służbach cerkiewnych, zazwyczaj nie wiedząc o tym lub sami tego nie rozumiejąc, za wszystkich ludzi różnych narodowości i za cały świat. Modlimy się dokładnie w taki sposób, w jaki nasz Władca Jezus Chrystus przykazał się modlić Swoim Apostołom w danej im modlitwie: Bądź wola Twoja jako w niebie, tak i na ziemi! Ta wszechobejmująca prośba zawiera w sobie wszystkie nasze potrzeby oraz potrzeby tych, którzy są z nami jednej krwi, nawet jeśli są to nasi błędnie wierzący bracia. Tutaj błagamy wszechdobrego Boga także za dusze tych nieprawosławnych chrześcijan, którzy odeszli, aby zechciał z nimi uczynić to, co miłe jest Jego świętej woli. Gdyż Bóg wie nieskończenie lepiej od nas, komu i jak okazywać zmiłowanie.

A więc, prawosławni chrześcijanie! Kimkolwiek byście byli, świeckimi lub kapłanami Bożymi, jeśli podczas jakiejkolwiek służby Bożej poczujecie gorący impuls, aby pomodlić się za jakiegoś „Karola” czy „Edwarda”, którzy są wam bliscy, wtedy, gdy czytana jest lub śpiewana Modlitwa Ojcze Nasz, westchnijcie za nim do Boga i powiedzcie: Niechaj dzieje się z nim święta wola Twoja, Boże! I ograniczcie się do tej modlitwy. Gdyż w ten sposób nauczył was modlić się sam Bóg. I uwierzcie, że taka wasza modlitwa będzie tysiąckrotnie bardziej miła Bogu i korzystna dla waszej duszy niż wszelkie wasze samowolne modlitwy w cerkwi.

Teraz powiedzmy coś o prywatnej modlitwie. Nasza Cerkiew Prawosławna zna niejeden przykład prywatnej modlitwy miłego Bogu człowieka, pomagającej duszom umarłych w innych religiach, nawet poganom. I tak, św. Makary Egipski opowiadał o sobie...

Z tej opowieści błogosławionego Ojca wynika przede wszystkim to, że jego modlitwa za pogan cierpiących (w piekle) nie była publiczną modlitwą Cerkwi, lecz modlitwą prywatną. Była to modlitwa pustynnego eremity modlącego się w tajemnej izbie swojego serca... A więc modlitwa ta może częściowo służyć dla nas, prawosławnych chrześcijan, również jako zachęta do tego, by modlić się za nieprawosławnych, żywych i umarłych, w czasie naszej prywatnej modlitwy w domu; lecz jest to tylko zachęta, a nie jakiś model, gdyż Święty nie powiedział nam, jak modlił się za pogan i nie uczył nas, jak to czynić... W jednym tylko może ona służyć nam za przykład: w tym, że św. Makary modlił się za pogan nie modlitwą samowolną, lecz w sposób, w jaki pouczył go Duch Boży mieszkający w Jego czystym sercu. Duch ów nie tylko go pouczył, lecz i nań wpłynął, aby modlił się za cały świat – za wszystkich ludzi, żywych i umarłych, jak to mają w zwyczaju i co jest charakterystyczne dla wszystkich miłych Bogu, jak to również pisał święty Apostoł Paweł do Koryntian: Dla was rozszerzyło się nasze serce.

W ten sposób możemy przyjąć, że prawosławni chrześcijanie mogą się modlić za chrześcijan innych wyznań, żywych i umarłych, podczas prywatnej modlitwy w domu; ale – znów przypomnijmy – nie samowolną modlitwą, nie tak, jak myślimy i pragniemy (tak, aby nie ściągnąć na siebie gniewu zamiast dobroci Bożej), lecz wedle pouczenia ludzi doświadczonych w życiu duchowym.

W życiu optyńskiego Starca Leonida (w schimie Leona), zmarłego w 1841 roku, było takie wydarzenie. Ojciec jednego z jego uczniów, Pawła Tambowcewa, zmarł nieszczęsną, gwałtowną śmiercią – popełnił samobójstwo. Kochający syn dowiedziawszy się o tym wpadł w głęboki smutek, i tak wylewał go przed Starcem: „Nieszczęsna śmierć mojego ojca jest dla mnie ciężkim krzyżem. Tak, jestem teraz na krzyżu i te boleści pójdą ze mną do grobu. Wyobrażam sobie wieczność, straszną dla grzeszników, w której nie ma już nawrócenia i pokuty, i męką jest dla mnie perspektywa mąk wiecznych oczekujących mojego ojca zmarłego bez pojednania z Bogiem. Powiedz mi Ojcze, jak mogę znaleźć pociechę w moim smutku?”.

Starzec odpowiedział: „Powierz zarówno siebie, jak i los twojego ojca woli Boga, który jest najmądrzejszy i wszechmogący. Nie wchodź w cuda Najwyższego. Postaraj się z pokorną mądrością umocnić się w granicach umiarkowanego smutku. Módl się do wszechdobrego Stwórcy, wypełniając tym samym obowiązek miłości i zobowiązania syna”.

Na pytanie: „W jaki sposób modlić się za takich ludzi?” odpowiedź była taka: „W duchu cnotliwego i mądrego człowieka, módl się tak: Boże, odszukaj zagubioną duszę mojego ojca; jeśli to możliwe, zmiłuj się! Nieopisane są Twoje wyroki. Nie poczytaj mi tej modlitwy za grzech ale niechaj dzieje się święta wola Twoja! Módl się po prostu, bez sprawdzania, oddając swoje serce w prawicę Najwyższego. Oczywiście nie było wolą Bożą to, aby twój ojciec miał taką smutną śmierć; lecz teraz jest on całkowicie w woli Tego, Który może wtrącić zarówno duszę jak i ciało do pieca ognistego i Który zarówno poniża jak i wywyższa, wydaje śmierci i przywraca do życia, zsyła do piekła i podnosi. I w tym samym czasie jest tak bardzo miłosierny, wszechmogący i przepełniony miłością, że dobre cechy wszystkich urodzonych na ziemi są niczym wobec Jego Najwyższej Dobroci. Dlatego nie powinieneś nadmiernie się smucić. Mówisz: ‘Kocham mojego ojca i dlatego nie znajduję w smutku pocieszenia’. To prawda. Lecz Bóg kochał i kocha go nieporównanie bardziej niż ty. I tak pozostaje ci powierzyć wieczny los twojego ojca dobroci i miłosierdziu Boga, Który jeśli chce, okazuje miłosierdzie, lecz któż może Mu się sprzeciwić?”.

I tak owa prywatna modlitwa, którą można mówić w domu lub w celi, podana przez Starca Leonida, człowieka doświadczonego w życiu duchowym swojemu uczniowi może służyć prawosławnemu chrześcijaninowi jako przykład lub model modlitwy za jakiegokolwiek bliskiego mu nieprawosławnego chrześcijanina. Na przykład można modlić się w ten sposób: Zmiłuj się, Boże, o ile to możliwe, nad duszą Twojego sługi (imię), który odszedł do życia wiecznego oddzielony od Twojej Świętej Cerkwi Prawosławnej! Twoje wyroki są niepojęte. Nie poczytaj mi tej modlitwy za grzech, ale niechaj dzieje się Twoja święta wola!


 

Dodatek C - Ostatnio prowadzone dyskusje

Kilka ostatnich prawosławnych reakcji na współczesną dyskusję o życiu po śmierci

1. Tajemnica śmierci i tamtego świata

Autorstwa o. Ambrożego Frontier,

dziekana Francuskich Parafii Prawosławnych

Rosyjskiej Prawosławnej Cerkwi Za Granicą

Ostatnio (we Francji) radio, telewizja, periodyki i książki sporo mówiły o śmierci i o tamtym świecie. Nawet pewne greckie czasopismo, ukazujące się we Francji i przypuszczalnie prawosławne wzięło udział w tym chórze głosów, publikując artykuł zatytułowany „Powiedz, dlaczego (...) nikt nigdy nie wrócił!”. Autor artykułu konkluduje: „Żadna ludzka wiedza nie może dać pewnej odpowiedzi na tajemnicę tamtego świata; jedynie wiara odrobinę rozprasza mrok...”. Przelotem wygłasza komplement pod Bożym adresem, nazywając Go „doświadczonym przewoźnikiem...”, przewoźnikiem dziwnie przypominającym Charona, przewodnika z piekła w mitologii greckiej, który swoją łodzią przewoził dusze umarłych przez rzekę Styks za cenę obola.

Gdyby autor rzeczonego artykułu miał tekst prawosławnej służby pogrzebowej lub sobotnich służb za zmarłych, gdyby przeczytał Żywoty Świętych lub Ojców Pustyni – mógłby wtedy „udzielić odpowiedzi na tajemnicę tamtego świata” i podbudować swoich czytelników. Lecz nasi „prawosławni” ekumeniści i moderniści, w wyniku ich flirtu z tym światem, za który Chrystus Zbawca nie chciał się modlić, stali się solą, która utraciła swój smak i która godna jest tylko tego, by ją deptano nogami, według nieomylnego słowa Bożego.

Aby „odrobinę rozproszyć mrok” wydawcy greckiego czasopisma i podbudować tym samym naszych wiernych i naszych czytelników, podajemy tutaj trzy teksty na temat tajemnicy śmierci i tamtego świata.

Focjusz Kontoglou

Wielki zakład

pomiędzy wierzącymi i niewierzącymi

W poniedziałek paschalny wieczorem po północy, przed położeniem się spać, wyszedłem do małego ogródka na tyłach mojego domu. Niebo było ciemne i pokryte gwiazdami. Wydawało się, że widzę je po raz pierwszy i że niesie się z niego daleki śpiew. Moje usta mruczały bardzo miękko: „Wysławiajcie Jahwe, Boga naszego, i upadnijcie na twarz u podnóżka stóp Jego”. Kiedyś pewien święty człowiek powiedział mi, że w takich godzinach niebiosa są otwarte. Powietrze wypełniał aromat kwiatów i ziół, które posadziłem. „Pełne są ziemia i niebiosa chwały Bożej”.

Mógłbym tam pozostawać w samotności aż do świtu. Byłem jakby bez ciała i bez żadnego powiązania z ziemią. Ale obawiając się, że moja nieobecność zaniepokoi domowników, wróciłem i położyłem się.

Nie zapadłem tak naprawdę w sen; nie wiem, czy spałem, czy nie, gdy nagle wyrósł przede mną jakiś dziwny człowiek. Był blady jak trup. Jego oczy były jakby otwarte i spoglądał na mnie z przerażeniem. Twarz jego była niczym maska, niczym mumia. Błyszcząca, ciemnożółta skóra ciasno obciągała jego trupią głowę z wszystkimi jej jamami. Wydawało się, że z trudem łapie powietrze. W jednej ręce trzymał jakiś dziwaczny przedmiot, którego nie mogłem rozpoznać; drugą ręką ściskał pierś, jak gdyby cierpiał.

Stworzenie to napełniło mnie przerażeniem. Spojrzałem na niego i on na mnie spojrzał bez słów, jak gdyby czekając na to, że go rozpoznam, nawet w takiej dziwnej postaci. Jakiś głos mi powiedział: „To jest ten i ten!” - i natychmiast go rozpoznałem. Wtedy otworzył usta i westchnął. Jego głos dobiegał z daleka; wychodził jak gdyby z głębokiej studni.

Był w wielkich mękach i bolałem nad tym. Jego ręce, stopy, oczy – wszystko było obrazem cierpienia. W rozpaczy chciałem mu pomóc, lecz ręką dał mi znak, abym się zatrzymał. Zaczął jęczeć w taki sposób, że zlodowaciałem. Wtedy powiedział: „Nie przyszedłem; zostałem wysłany. Trzęsę się nieustannie, mam zawroty głowy. Módl się do Boga, aby się nade mną zmiłował. Chcę umrzeć, lecz nie mogę. Niestety! Wszystko, o czym mówiłeś mi dawniej jest prawdą. Pamiętasz, jak kilka dni przed moją śmiercią przyszedłeś się ze mną zobaczyć i mówiłeś o religii? Było ze mną dwóch przyjaciół, tak, jak ja sam – niewierzących. Mówiłeś, a oni drwili. Gdy wyszedłeś, mówili: ‘Jaka szkoda! Taki inteligentny, a wierzy w głupoty, w które wierzą stare baby!’.

Innym razem, i to niejednokrotnie, mówiłem ci: ‘Drogi Focjuszu, oszczędzaj pieniądze, bo inaczej umrzesz w nędzy. Popatrz na moje bogactwa, a chcę jeszcze więcej’. Powiedziałeś mi wtedy: ‘Czyżbyś podpisał pakt ze śmiercią, że możesz żyć tyle lat, ile zapragniesz i cieszyć się szczęśliwą starością?’.

A ja odpowiedziałem: ‘Zobaczysz, do jakiego wieku dożyję! Teraz mam 75 lat; przeżyję setkę. Moje dzieci są zabezpieczone. Mój syn zarabia dużo pieniędzy i wydałem córkę za bogatego Etiopczyka. Z żoną mamy więcej pieniędzy niż nam potrzeba. I ja w przeciwieństwie do ciebie nie słucham popów, którzy mówią – chrześcijański koniec życia... – i tak dalej. Co można mieć z chrześcijańskiego końca? Lepsza pełna kieszeń i brak zmartwień... Dawać jałmużnę? A dlaczego tak miłosierny Bóg stworzył żebraków? Dlaczego ja powinienem ich żywić? I żądają od ciebie abyś karmił nierobów jeśli chcesz się dostać do raju! Chcesz mówić o raju? Wiesz, że jestem synem popa i że dobrze znam wszystkie te sztuczki. To, że bezmózgowcy im wierzą, to dobrze, ale ty, który masz głowę, zszedłeś na manowce. Jako lekarz mówię ci i zapewniam cię, że będę żył sto dziesięć lat...’”.

Gdy to wszystko powiedział, zaczął się obracać to tu to tam, jak gdyby był na rożnie. Słyszałem jego jęki: „Ach! Uch! Och! Och!”. Przez chwilę pomilczał, a potem kontynuował: „Tak powiedziałem, a za kilka dni umarłem! Umarłem i przegrałem zakład! W jakiż wpadłem zamęt, w przerażenie! Zatracony, spadłem w otchłań. Jakiegoż cierpienia do teraz doświadczam, jakiejże męki! Wszystko, co mówiłeś, było prawdą. Wygrałeś zakład!

Gdy byłem na tym świecie, w którym teraz jesteś, byłem intelektualistą, byłem lekarzem. Nauczyłem się tak mówić, żeby mnie słuchano, kpić z religii, rozmawiać o wszystkim, co tylko ślina na język przyniesie. A teraz widzę, że wszystko to, co nazywałem historyjkami, mitami, papierowymi latarniami – to prawda. Męka, której teraz doświadczam – oto właśnie prawda, oto robak, który nigdy nie ustaje, oto zgrzytanie zębów”.

Powiedziawszy to, zniknął. Wciąż słyszałem jego jęki, które stopniowo się rozpłynęły. Zacząłem zapadać w sen, gdy poczułem dotyk lodowatej ręki. Otwarłem oczy i znów go ujrzałem. Tym razem był jeszcze straszniejszy i mniejszy ciałem. Stał się jak niemowlę ze starczą głową, którą potrząsał.

„Wkrótce rozwidni się i ci, którzy mnie wysłali przyjdą po mnie!”.

„Kim oni są?”

Wypowiedział kilka niejasnych słów, których nie mogłem zrozumieć. Potem dodał: „Tam gdzie jestem jest też wielu, którzy kpią z ciebie i twojej wiary. Teraz rozumieją, że ich duchowe strzały nie doleciały dalej niż cmentarz. Są tam ci, którym uczyniłeś dobro, jak i ci, którzy cię zniesławiali. Im bardziej im przebaczasz, tym bardziej tobą gardzą. Człowiek jest zły. Zamiast go radować, dobro czyni go zgorzkniałym, gdyż daje mu odczuć jego klęskę. Stan tych ostatnich jest gorszy niż mój. Nie mogą opuścić swojego ciemnego więzienia aby cię znaleźć tak, jak ja to uczyniłem. Są ciężko męczeni, chłostani biczem Bożej miłości – jak powiedział pewien Święty. Świat jest czymś całkowicie innym od tego, jakim go widzimy! Nasz intelekt pokazuje nam go na odwrót. Teraz rozumiemy, że nasz intelekt był tylko głupi, nasze rozmowy były zawziętą nikczemnością, a nasze radości kłamstwem i iluzją.

Wy, którzy nosicie w swoich sercach Boga, Którego Słowo jest Prawdą, jedyną Prawdą – wygraliście wielki zakład pomiędzy wierzącymi i niewierzącymi. Ja ten zakład przegrałem. Drżę, wzdycham i nie znajduję uspokojenia. Prawdziwie w piekle nie ma pokuty. Biada tym, którzy postępują tak, jak ja, gdy byłem na ziemi. Ciało nasze było pijane i wykpiwało tych, którzy wierzyli w Boga i życie wieczne; prawie wszyscy nami się zachwycali. Traktowali was jak szaleńców, imbecyli. A im bardziej pokornie przyjmujecie nasze kpiny, tym bardziej rośnie nasza wściekłość.

Teraz widzę jak bardzo zasmucało was zachowanie złych ludzi. Jak mogliście z taką cierpliwością znosić zatrute strzały wypuszczane z naszych ust, gdy nazywaliśmy was obłudnikami, Bożymi kpiarzami, oszustami ludzi. Gdyby ci źli ludzie, którzy wciąż są na świecie zobaczyliby gdzie ja jestem, gdyby tylko byli na moim miejscu, zadrżeliby na myśl o tym wszystkim co czynią. Chciałbym się im pojawić i powiedzieć im, żeby zmienili swoją drogę ale nie mam na to pozwolenia, dokładnie tak, jak nie miał go bogacz gdy błagał Abrahama by ten posłał żebraka Łazarza. Łazarz nie został posłany aby ci, którzy grzeszą, byli godni kary, a ci, którzy chodzili po drogach Bożych, byli godni zbawienia.

Kto krzywdzi, niech jeszcze krzywdę wyrządzi, i plugawy niech się jeszcze splugawi, a sprawiedliwy niech jeszcze wypełni sprawiedliwość, a święty niechaj się jeszcze uświęci.

Z tymi słowami zniknął.

 

Uwaga wydawcy: Wcześniej w niniejszej książce (w rozdziale drugim) cytowaliśmy nauczanie błogosławionego Augustyna o tym, że zazwyczaj jedynie święci mogą mieć kontakt z żywymi, podczas gdy zwykli grzesznicy są zamknięci w piekle i nie mogą wychodzić. Niemniej zdarza się tak, jak to miało miejsce w tym wypadku, że Bóg pozwala duszy z piekła pojawić się żywym w jakimś specjalnym celu; pewne podobne wypadki zamieszczone są w książce Eternal Mysteries Beyond the Grave. Jak pisze błogosławiony Augustyn: „Umarli sami z siebie nie mogą interweniować w sprawach żyjących” , i pojawiają się żywym tylko za specjalnym Bożym pozwoleniem. Niemniej pozostaje prawdą to, że objawienia takie są bardzo rzadkie i ogromna większość objawień „zmarłych”, szczególnie tych, które następują za pośrednictwem mediów, to robota demonów maskujących się jako zmarli.

2. Powrót z martwych we współczesnej Grecji autorstwa archimandryty Cypriana, przełożonego Monasteru św.św. Cypriana i Justyny, Fili, Grecja

Niniejszym przesyłam wam relację pewnej znanej mi osoby, która umarła i powróciła do życia i która, jak sądzę, będzie dla was interesująca jako jeden z przykładów do waszej serii artykułów.

Około czterech lat temu otrzymaliśmy telefon z prośbą aby zabrać Święte Dary do pewnej starszej pani, wdowy mieszkającej na przedmieściach Aten. Obchodziła święta według starego stylu i będąc niemal zupełnie złożona chorobą nie mogła pójść do cerkwi. Chociaż z reguły nie podejmujemy takich służb na zewnątrz monasteru i kierujemy ludzi do ich parafialnych kapłanów, jednak w tym wypadku miałem dziwne uczucie, że powinienem iść i przygotowawszy Święte Dary wyruszyłem z monasteru. Odnalazłem starszą panią złożoną chorobą w małym i biednym pokoju; nie mając własnych środków do życia zdana była na pomoc rozmaitych sąsiadów, którzy przynosili jej żywność i inne niezbędne rzeczy. Postawiłem Święte Dary i zapytałem, czy chciałaby coś wyznać na spowiedzi. Odpowiedziała: „Nie, z ostatnich lat nie mam na sumieniu nic, czego bym już nie wyspowiadała, lecz mam pewien ciężki grzech z dawnych lat, który chciałabym ojcu wyznać, chociaż wyznawałam go już wielu kapłanom”. Odpowiedziałem, że jeżeli już się z niego spowiadała, nie powinna tego znów czynić. Ale nalegała i opowiedziała mi następującą rzecz:

Gdy była młoda, wkrótce po wyjściu za mąż, jakieś 35 lat temu, zaszła w ciążę w czasie gdy jej rodzina znajdowała się w wielkich kłopotach finansowych. Pozostali członkowie rodziny namawiali ją aby poddała się aborcji lecz stanowczo odmówiła. W końcu jednak w wyniku gróźb teściowej, wbrew swojej woli poddała się i dokonano operacji. Nadzór medyczny tej nielegalnej operacji był bardzo prymitywny, co zakończyło się tym, że złapała poważną infekcję i w przeciągu kilku dni umarła, nie wyspowiadawszy się ze swojego grzechu.

W momencie śmierci, która nastąpiła wieczorem, poczuła, że jej dusza oddziela się od ciała w sposób w jaki się to zazwyczaj opisuje; dusza jej pozostawała na miejscu i obserwowała jak myją ciało, ubierają i umieszczają w trumnie. Rankiem poszła razem z procesją do cerkwi, oglądała służbę pogrzebową i zobaczyła jak trumna została załadowana na karawan by ją przewieźć na cmentarz. Dusza jej jakby leciała na niewielkiej wysokości ponad ciałem.

Nagle na drodze pojawiło się, jak ich opisała, dwóch „diakonów” w białych świecących sticharionach i orarionach. Jeden z nich czytał jakiś zwitek. Gdy zbliżył się samochód podniósł rękę i samochód zatrzymał się. Kierowca wyszedł zobaczyć co się stało z silnikiem a w międzyczasie aniołowie zaczęli rozmawiać. Ten, który trzymał zwitek, będący oczywiście zapisem jej grzechów, spojrzał znad tekstu i powiedział: „To smutne, ma na swoim koncie bardzo poważny grzech i ma iść do piekła, gdyż się z niego nie wyspowiadała”. „Tak,” powiedział drugi, „ale to szkoda, że ma być ukarana, gdyż nie chciała tego a została zmuszona przez swoją rodzinę”. To dobrze,” odpowiedział pierwszy, „jedyne co można zrobić to odesłać ją z powrotem, aby mogła wyspowiadać się ze swojego grzechu i pokajać się za niego”.

Po tych słowach poczuła, jak wraca z powrotem do swojego ciała, do którego w tamtej chwili czuła nieopisany wstręt i odrazę. Po chwili doszła do siebie i zaczęła stukać w środek zamkniętej trumny. Można sobie wyobrazić scenę, która po tym nastąpiła.

Po wysłuchaniu jej historii, którą pokrótce przytoczyłem, udzieliłem jej Świętej Komunii i odszedłem oddając chwałę Bogu, który pozwolił mi ją usłyszeć. W związku z tym, że była to spowiedź, nie mogę podać jej imienia, ale mogę powiedzieć, że wciąż jeszcze żyje. Jeśli uważacie, że byłoby to budujące, zgadzam się na publikację tej historii.

3. „Martwi” pojawiają się we współczesnej Moskwie - o. Dymitr Dudko

Mówią, że wielu ludzi się teraz skarży, zwłaszcza kobiety: „W nocy przychodzą umarli”.

Oto żona pochowała swojego męża. Tak, bardzo przeżywała, płakała. Nie mogła spać. I oto nadchodzi dwunasta w nocy – słyszy jak ktoś wkłada klucz w drzwi, słuchać szuranie nóg, ktoś podchodzi do łóżka: „Walu, to ja”. Ona w przerażeniu podskakuje. Tak, przed nią – zmarły mąż. Zaczyna się rozmowa.

Następnej nocy czeka w wielkim strachu. Przychodzi i w następną noc.

Mówią jej: „Przywidziało ci się”. Wykształceni mówią: „Od ciężkich przeżyć masz halucynacje”. Psychiatrzy biorą ją pod obserwację...

Ale co to takiego?

Człowiek zasadniczo normalny, a tu coś nienormalnego. Halucynacja... Ale co to takiego – halucynacja? A może to po prostu jakieś objawienie?

Inny wypadek. Dziewczyna, której matka dawno umarła, nawet nie myślała o umarłej, gdy nagle – ta do niej podchodzi, z początku sama a potem z jakimiś dziećmi. Dawniej wesoła córka – teraz chodzi zasępiona. Biorą córkę do szpitala, leczą. Ale co leczyć?

Czy rozumiemy, co to takiego?

Jeszcze jeden przykład. Pewna kobieta bardzo była rozstrojona i zamierzała skończyć ze sobą. Jej dusza była mroczna. Pewnego razu w nocy poczuła jak ktoś do niej przyszedł. „Wiera, coś ty wymyśliła!” – i rozpoczęła się serdeczna, od duszy rozmowa. Kobieta uspokoiła się, a ta, co przychodziła, poszła. Po jej wyjściu kobieta przyszła do siebie i pomyślała: „A jakże ona przyszła, przecież teraz jest późno?”. Popatrzyła na zegarek – druga w nocy. Podeszła do drzwi – drzwi zamknięte.

Następnego dnia sprawdziła u sąsiadów, czy taka i taka do nich nie przychodziła? „Dawno już nie była, z pięć lat – odpowiedzieli sąsiedzi – ona już dawno umarła”. To znaczy – przychodziła z tamtego świata, dobrze jej...

Pierwsze dwa wypadki – niepokojące, budzące strach, ostatni – uspokajający.

Niewierzący powiedzą o tym i drugim wypadku: „Halucynacje, rozstrojona wyobraźnia...”. Zawsze tak mówią, gdy nie wiedzą, co powiedzieć. Ale czy to coś wyjaśnia?

Przytoczmy inne przykłady. Lotnik rozbija się i śni się żonie. „Daj mi dwa ruble” – mówi jej we śnie. Żona nie zwraca na to żadnej uwagi, a on się ciągle i ciągle śni. W sercu kobiety podnosi się trwoga. Pyta: „O co tu chodzi?”.

Niektórzy mówią: „Nie zwracaj uwagi...” – to jej nie uspakaja. Dawniej nigdy nie chodziła do cerkwi, nie myślała o Bogu, teraz zwraca się do ludzi cerkiewnych. Ci radzą odsłużyć panichidę. Nie wie, jak to zrobić. Zamawia panichidę i pyta: „A ile to kosztuje?”. „Dwa ruble” – słyszy w odpowiedzi.

Ot, i okazało się, co oznaczają słowa „Daj mi dwa ruble”.

Po panichidzie mąż przestał się śnić.

W naszych czasach granice tego i tamtego świata zaczynają się przesuwać. Z tego, co opowiedziałem nic nie zostało przeze mnie zmyślone czy wyczytane z książek, ale stało się to w naszym życiu, i to nie tak dawno.

Przestaliśmy myśleć o zmartwychwstaniu, dlatego umarli nie dają nam spokoju...

Czym jest śmierć? Czy jest tam życie? Póki wszystko jak gdyby toczy się dobrze, nie zastanawiamy się nad tymi pytaniami. Bywają jednak wypadki, gdy nagle rozrywają się granice tego świata i człowiek widzi to, co później przewraca całą jego świadomość.

Być może komuś zdarzyło się czytać w przedrewolucyjnej książce, jak pewien człowiek, o nazwisku Uekskuell, nagle znalazł się na tamtym świecie a potem sam to wszystko opisał. Do tego czasu był on wręcz ateistą, nie uznawał życia pozagrobowego i podśmiewał się z tych, którzy je uznawali, a tu nagle... Widzi swoje opuszczone ciało, ludzi wokół niego zebranych. Dziwne mu się wydaje to, że się tam zebrali. Przecież on nie jest tam, a tu. Chce im o tym powiedzieć – a głos przepada w pustce – oni go nie słyszą, chce dotknąć ich ręką, a ręka przechodzi przez nich, nie dotykając ich.

No i wyobraźcie sobie – znaleźć się w takiej sytuacji.

Nie będziemy opowiadali co widział; po tym jednak co zobaczył, powróciwszy w swoje ciało pozostawił wszystkie rozkosze i poświęcił się Bogu...

Takie sytuacje zdarzają się po to, aby nas uświadomić. Dzisiaj nie dzieje się to z nami – ale i z nami się to stanie.

Oni powrócili do życia aby je zakończyć sprawiedliwie, a czy my powrócimy? Bóg wie...

Nie będziemy czytać o tych okropnościach, których doświadczył Uekskuell, żeby zwrócić na siebie uwagę: świat pozagrobowy niemalże dotyka naszego, jest od nas o jakąś cząstkę milimetra, ale nie przylega całkowicie dokładnie. I nie jest to jedyny taki wypadek...

Tak, i ja słyszałem o człowieku, który jeszcze teraz żyje, chociaż przeżył śmierć kliniczną: myśleli, że jest martwy a on po śmierci klinicznej wszystko im opowiedział, co mówili, jak się ruszali, ze wszystkimi szczegółami.

Człowiek – to nie tylko ciało, materia, proch; człowiek składa się z ciała i duszy. A dusza nie umiera tak, jak ciało, ona wszystko widzi i wie...

Czy jest za grobem życie, czy go nie ma?

Przecież to wszystko przyjmuje się na wiarę. To, że tam jest życie, przyjmujemy na wiarę, to, że tam go nie ma – też przyjmujemy na wiarę, a żeby powiedzieć na pewno, jak mówił pewien chłopiec (...) – to trzeba tam pobyć. A póki tam nie byliśmy – to jedni mają wiarę, z której czerpią radość i czynią dobre uczynki, a drudzy mają taką wiarę jak demony: demony też wierzą i drżą. Niewierzący wszyscy drżą przed obliczem śmierci i ile by nie było lekarstw, ile by nie trwało ich ziemskie życie, nie mogą oni uciec od śmierci.

Od śmierci można uciec jedynie wiarą we Władcę naszego Jezusa Chrystusa.


 

Dodatek D - Odpowiedź na krytykę

W związku z tym, że niniejsza książka była publikowana w odcinkach w The Orthodox Word, wydawca innego czasopisma prawosławnego rozpoczął publikację całej serii ataków na przedstawione tutaj nauczanie o życiu po śmierci. Ataki te skierowane były nie tylko przeciwko nauczaniu niniejszej książki, lecz także przeciwko nauczaniu zawartemu w publikacjach Monasteru Św. Trójcy w Jordanville (Nowy Jork), zwłaszcza przeciwko wydaniu Orthodox Life za styczeń-luty 1978, przeciwko broszurze „Unbelievable for Many but Actually a True Occurence” , która ukazała się w Orthodox Life za lipiec-sierpień 1976 i antologii Eternal Mysteries Beyond the Grave; przeciwko kazaniu św. arcybiskupa Jana Maksymowicza „Życie po śmierci”, które ukazało się w The Orthodox Word nr 4 w 1971 roku i zostało przedrukowane wyżej, w rozdziale dziesiątym niniejszej książki; przeciwko całemu nauczaniu św. biskupa Ignacego Brianczaninowa, które było inspiracją tej książki; i generalnie przeciwko nauczaniu, które zostało wyrażone w tak wielu źródłach prawosławnych w ostatnich kilku wiekach i wyraża nawet dzisiaj żywą pobożność wiernych prawosławnych.

Po zapoznaniu się z tymi atakami nie uznałem za konieczne zmieniać cokolwiek z tego, co zostało tutaj napisane; dodałem tylko tu i tam po kilka akapitów, aby dodatkowo wyjaśnić nauczanie prawosławne, które, jak sądzę, jest w tych atakach w najbardziej niesprawiedliwy sposób karykaturowane i błędnie rozumiane.

Układanie odpowiedzi na tę krytykę punkt po punkcie byłoby bezcelowe. Jej cytaty ze św. Ojców prawie nigdy nie udowadniają tego, co wydaje się autorowi, iż udowadniają, i jedyną na nie odpowiedzią jest wskazanie, że zostały one błędnie zastosowane. I tak na przykład: wszystkie cytaty pokazujące, że człowiek składa się zarówno z duszy, jak i ciała - czemu nikt nie zaprzecza – kompletnie nie świadczą przeciwko niezależnej aktywności duszy po śmierci, która ma tyle dowodów na swoją korzyść, że wydaje się, iż zupełnie nie da się temu zaprzeczyć, o ile ufa się źródłom prawosławnym; wiele miejsc w Piśmie i tekstach Ojców, gdzie śmierć określana jest metaforycznie jako „sen” kompletnie nic nie mówi na temat „dosłownej prawdziwości” tej metafory; na przestrzeni wieków nauczało tego zaledwie kilku nauczycieli chrześcijańskich i pozostaje to w oczywistej sprzeczności z nauczaniem przyjętym przez Cerkiew itd. Zbiór „dowodów tekstowych” ma sens tylko wtedy, gdy rzeczywiście dowodzi dyskutowanej kwestii, a nie gdy mówi o czymś nieco odmiennym lub nie mówi jasno i wyraźnie na temat.

Gdy z jednej strony autor krytyki gromadzi długą listę cytatów często oderwanych od tematu, znacznie częściej posługuje się sposobem polemiki polegającym na pozbywaniu się oponentów za pomocą ogólnikowego stwierdzenia, za którym albo nie stoją zupełnie żadne dowody, albo jeszcze wyraźniej stoi ono w sprzeczności z poważną częścią materiału dowodowego. I tak, gdy autor krytyki pragnie zaprzeczyć możliwości otrzymywania wiadomości od ludzi, którzy ze śmierci powrócili do życia, kategorycznie stwierdza: „Takie rzeczy są po prostu niemożliwe” – pomimo faktu, że literatura prawosławna zawiera mnóstwo na to przykładów; gdy chce zaprzeczyć temu, że ludzie widzą po śmierci demony, ogłasza: „Ojcowie tego nie uczą” – wbrew licznym wzmiankom u św. Ojców, na przykład – odnośnie „mytarstw” napotykanych po śmierci. Gdy autor krytyki napotyka jednak na dowody, które zaprzeczają jego twierdzeniu, kwituje je oskarżeniem: są to wszystko „alegorie” lub „umoralniające bajki”.

Autor krytyki zdradza także przywiązanie do dość okrutnych argumentów ad hominem, które starają się zdyskredytować każdego, kto się z nim nie zgadza: „Interesujące, że niektórzy ludzie, wraz z łacinnikami, wydają się uważać, że nie trzeba się zgadzać z Pismem” – jest powiedziane zaraz po tym, jak skrytykował naukę św. biskupa Ignacego Brianczaninowa, który, przynajmniej pośrednio, jest w ten sposób oskarżany o brak szacunku dla Pisma. Poglądy innych nie zgadzających się z autorem krytyki są narażone na obrzucenie takimi niepochlebnymi epitetami, jak „orygenistyczne” lub „bluźniercze” , a sami oponenci usunięci jako posiadający „platońsko-orygenistyczny umysł” lub będący „pod poważnym łacińsko-scholastyczno-hellenistycznym” wpływem, w stanie złudzenia duchowego, (...) lub po prostu bezdennymi ignorantami” .

Można już chyba dostrzec, że poziom polemiki autora krytyki i jego ataków przeciwko uznanym prawosławnym autorytetom teologicznym nie jest zbyt wysoki. Ale dlatego, że autor owej krytyki na swój sposób wydaje się jednak wyrażać błędne wyobrażenia niektórych prawosławnych, nie obeznanych z literaturą prawosławną opisującą życie po śmierci będzie być może pożyteczne, gdy odpowiemy na niektóre jego sprzeciwy wobec tradycyjnego prawosławnego nauczania o życiu po śmierci.

1. „Sprzeczności” w literaturze prawosławnej dotyczącej stanu duszy po śmierci

Pomimo powszechnej opinii, że literatura prawosławna dotycząca życia po śmierci jest „naiwna” i „prosta”, gdy spojrzy się na nią uważnie można odkryć, że w rzeczywistości jest ona dość „subtelna”, a nawet „wyrafinowana”. Jej część, istotnie, może czytać i dziecko na swoim własnym poziomie – jako fascynującą „historię”, podobną do innych epizodów z Żywotów Świętych (gdzie znajduje się część prawosławnej literatury „pośmiertnej”). Ale materiał ten został nam przekazany przez Cerkiew nie z powodu jego wartości „fabularnych” ale właśnie dlatego, że jest prawdziwy. I rzeczywiście, głównym źródłem tego materiału są traktaty ascetyczne Świętych Ojców, gdzie nauczanie to jest przedstawione w bardzo trzeźwy i prostolinijny sposób, wcale nie w formie „historyjek”. Dlatego bardziej „wyrafinowane” badanie tego materiału może być także owocne. Staraliśmy się uczynić coś w tym rodzaju wyżej w rozdziale szóstym, w podrozdziale zatytułowanym „Jak rozumieć mytarstwa” gdzie podążając tropem wyjaśnień św. Grzegorza Dialoga i innych prawosławnych autorytetów, którzy badali tę sprawę, rozróżniliśmy pomiędzy rzeczywistością duchową z którą spotyka się dusza po śmierci a chwytami metaforycznymi i interpretacyjnymi, których czasami się używa dla wyrażenia owej rzeczywistości duchowej. Człowiek prawosławny obeznany z tego rodzaju literaturą (często przez to, że słyszy ją od dziecka) automatycznie czyta ją na swoim własnym poziomie i interpretuje jej obrazy zgodnie ze swoim własnym rozumieniem duchowym. Dorośli czytelnicy nie rozumieją „woreczków ze złotem”, „stosów”, „domów ze złota” i tego rodzaju rzeczy dosłownie i próba naszego krytyka dyskredytacji źródeł prawosławnych z tego powodu, że zawierają one takie metaforyczne obrazy ujawnia tylko, że nie rozumie on jak takie źródła należy czytać.

W ten sposób wiele przypuszczalnych „sprzeczności” w prawosławnej literaturze dotyczących innego świata istnieje jedynie w umysłach tych, którzy starają się czytać tę literaturę w zbyt dosłowny sposób – dorosłych, którzy sztucznie starają się ją rozumieć po dziecięcemu.

Z drugiej strony, niektóre inne „sprzeczności” nie są wcale sprzecznościami. To, że pewni święci i ci, których relacje zostały przez Cerkiew przyjęte, mówią o swoich doświadczeniach „pośmiertnych”, a inni nie, jest sprzecznością nie bardziej niż to, że niektórzy święci sprzeciwiają się przeniesieniu ich relikwii, zaś inni błogosławią takie przeniesienie; jest to sprawą osobistej potrzeby i okoliczności. Krytyk przytacza przykład św. Atanazego Zmartwychwstałego Kijowsko-Pieczerskiego, który niczego nie opowiedział o swoich doświadczeniach po śmierci i posługuje się tym, by poczynić kategoryczne zapewnienie: „I nigdy tacy ludzie niczego nam nie opowiadali o tym, co miało miejsce”. Ale żołnierz Taksiotes , św. Salwiusz Albijski i wielu innych mówili jednak o swoim doświadczeniu i zaprzeczanie ich świadectwu – to jak najbardziej nieumiejętne i „selektywne” posługiwanie się źródłami. Niektórzy, jak św. Salwiusz, z początku bardzo wahali się, czy mówić o tym doświadczeniu, lecz jednak powiedzieli o nim; i fakt ten nie tylko nie dowodzi tego, że nie ma czegoś takiego jak doświadczenia pośmiertne, lecz wskazuje na to, jak bogate jest owo doświadczenie i jak trudno przekazać go żyjącym.

Poza tym fakt, że wielu Ojców (i w ogóle Cerkiew) ostrzegają przed przyjmowaniem demonicznych wizji (a czasami, w wyniku szczególnych okoliczności, czynią to w bardzo kategorycznej formie) w najmniejszym stopniu nie „przeczy” faktowi, że wiele prawdziwych wizji jest przez Cerkiew przyjmowanych.

W swoich atakach krytyk często błędnie przykłada ogólne stwierdzenie patrystyczne, wyciągnięte z kontekstu, do szczególnej sytuacji, do której ono nie pasuje. Gdy na przykład św. Jan Złotousty w swoich „Mowach na Ewangelię św. Mateusza” stwierdza, że „niemożliwe jest dla duszy rozłączonej z ciałem, aby kontynuowała tutaj wędrówkę”, mówi to wyraźnie przeciwko pogańskiej idei, że dusze umarłych mogą stać się demonami i pozostawać w nieskończoność na ziemi; lecz ta generalna prawda w żaden sposób nie neguje, czy nawet nie dotyczy specyficznego faktu, że, jak pokazują liczne prawosławne świadectwa, wiele dusz naprawdę pozostaje blisko ziemi przez kilka godzin, czy dni po śmierci, zanim odejdą do prawdziwie „innego” świata. W tym samym fragmencie św. Jan Złotousty dodaje, że „po odejściu stąd dusze nasze są odprowadzane w pewne miejsce, same nie mając już siły by tutaj powrócić” – lecz to również nie przeczy faktowi, że z Bożego rozkazu i dla Jego celów, niektóre dusze rzeczywiście pokazują się żyjącym.

Poza tym fakt, iż Chrystus oczyścił powietrze od zła demonów, jak naucza św. Atanazy Wielki, w żaden sposób nie zaprzecza istnieniu w powietrzu biesowskich mytarstw, jak uważa krytyk ; w rzeczywistości sam krytyk w innym miejscu cytuje prawosławne nauczanie, że złe duchy wciąż będące w powietrzu powodują wiele pokus i fantazji. Nauczanie Cerkwi jest takie, że podczas gdy przed naszym odkupieniem przez Chrystusa, nikt nie mógł przejść przez powietrze do nieba z powodu zamknięcia drogi przez demony i wszyscy ludzie schodzili do piekła, teraz dla ludzi przejście przez demony powietrza stało się możliwe i ich moc jest obecnie ograniczona do ludzi, których skazują własne grzechy. W ten sam sposób wiemy, że nawet mimo to, iż Chrystus „zniszczył piekielną moc” , każdy z nas wciąż może wpaść do piekła gdy odrzuci zbawienie w Chrystusie.

I znów, fakt, że nasza bitwa duchowa przeciwko „władzom i mocom” ma miejsce w tym życiu w żaden sposób nie zaprzecza faktowi, że bitwa ta ma miejsce także wtedy, gdy opuszczamy to życie. Podrozdział w rozdziale szóstym powyżej, zatytułowany „Doświadczenie mytarstw przed śmiercią” wyjaśnia powiązanie pomiędzy tymi dwoma aspektami niewidzialnej prawosławnej wojny.

To, że wspominanie umarłych na trzeci, dziewiąty i czterdziesty dzień po śmierci jest czasami wyjaśniane przez symbolizm Św. Trójcy, dziewięciu chórów anielskich i Wniebowstąpienia Chrystusa w żaden sposób nie kłóci się z faktem, że dni te są jakoś połączone także z tym, co się dzieje z duszą w owych dniach (zgodnie z „modelem” opisanym wyżej w rozdziale dziesiątym). Żadne z tych objaśnień nie jest dogmatem, ani żadne nie „przeczy” drugiemu; prawosławny chrześcijanin nie ma potrzeby negować żadnego z nich.

Niezaprzeczalny fakt, że nasz los po śmierci zależy od tego, co czynimy w tym życiu, w żaden sposób nie stoi w sprzeczności z równie niezaprzeczalnym faktem, że modlitwa za umarłych może polepszyć ich los, a nawet zmienić ich stan, zgodnie z prawosławnym nauczaniem wyrażonym przez św. Marka z Efezu i przez Cerkiew Prawosławną w ogólności. Krytyk tak bardzo chce znaleźć „sprzeczności” w tym nauczaniu, że znajduje je nawet u jednego i tego samego prawosławnego nauczyciela, twierdząc, że św. Jan Kronsztadzki czasami naucza „rozumienia patrystycznego”, a czasami „koncepcji scholastycznej”. Św. Marek z Efezu też jest winny tej samej „sprzeczności”, albowiem głosząc twierdzenia na temat modlitwy za umarłych, które krytyk uważa za „patrystyczne”, naucza również wyraźnie, że „dusze umarłych dzięki modlitwom uwalniają się od zamknięcia w piekle, jakby z jakiegoś więzienia” , co krytyk uważa za „koncepcję scholastyczną”, gdyż uważa za niemożliwe, żeby modlitwy za zmarłych mogły zmienić ich stan, lub wyprosić dla nich odpoczynek .

Odpowiedź na te i wiele innych przypuszczalnych „sprzeczności”, które krytyk, jak mu się zdaje, znalazł w nauczaniu prawosławnym o życiu po śmierci można znaleźć w bardziej uczciwym i mniej prostodusznym czytaniu samych tekstów prawosławnych. Teksty patrystyczne i hagiograficzne nie przeczą sobie nawzajem; gdy będziemy czytali prawosławną literaturę o życiu po śmierci głębiej i dokładniej, odkryjemy, że to nie teksty są problemem, ale nasze własne ich niedoskonałe rozumienie.

2. Czy istnieje coś takiego, jak doświadczenie „wyjścia z ciała” (czy to przed, czy po śmierci) lub „inny świat” zamieszkiwany przez dusze?

Opinia krytyka o doświadczeniach „pozacielesnych” jest kategoryczna: „Takie rzeczy są po prostu niemożliwe”. Nie podaje dowodów na poparcie swego twierdzenia, lecz tylko własną swoją opinię, że wszystkie prawosławne teksty omawiające takie rzeczy są niczym więcej jak „alegoriami” lub „bajkami umoralniającymi” . Niebo, raj i piekło to według niego nie „miejsca”, tylko „stany” ; „dusza nie może funkcjonować sama z siebie, lecz tylko za pomocą ciała” i dlatego nie tylko nie może być po śmierci w żadnym „miejscu”, ale wręcz nie może w ogóle funkcjonować ; „przypuszczać, że poza odpoczynkiem znajduje się tam złożona sfera – to czyste szaleństwo”.

Lecz czy to rzeczywiście możliwe, że sama dusza jest niczym więcej, jak tylko „wnętrzem” i „odpoczynkiem” i nie ma jakiegokolwiek „zewnętrznego” aspektu, nie ma „miejsca” w którym może działać? Jest to z pewnością radykalne nauczanie jak na prawosławne chrześcijaństwo i gdyby było prawdziwe, oczywiście wymagałoby (jak to już sugeruje krytyk) radykalnej reinterpretacji i zaiste rewizji tekstów patrystycznych i hagiograficznych, które opisują czynności duszy właśnie w „zewnętrznej” formie – jak wiedza, widzenie, komunikowanie itd.

I teraz – jedną rzeczą jest mówić (tak, jak to niezmiennie mówią autorytety prawosławne, które przebadały takie kwestie), że trzeba być ostrożnym i nie czytać prawosławnych tekstów na temat innego świata i życia po śmierci w sposób zbyt dosłowny lub ziemski, gdyż rzeczywistość ta jest w wielu oczywistych aspektach bardzo odmienna od rzeczywistości ziemskiej; drugą natomiast rzeczą jest odrzucanie tych tekstów i zaprzeczanie, że w ogóle odnoszą się one do czegoś rzeczywistego, i że są niczym innym, jak tylko „alegoriami” i „bajkami”. Prawosławna literatura opisuje świat duchowy raczej dokładnie, tak, jak przedstawia się to osobie przechodzącej przez takie doświadczenia, i Cerkiew Prawosławna oraz wierni zawsze przyjmowali te opisy jako prawdziwe odbicie rzeczywistości, nawet jeśli brano poprawkę na szczególną, pochodzącą z innego świata naturę tej rzeczywistości.

Nie będzie zapewne przesadą gdy powiemy, że żaden prawosławny pisarz nigdy nie był tak dogmatyczny w opisywaniu natury owej rzeczywistości z innego świata, jak obecny krytyk w całkowitym jej zaprzeczaniu. Nie jest to sfera odpowiednia dla stwierdzeń kategorycznych. Św. Paweł opisując swoje własne doświadczenia duchowe w terminach najbardziej ogólnych, mówi ostrożnie: nie wiem, czy w ciele, czy poza ciałem, Bóg to wie. Św. Jan Złotousty w swojej interpretacji tego fragmentu pokazuje tę samą ostrożność, gdy mówi: „Czy tylko umysł i dusza zostały pochwycone, a ciało pozostawało martwe? Czy także i ciało zostało pochwycone? Nie można tego określić. Jeśli sam Paweł, który był pochwycony i został uczyniony godnym tak wielu i tak niewypowiedzianych objawień, nie wie, to tym bardziej my nie wiemy... A jeśli ktoś powie: jak można być pochwyconym bez ciała? To i ja zapytam: jak można być pochwyconym z ciałem? To drugie jest nawet trudniejsze od pierwszego, jeśli osądzać wedle rozumu, a nie poddać się wierze”.

Podobnie św. Andrzej Jurodiwy opisując swój stan podczas swojego doświadczenia nieba, mówi: „Widziałem się jakby bez ciała, gdyż nie czułem ciała (...). Byłem jak gdyby w ciele, ale nie czułem ciężaru ciała; nie czułem żadnej cielesnej potrzeby w przeciągu całych dwóch tygodni, przez które trwało zachwycenie. Doprowadza mnie to do wniosku, że byłem bez ciała. Nie wiem, jak to powiedzieć na pewno: wie o tym znający serca Bóg”.

A więc – takie prawosławne autorytety, jak Apostoł, wielki Ojciec, Święty o jak najbardziej wysokim poziomie życia duchowego – wszyscy uważają za przynajmniej możliwe mówienie o doświadczeniu nieba jako zdarzającym się „poza ciałem”; i jasno wynika z ich słów, że takie doświadczenia, czy mają miejsce „w”, czy „poza” ciałem, mają w sobie coś cielesnego i zewnętrznego – inaczej w ogóle nie byłoby potrzeby mówić w związku z nimi o „ciele”. W książce tej staraliśmy się opisać takie doświadczenia na tyle prosto, na ile to możliwe, językiem samych źródeł prawosławnych, nie próbując podawać precyzyjnej definicji tego stanu. Św. biskup Teofan Zatwornik, w swoim komentarzu na stwierdzenie św. Pawła w II Liście do Koryntian w rozdziale 12, w wierszu 2 mówi chyba tyle, ile trzeba powiedzieć na ten temat: „Wewnątrz i w głębi świata widzialnego ukryty jest inny świat, tak samo rzeczywisty, jak i pierwszy; czy jest duchowy, czy subtelnie materialny, wie Bóg, ale niewątpliwe jest to, że mieszkają w nim Aniołowie i święci. Nie stwierdza on (Apostoł Paweł), czy w ciele, czy poza ciałem był pochwycony, a mówi Bóg wie. To znaczy, że wiedza o tym nie jest nam niezbędna... Nie ma potrzeby wdawać się w szczegóły i nie należy czekać na to, że, gdy milczy sam Apostoł Paweł, zostało powiedziane coś do końca jasne...”.

Zapewne każdy prawosławny czytelnik fragmentów Żywotów Świętych „z innego świata” jest do pewnego stopnia świadomy, że natury tego świata i tych doświadczeń nie da się precyzyjnie zdefiniować; sposób, w jaki są one opisywane w tych źródłach jest właśnie najbardziej odpowiednim i wiernym sposobem, w jaki mogą one być wyrażone w języku tego świata. Próba odrzucenia tych doświadczeń jako „alegorii” i „bajek” i stanowcze stwierdzanie, że nie mogą one mieć miejsca tak, jak zostały opisane, nie znajduje uzasadnienia w prawosławnym nauczaniu i tradycji.

3. Czy dusza po śmierci „śpi”?

Krytyk tak bardzo się sprzeciwia aktywności duszy w innym świecie, zwłaszcza po śmierci, aktywności jaka jest opisywana w licznych Żywotach Świętych, że w końcu dochodzi do nauczania o „odpoczynku” lub „drzemaniu” duszy po śmierci – wymysłu, przy którym aktywność ta jest po prostu niemożliwa! Stwierdza: „W prawosławnym rozumieniu przy śmierci aktem Woli Bożej wyznacza się duszy stan odpoczynku i przebywa ona w warunkach bezczynności, czegoś w rodzaju snu, w którym nie działa, nie słyszy i nie widzi”. Dusza w tym stanie „nie może niczego wiedzieć, ani niczego pamiętać”.

Nawet pośród nieprawosławnych takie nauczanie o „śnie duszy” można w naszych czasach znaleźć jedynie w kilku sektach, dalekich od historycznego chrześcijaństwa (świadkowie Jehowy, adwentyści dnia siódmego); jakże więc zadziwia coś takiego i to ogłoszone tak kategorycznie jako prawosławne! Jeśli jeden lub dwóch wczesnych nauczycieli Cerkwi (Afrates Syryjski i św. Anastazy Synajski), jak twierdzi krytyk, być może rzeczywiście głosiło taką naukę w niedwuznaczny sposób, to jest ponad wszelką wątpliwość jasne, iż sama Cerkiew nigdy nie poszła tropem takiej nauki, lecz w swoich służbach Bożych, w dziełach swoich świętych Ojców, w traktatach ascetycznych i w Żywotach swoich Świętych nauczała jasno, że dusza po śmierci jest aktywna i „przebudzona”, że prawdziwie uderza radykalność nauczania krytyka.

Sam krytyk wydaje się wahać w swojej idei „snu” duszy, czasami definiując go w terminach słownictwa „hezychastycznego”, co nieco zmniejsza jego radykalizm; lecz jest w każdym razie stały w twierdzeniu, że przypuszczalny „sen” duszy po śmierci sprawia, iż jakakolwiek „zewnętrzna” aktywność duszy jest absolutnie niemożliwa. I jak długo mówi on o śmierci jako o stanie „bezczynności”, w którym dusza „nie może niczego wiedzieć, ani niczego pamiętać”, jest jasne, że słowo „sen” ma dla niego znaczenie nie tylko metaforyczne.

Nie ma szczególnego sensu poszukiwanie u Ojców specjalnego „odrzucenia” tej doktryny, gdyż rzadko była ona przyjmowana w Cerkwi na tyle poważnie, by wymagać specjalnego odrzucania. W rozdziale dziesiątym powyżej przytaczaliśmy nauczanie św. Ambrożego mówiące, że dusza jest „bardziej aktywna”, gdy zostaje po śmierci uwolniona z ciała, stwierdzenie św. abby Doroteusza, że dusza „pamięta wszystko po wyjściu z ciała, przy czym jeszcze jaśniej i wyraźniej, jako wolna od jarzma ziemskiego ciała”, i nauczanie św. Jana Kasjana, że dusza „staje się jeszcze bardziej żywa” po śmierci; podobne stwierdzenia można znaleźć u wielu Ojców. Lecz cytaty te są tylko małą częścią prawosławnych dowodów obalających teorię „snu duszy”. Cała prawosławna pobożność i praktyka modlitwy za zmarłych z całą pewnością zakłada, że dusze w innym świecie są „przebudzone” i że ich los może ulec poprawie; prawosławna modlitwa do świętych i odpowiedź świętych na tę modlitwę jest nie do pomyślenia bez świadomej aktywności świętych w niebie; ogromna prawosławna literatura na temat objawiania się świętych nie może być po prostu odrzucona jako „bajki”. Jeśli krytyk ma rację, to Cerkiew oczywiście była „w błędzie” przez dobrych kilka wieków.

Krytyk próbował nieuczciwie wykorzystać fakt, że nauczanie Cerkwi Prawosławnej o życiu po śmierci zawiera wiele elementów, które nie są „dokładnie określone” – nie dlatego, że Cerkiew nie wie, co uważa na ten temat, lecz dlatego, że rzeczywistość innego świata jest (by stwierdzić jeszcze raz oczywistą rzecz) całkiem odmienna od rzeczywistości tego świata i niezbyt dobrze nadaje się do „dogmatycznego” podejścia, jakie przyjął wobec niej krytyk. Żywe obcowanie ziemskiej Cerkwi ze świętymi w niebie i czasami również z innymi zmarłymi jest znane w pobożności i doświadczeniu prawosławnych chrześcijan i nie potrzebuje precyzyjnej definicji; ale czynić z tego braku „precyzyjnej definicji” wymówkę dla nauczania, że nawet dusze świętych znajdują się w stanie „odpoczynku”, który uniemożliwia jakikolwiek „zewnętrzny” kontakt z ludźmi na ziemi – z całą pewnością przekracza granice dopuszczalne dla prawosławnej wiary chrześcijańskiej.

Pośród innych doświadczeń „pośmiertnych”, które znosi teoria „snu duszy”, jest jedno cieszące się w Cerkwi powszechną wiarą od samego początku: zejście Chrystusa do piekła. „W grobie ciałem, w piekle duszą, jako Bóg, w raju zaś z rozbójnikiem i na tronie z Ojcem i Duchem byłeś, wszystko wypełniając, o Nieopisany”. Najwcześniejsze pokolenie chrześcijan wiedziało bez wątpliwości, że Chrystus, gdy „spał” w grobie (jak to określa się w eksapostilarionie Paschy, kontakionie Wielkiej Soboty itd.), poszedł głosić naukę duchom [uwięzionym] w otchłani. Czy to również „alegoria”? Istnieje również bardzo silna cerkiewna tradycja mówiąca, że jeszcze wcześniej, św. Jan Chrzciciel „radując się zwiastował (...) także i będącym w piekle Boga objawionego w ciele”, jak to stwierdza troparion na święto Ścięcia jego głowy. A cóż trzej uczniowie zobaczyli na Górze Przemienienia, gdy ujrzeli Mojżesza, jeśli nie jego duszę, która objawiła się w całkiem „zewnętrzny” sposób? To objawienie w rzeczywistości jak gdyby potwierdza wahanie św. Pawła w określeniu, czy jego własna wizja nieba była „w”, czy „poza” ciałem – gdyż Eliasz mieszka w Niebie „w” ciele, albowiem nigdy nie umarł, zaś Mojżesz jest tam „poza ciałem”, a ciało jego pochowane jest w grobie; lecz obydwaj pojawili się w czasie Przeobrażenia Chrystusa. My, żyjący na ziemi, nie możemy nawet określić różnicy pomiędzy tymi dwoma stanami, ale nie ma takiej potrzeby; prosty opis takich objawień, jak również doświadczenia „umarłych” w innym świecie, dają nam oczywiście najlepsze rozumienie tych spraw i nie ma żadnej potrzeby, abyśmy się starali je rozumieć w jakiś inny, jak tylko w ten prosty sposób, w jaki nam je przedstawia Cerkiew.

Krytyk najwyraźniej popada pod dokładnie to samo oskarżenie, które podnosił przeciwko innym: wziął obraz „snu”, który jest powszechnie w Cerkwi przyjmowany jako metafora śmierci i zinterpretował go w pewien sposób jako „dosłowną prawdę”. Często nie zauważa on nawet, że dokładnie te same źródła, które przytacza na poparcie swoich idei stanowią, całkowicie na odwrót, najpewniejszy przeciwdowód jego teorii. Cytuje św. Marka z Efezu (posługując się naszym tłumaczeniem, które po raz pierwszy ukazało się w The Orthodox Word nr 79, str. 90), że sprawiedliwi „znajdują się w niebie z Aniołami i przed samym Bogiem, i już jakby w raju, z którego spadł Adam, do którego zaś przed innymi wszedł dobry łotr; często odwiedzają nas oni w tych świątyniach, gdzie im oddaje się cześć, wysłuchują przyzywających ich ludzi i modlą się za nich do Boga”. Jeśli wszystko to (co oczywiście mieści w sobie i „zewnętrzną” aktywność) może uczynić dusza, która w rzeczywistości „śpi” – to znaczy jest w „warunkach bezczynności, w których nie działa, nie słyszy i nie widzi” – to teoria „drzemki duszy” jest pusta, gdyż zupełnie nic nie wyjaśnia i używając jej krytyk jedynie wprowadza wiernych w zamieszanie.

4. Czy mytarstwa są „zmyślone”?

Największy swój gniew krytyk kieruje przeciwko ascetycznemu nauczaniu prawosławnemu na temat biesowskich mytarstw, napotykanych przez duszę po śmierci i można przypuszczać, że to właśnie chęć zniszczenia samego ich pojęcia przywiodła go do takiej wewnętrznie sprzecznej teorii, jak teoria „snu duszy”. Język, którego używa do opisania mytarstw jest dość kategoryczny i raczej nieumiarkowany. Mówi o „zmyślonych mytarstwach pośmiertnych” a opowieści o nich znajdujące się w prawosławnej literaturze nazywa „dzikimi bajkami” i „przerażającymi bajkami głoszonymi po to, by doprowadzić duszę do rozpaczy i niewiary” ; „mit o mytarstwach jest (...) całkowicie obcy Bogu i Jego Świętej Cerkwi”. Lecz gdy próbuje opisać swoje własne rozumienie mytarstw, wynik jest karykaturą tak niedorzeczną, że nie można uwierzyć, żeby w ogóle czytał rzeczone teksty. Dla niego opowieści o mytarstwach chciałyby „zmusić nas do wiary, że szatan włada ‘drogą do królestwa Bożego’ i że może zbierać myto z tych, którzy po niej podróżują (...). Demony dają pozwolenie na przejście w zamian za nadwyżkę zasług u świętych”. Mytarstwa, jak uważa, opisują „wędrującą duszę, która potrzebuje modlitwy, aby odpocząć (tak, jak wierzyli poganie)”; jest to „okultystyczna koncepcja o podróży duszy, za którą płaci się modlitwami i jałmużnami”. Poszukuje „obcych wpływów”, by wyjaśnić, jak taka koncepcja dostała się kiedykolwiek do Cerkwi Prawosławnej i dochodzi do wniosku (jednakże bez strzępu dowodu, oprócz tych samych niewyraźnych paraleli, które przeprowadzają antropolodzy, by wysnuć wniosek, że chrześcijaństwo to tylko jeszcze jeden pogański ‘kult zmartwychwstania’), że „mit o mytarstwach jest jeszcze jednym produktem orientalnych kultów astrologicznych, uważających, że całe stworzenie nie znajduje się pod opieką sprawiedliwego i kochającego Boga” ; „te mytarstwa są tylko nielogiczną mutacją owych pogańskich mitów” . Dochodzi do wniosku, że mytarstwa są dosłownie identyczne z łacińską doktryną „czyśćca” i stwierdza, że „różnica pomiędzy mitem o czyśćcu, a mitem o powietrznych mytarstwach jest taka, że jeden daje Bogu satysfakcję za pomocą męki fizycznej, a drugi daje potrzebną Mu satysfakcję za pomocą tortury psychicznej”. Opowieść Teodory o przejściu przez mytarstwa krytyk nazywa „bajką pełną herezji” , opartą na „halucynacji” kogoś, kto w czasach starotestamentowych „zostałby sprawiedliwie wyciągnięty i ukamieniowany”, gdyż „był w stanie nikczemnego złudzenia duchowego” . (Nie jest jasne, dlaczego krytyk tak złości się na opowieść Teodory; jest to tylko jedna z wielu podobnych opowieści i nie naucza niczego innego niż one – do tego stopnia, że nie widziałem potrzeby przytaczać jej wyżej w rozdziale o mytarstwach).

Te skrajne oskarżenia są osobistymi opiniami krytyka, i nie stoją za nimi oczywiście żadne dowody. Ciekawe, dlaczego tak pragnie on stworzyć własną interpretację mytarstw i odrzuca ich rozumienie w taki sposób, w jaki Cerkiew zawsze je rozumiała; karykatura, którą atakuje, nigdy nie była przedmiotem nauczania w Cerkwi Prawosławnej i nie sposób dowiedzieć się, z jakiego źródła zaczerpnął te niedorzeczne interpretacje.

Przez około szesnaście wieków Ojcowie Cerkwi mówili o mytarstwach jako o części ascetycznego nauczania prawosławnego, ostatecznym i decydującym etapie „niewidzialnej wojny”, którą prowadzi na ziemi każdy chrześcijanin. Przez ten sam okres czasu liczne Żywoty Świętych i inne teksty prawosławne opisywały rzeczywiste doświadczenia prawosławnych chrześcijan, zarówno świętych, jak i grzeszników, którzy po śmierci (a czasem i przed) napotkali mytarstwa. Dla wszystkich, nie licząc małych dzieci, jest oczywiste, że nazwy „mytarstwa” nie należy przyjmować dosłownie; jest to metafora, którą Wschodni Ojcowie uznali za właściwą dla opisania rzeczywistości, na którą natrafia dusza po śmierci. Jest także oczywiste dla wszystkich, że niektóre elementy w opisach owych mytarstw są metaforyczne i obrazowe. Same jednakże opowieści nie są ani „alegoriami”, ani „bajkami”, lecz szczerymi opowieściami o osobistych doświadczeniach w najbardziej adekwatnym języku, jakim dysponuje opowiadający. Jeśli opisy mytarstw wydają się niektórym ludziom zbyt „żywe”, to zapewne dlatego, że nie są oni świadomi rzeczywistej natury niewidzialnej wojny prowadzonej w trakcie tego życia. Teraz też jesteśmy nieustannie okrążeni biesowskimi kusicielami i oskarżycielami, lecz nasze duchowe oczy są zamknięte, i widzimy tylko wyniki ich działalności – grzechy, w które wpadamy, namiętności, które się w nas rozwijają. Lecz po śmierci oczy duszy są otwarte na rzeczywistość duchową i widzą (zazwyczaj po raz pierwszy) rzeczywiste byty, które nas atakowały podczas naszego życia.

W prawosławnych opowieściach o mytarstwach nie ma zupełnie żadnego pogaństwa, żadnego okultyzmu, żadnej „orientalnej astrologii”, żadnego „czyśćca”. Owe mytarstwa uczą nas raczej odpowiedzialności każdego człowieka za jego własne grzechy, faktu, że przy śmierci ma miejsce podsumowanie jego sukcesu lub porażki w bitwie przeciwko grzechowi (sąd szczegółowy), i że demony, które kusiły go na przestrzeni życia czynią na niego swoją ostatnią napaść na końcu jego życia, lecz że mają moc tylko nad tymi, którzy niewystarczająco walczyli w niewidzialnej wojnie w tym życiu.

Co do formy literackiej w której są wyrażane, mytarstwa pojawiają się zarówno w służbach Bożych Cerkwi (poezja cerkiewna), jak i w pismach ascetycznych Ojców i w Żywotach Świętych. Żaden prawosławny nie czyta tych tekstów w prymitywnie dosłowny sposób w jaki przeczytał je krytyk, lecz podchodzi do nich z szacunkiem i bojaźnią Bożą, poszukując korzyści duchowej. Każdy duchowy ojciec, który starał się wychować swoje duchowe dzieci w starodawnej tradycji pobożności prawosławnej może potwierdzić korzystny wpływ prawosławnych źródeł mówiących o mytarstwach; i rzeczywiście, świętej pamięci arcybiskup Andrzej z Nowodiwiejewa, powszechnie kochany i szanowany ojciec duchowy, używał dokładnie dwudziestu mytarstw, przez które, jak to opisano, przechodziła Teodora, jako fundamentu dla bardzo skutecznego przygotowania do sakramentu spowiedzi przez jego dzieci duchowe. Jeśli teksty te powodują w człowieku XX wieku jakąś „dysharmonię”, to wina leży po stronie naszych pobłażliwych, permisywnych czasów, które zachęcają do niewiary i luźnej postawy wobec prawdziwie przeraźliwych rzeczywistości innego świata, zwłaszcza rzeczywistości piekła i sądu.

Nauczanie o mytarstwach w źródłach prawosławnych nigdy nie było określane jako „dogmat”, należąc raczej do tradycji pobożności prawosławnej; ale nie znaczy to, że jest to coś „nieważnego” lub coś, co jest sprawą „prywatnej opinii”. Było ono głoszone wszędzie i zawsze w Cerkwi, gdziekolwiek przekazywano prawosławną tradycję ascetyczną. Jeśli ten temat znajdował się poza obszarem zainteresowań teologów prawosławnych ostatnich czasów, działo się tak właśnie dlatego, że teologowie owi należeli bardziej do świata akademickiego niż do tradycji ascetycznej. Jednakże teologowie o ukierunkowaniu bardziej tradycyjnym, jak również ci, dla których prawosławna tradycja ascetyczna jest czymś żywym, poświęcali temu tematowi wiele uwagi. Poza Cerkwią Rosyjską, gdzie nauczanie o mytarstwach było dokładnie omawiane i bronione przez św. biskupa Ignacego Brianczaninowa, św. biskupa Teofana Zatwornika, metropolitę moskiewskiego Makarego, św. Jana Kronsztadzkiego, św. arcybiskupa Jana Maksymowicza, protoprezbitera Michała Pomazańskiego i wielu innych nauczycieli i teologów, było ono najbardziej podkreślane w Cerkwi Serbskiej, gdzie zajmuje honorowe miejsce w Teologii Dogmatycznej św. archimandryty Justyna Popovicia. Jednakże nauczanie to w ostatnich latach przyciąga coraz więcej uwagi, w miarę jak tłumaczenia prawosławnej literatury ascetycznej i służb Bożych stały się bardziej dostępne w językach zachodnich. Wspomnimy tutaj kilka fragmentów na temat mytarstw, które ukazały się w angielskich wydaniach w ciągu kilku ostatnich lat i nie zostały jeszcze przytoczone w ciągu tej książki.

Z Pięćdziesięciu duchowych mów św. Makarego Wielkiego, jednej z podstawowych prac prawosławnej literatury ascetycznej:

„Gdy dusza człowieka wyjdzie z ciała, to dokonuje się przy tym pewna wielka tajemnica. Albowiem jeśli winna jest ona wielu grzechów, to przychodzą tłumy demonów i niedobrzy aniołowie i ciemne siły chwytają duszę ową i trzymają u siebie. I nikt nie powinien się temu dziwić dlatego, że jeśli dusza w tym życiu, będąc w świecie tym, ulegała im i słuchała ich i była ich niewolnicą, to tym bardziej trzymają ją oni i pozostaje ona w ich władzy po odejściu ze świata” .

„Jak poborcy podatków siedząc w ciasnych przejściach zatrzymują i dręczą przechodzących, tak i demony pilnują i zatrzymują dusze, i jeśli dusze nie oczyściły się doskonale, to przy swoim wyjściu z ciała nie otrzymują pozwolenia na wejście w niebieskie mieszkania i na stanięcie przed swoim Władcą, ale zostają unoszone w dół przez powietrzne demony. Ci, którzy przebywają jeszcze w ciele, przy trudach i wielkim wysiłku mogą uzyskać łaskę z wysokości od Władcy; i bez wątpienia oni, wspólnie z tymi, którzy osiągnęli odpoczynek za cnotliwe życie, odejdą do Boga, jak sam to obiecał...”.

Z Drabiny, kolejnego standardowego prawosławnego tekstu ascetycznego:

„A inni (z umierających) z boleścią mówili: ‘Czy dusza nasza przejdzie przez wezbrane wody powietrznych duchów?’ (Ps 123,3). Mówili tak dlatego, że jeszcze nie mieli odwagi, lecz z dala spoglądali na to, co się odbywa na owym badaniu” .

Rzeczywiście, „List abby Jana z Raify”, wprowadzający do Drabiny wskazuje dokładnie cel, z jakim takie książki są pisane:

„Niczym drabina, ustawiona aż do wrót niebieskich (Rdz 28,12), (książka ta) prowadzi trudzących się, aby bez nieszczęść i przeszkód przechodzili przez zastępy duchów zła, światowych rządców ciemności i książąt powietrznych”.

Ze Słowa o trzeźwości i modlitwie św. Hezychiusza Prezbitera:

„Dusza, wzniósłszy się po śmierci na powietrze, ku bramom niebieskim, i tam nie zostanie zawstydzona przez wrogów, mając ze sobą Chrystusa: lecz wtedy tak, jak i teraz, przemówi do nich ze śmiałością. Tylko niech wzywa dniem i nocą Władcę naszego Jezusa Chrystusa, Syna Bożego, aż do samego swojego odejścia; i On ją szybko pomści, wedle prawdziwej swojej Bożej obietnicy, którą wypowiedział w przypowieści o niesprawiedliwym sędzi: powiadam wam, zaraz pośpieszy im z pomocą (Łk 18,8) – i to zarówno w tym życiu, jak i po jej wyjściu z ciała”.

„Nadejdzie w końcu i nasza godzina śmierci – nadejdzie i uciec jej nie sposób. Oby powietrzny książę świata, który wtedy przyjdzie, ujrzał nasze nieprawości małymi i znikomymi, oby nie mógł nas sprawiedliwie oskarżyć! W przeciwnym wypadku zapłaczemy wówczas na próżno”.

Ten, kto nie żyje w trzeźwości „nie uwolni się (...) także od grzesznych, nienawistnych Bogu czynów, słów i myśli. Po swoim odejściu nie przejdzie swobodnie przez gromady (mających go spotkać) książąt piekielnych”.

Ze Słowa o wiedzy duchowej św. Diadocha z Fotike:

„A jeśli nie będziemy w należyty sposób spowiadać się z (niedobrowolnych i nieświadomych) grzechów, to w czasie naszego odejścia znajdziemy w sobie pewien nieokreślony strach. A my, miłujący Boga, powinniśmy sobie życzyć i modlić się o to, aby w owym czasie okazać się bez żadnego strachu; gdyż ten, kto będzie wtedy znajdował się w strachu, nie przejdzie swobodnie obok książąt piekielnych, dlatego że tą bojaźliwość duszy będą uważali za znak współuczestnictwa w ich złu tak, jak to jest i w nich samych. A dusza radująca się miłością Bożą w godzinę odejścia z ciała niesiona jest przez aniołów pokoju powyżej wszystkich hord ziemskich”.

Ze Stu pouczających rozdziałów dla mnichów znajdujących się w Indiach św. Jana z Karpatos:

„Na duszę, która właśnie wyszła z ciała, wróg napada zuchwale, z groźbami i zarzutami, gorzko i strasznie oskarżając ją za jej upadki. Lecz miłująca Boga i wierna dusza, chociaż przedtem wielokrotnie była zraniona grzechami, nie boi się jego napaści i gróźb, a jest od niego silniejsza w Chrystusie, uskrzydla się radością i zagrzewa się męstwem, widząc prowadzące ją niebieskie moce i niby ścianą ochraniające ją światło wiary, i z wielką śmiałością woła do tego diabła... Od takich śmiałych słów duszy diabeł w końcu ucieka, wypuszczając rozdzierający krzyk, i w bezsilności nie mogąc znieść imienia Chrystusa”.

Z Oktoicha, z troparionu skierowanego do Matki Bożej:

„...W straszną godzinę śmierci wybaw mnie od przemawiających demonów i wszelkiej męki”.

Można zauważyć, że niektóre z tych odnośników są częściowe i nie podają całego prawosławnego nauczania na ten temat. Jest tak oczywiście dlatego, że są odnośnikami do nauczania, z którym sami autorzy hymnów i pism ascetycznych oraz ich czytelnicy są obeznani i które przyjmują i nie ma potrzeby „definiowania” owego nauczania, lub uzasadniania go za każdym razem, gdy jest wzmiankowane. Próba podjęta przez krytyka, który zauważył istnienie niektórych tych odnośników, odróżnienia pomiędzy takimi doświadczeniami, które zdarzają się „przed” i takimi, które zdarzają się „po” śmierci, i zaprzeczenia samej możliwości tych doświadczeń, które zdarzają się „po” śmierci , jest całkiem sztuczna, będąc tylko „logiczną dedukcją” płynącą z jego własnego fałszywego nauczania na temat „snu” duszy, i nie ma potwierdzenia ani w samych tekstach ascetycznych, ani w tekstach służb Bożych. Rzeczywistość biesowskiego „dręczenia” jest jedna i ta sama, a mytarstwa są tylko ostateczną jego formą, czasami zaczynając się w końcu tego życia, a czasami dopiero po śmierci.

Inne niezliczone odniesienia do mytarstw znajdują się w prawosławnej literaturze ascetycznej, Żywotach Świętych i służbach Bożych; większość z nich nie ukazała się jeszcze po angielsku. Krytyk jednak, gdy zauważa takie odniesienia, jest zmuszony interpretować je nie w zgodzie z kontekstem, w którym się pojawiają, ale raczej w zgodzie z jego własną „dedukcją logiczną” na temat życia po śmierci.

Na przykład, cytując słowa modlitwy św. Eustratiusza z sobotniej połunoszcznicy „...niechaj dusza moja nie ujrzy mrocznego wzroku złych demonów, lecz niechaj przyjmą ją świetliści Twoi Aniołowie” , krytyk uważa je za dowód tego, że dusza nie widzi i nie może widzieć demonów po śmierci (jest to konieczne dla jego teorii, że dusza „śpi”). Lecz jest oczywiście jasne dla jakiegokolwiek nieuprzedzonego czytelnika, że znaczenie tej modlitwy jest akurat odwrotne: że Święty modli się o to, by nie widzieć demonów, właśnie dlatego, że jest to normalny los duszy po śmierci. Jeszcze jaśniej to widać w całym kontekście modlitwy św. Eustratiusza, gdzie słowa bezpośrednio poprzedzające to zdanie są następujące: „... albowiem niepokoi się moja dusza, i jest pełna boleści przy wychodzeniu z mojego żałosnego i nieczystego ciała. Niechaj nie spotka jej zamysł złego nieprzyjaciela i nie zatrzyma jej w ciemności za znane mi i nieznane grzechy, które w tym życiu uczyniłem”. Jest jasne, że nauczanie o dręczeniu przez demony po śmierci (czy nazwie się je „mytarstwami”, czy nie), znane było św. Eustratiuszowi i że tworzy ono tło i kontekst jego modlitwy; i dlatego św. biskup Ignacy używa tej modlitwy jako dowodu na to, że nauczanie owo było dobrze znane Cerkwi nawet w tak wczesnym okresie, jak początek IV wieku.

Dalej, krytyk cytuje odpowiedź św. Warsonofiusza z Gazy do mnicha, który poprosił go, aby ten przeprowadził go „przez powietrze i po tej drodze, której nie zna” jak gdyby odpowiedź ta była odrzuceniem idei mytarstw. Lecz znów – jest jasne, że kontekst zarówno pytania, jak i odpowiedzi jest taki, w którym mytarstwa powietrzne spotykane po śmierci są przyjmowane jako coś, co rozumie się samo przez się, i że św. Warsonofiusz, życząc, by Chrystus „sprawił, żeby wstępowanie twojej duszy nie napotkało przeszkód, i żeby uczynił cię godnym złożenia ze śmiałością pokłonu Świętej Trójcy, to znaczy – wybawionym” – wyraża tylko część zwykłego nauczania o mytarstwach, które w monastycznej tradycji Gazy było obecne w takim samym stopniu, jak na całym Wschodzie. Przypadek ten jest również użyty przez św. biskupa Ignacego, jako jeden z jego licznych cytatów ze Świętych Ojców w obronie nauczania o mytarstwach.

Inne cytaty św. biskupa Ignacego z Ojców-ascetów, którzy jasno nauczają na temat mytarstw, są następujące:

Św. abba Doroteusz z Gazy: „Przy nieczułości duszy korzystne jest częste czytanie Słowa Bożego i budzących skruchę słów Bogonośnych Ojców, pamięć o Strasznym Sądzie Bożym, o wyjściu duszy z ciała, o mających ją spotkać strasznych mocach, przy współudziale których czyniła ona zło w tym krótkotrwałym i nędznym życiu” .

Św. Teognost, kolejny Ojciec z Filokalii: „Niewyobrażalna i niewypowiedziana jest słodycz tej duszy, która rozłącza się z ciałem, będąc powiadomiona o swoim zbawieniu(...). Odprowadzana przez anioły, bez przeszkód przechodzi powietrzną przestrzeń, w najmniejszym stopniu nie niepokojona przez złe duchy. Radośnie i ze śmiałością wstępuje z okrzykami wdzięczności Bogu i w końcu przychodzi złożyć pokłon swojemu Stwórcy”.

Ewagriusz ze Sketis: „Opamiętaj się, duszo moja i pomyśl, jak wytrzymasz nagłe rozłączenie twoje z ciałem, gdy przyjdą po ciebie groźni aniołowie, i pochwycą cię w godzinę, której nie oczekujesz i w czas, o którym nie wiesz! Jakie czyny poślesz przed sobą, gdy zaczną cię dręczyć za twoje czyny twoi wrogowie, znajdujący się w powietrzu?”.

Św. Jan Miłościwy: „Gdy dusza wyjdzie z ciała i zacznie wstępować na niebo spotykają ją oblicza biesów i poddają licznym trudnościom i próbom. Badają, czy nie zgrzeszyła kłamstwem, oszczerstwem...” (itd. – tu następuje długa lista grzechów podobnych do dwudziestu podanych w Żywocie św. Bazylego Nowego). „W czasie przechodzenia duszy z ziemi na niebo sami święci Aniołowie nie mogą jej pomóc: pomaga jej jedynie pokuta, dobre uczynki, i bardziej niż wszystko inne, jałmużna. Jeśli nie będziemy żałować tutaj za jakiś grzech z powodu zapomnienia, to jałmużną możemy się wybawić od gwałtu biesowskich mytarstw”.

Inny z Ojców Filokalii, św. Piotr Damasceński mówi o „czasie śmierci, gdy biesy okrążą moją biedną duszę, trzymając zapis całego zła, które popełniłem”.

Jak już wyżej wspomniano, w służbach Bożych istnieje wiele modlitw, zwłaszcza skierowanych do Matki Bożej, które pośrednio odwołują się lub wprost wyrażają nauczanie ascetyczne o mytarstwach. Liczne przykłady cytowane były w toku tej książki. Św. biskup Ignacy przytacza ich znacznie więcej (z Oktoicha, Trebnika, modlitw na odejście duszy, akatystów i kanonów do Matki Bożej i rozmaitych świętych) i stwierdza, że „nauczanie o mytarstwach (...) można spotkać, jako nauczanie powszechnie znane i powszechnie przyjęte wszędzie w służbach Bożych Cerkwi Prawosławnej. Oznajmia ona i przypomina o nim swoim dzieciom, żeby zasiać w ich sercach zbawienny dla duszy strach, i przygotować je do szczęśliwego przejścia z życia tymczasowego do wiecznego”.

Typowym dla prawosławnej Minei jest troparion ze służby poświęconej św. Janowi Złotoustemu. W piątej pieśni kanonu do Przenajświętszej Bogurodzicy napisanego przez „Jana” (oczywiście św. Jana Damasceńskiego), czytamy:

„W czas mojego odejścia pomóż mi przejść bez smutku przez satrapów duchowych, męczące hordy powietrzne, abym radośnie zawołał ku Tobie: raduj się, nadziejo wszystkich niezawodna!”.

Nie ma jednak sensu mnożenie cytatów z literatury prawosławnej ukazujących, jak wyraźnie nauczanie to zostało wyłożone w Cerkwi na przestrzeni wieków; św. biskup Ignacy podaje dwadzieścia stron takich cytatów, a można ich znaleźć jeszcze więcej. Ale ci, którym nie podoba się to nauczanie, zawsze znajdą możliwość ich „reinterpretacji” lub skarykaturowania. Mimo to nawet nasz krytyk jest zmuszony przyznać że istnieje co najmniej kilka prawosławnych tekstów, które świadczą o biesowskim dręczeniu przy śmierci, i broni swojego poglądu, że mytarstwa są „zmyślone” mówiąc, że „wizje takie są do uniknięcia, jeśli w tym życiu toczymy walkę, kajamy się z naszych grzechów i nabywamy cnoty”. Lecz przecież właśnie takie jest znaczenie nauczania o mytarstwach, które on skarykaturował i odrzucił! Nauczanie o mytarstwach jest nam dane właśnie po to, abyśmy się mogli trudzić teraz, byśmy mogli walczyć przeciwko demonom powietrznym w tym życiu – i wtedy nasze spotkanie z nimi po śmierci będzie zwycięstwem dla nas, a nie klęską! Iluż trudzących się sług Chrystusa natchnęło ono właśnie do tego! Ale któż spośród nas może powiedzieć, że już wygrał tę bitwę i nie musi się bać sprawdzania przez demony po śmierci?

Autor niniejszej książki dobrze pamięta uroczyste służby za wieczny odpoczynek arcybiskupa Jana Maksymowicza w 1966 roku, których kulminacją był dzień jego pogrzebu. Wszyscy obecni czuli, że są świadkami pogrzebu człowieka świętego; smutek z powodu jego odejścia został pochłonięty przez radość z powodu pojawienia się nowego niebieskiego orędownika. A jednak kilku obecnych hierarchów, zwłaszcza biskup Sawa z Edmonton, wywołał jeszcze bardziej gorącą modlitwę ludzi wspominając „straszne mytarstwa”, przez które nawet ten święty człowiek, ów cud Bożej łaski w naszych czasach, musiał przechodzić. Nikt z obecnych nie myślał, że same nasze modlitwy ochronią go od „sprawdzania” przez demony, i nikt w swoim umyśle nie wyobrażał sobie zapłaty „myta” w jakichś „domkach” na niebie; ale apele te pomogły wywołać gorącą pobożność wiernych i bez wątpienia pomogły mu przejść przez owe mytarstwa. Życie tego świętego człowieka, złożone z dobrych uczynków i jałmużny, wstawiennictwo świętych, których wysławiał na ziemi, modlitwa wiernych, która w rzeczywistości była kolejnym skutkiem jego do nich miłości – bez wątpienia wszystko to, znanymi Bogu drogami, których nie trzeba nam badać, pomogło mu odeprzeć ataki ciemnych powietrznych duchów. A kiedy biskup Sawa wybrał się w specjalną podróż do San Francisco, aby być obecnym na służbie w czterdziesty dzień po odejściu arcybiskupa Jana, powiedział wiernym: „Przybyłem, aby modlić się razem z wami o odpoczynek jego duszy w ten znaczący i decydujący czterdziesty dzień, dzień, w którym zostaje określone miejsce duszy, w którym będzie mieszkała aż do powszechnego i strasznego Bożego Sądu” – i w ten sposób znów wywołał modlitwę wiernych przez przywołanie kolejnego wierzenia z prawosławnego nauczania o życiu po śmierci. Współcześnie prawosławni chrześcijanie rzadko słyszą takie rzeczy i dlatego powinniśmy tym bardziej cenić kontakt, który wciąż posiadamy z takimi przedstawicielami prawosławnej tradycji ascetycznej.

* * *

Pośród prawosławnych autorów z Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej opozycja wobec nauczania o mytarstwach dawno już była uznawana za jeden ze znaków „modernizmu” cerkiewnego. Dlatego św. biskup Ignacy poświęcił obszerną część swojego tomu na temat życia po śmierci obronie tego nauczania, które było atakowane już w połowie XIX wieku w Rosji; nawiasem mówiąc, wbrew bezpodstawnej opinii krytyka, że same mytarstwa są przyjmowane przez tych, którzy znajdują się pod „zachodnim wpływem”, rzymskokatolicki i protestancki Zachód nie mają jakiegokolwiek pojęcia o mytarstwach, które istnieją jedynie w prawosławnym nauczaniu ascetycznym, i atak przeciwko nim w dzisiejszej Cerkwi pochodzi dokładnie od tych, którzy (jak w modernistycznych prawosławnych seminariach) mają silną „zachodnią” mentalność i niewiele szacunku dla tradycyjnej prawosławnej pobożności.

Całkiem niedawno protoprezbiter Michał Pomazański, być może największy żyjący teolog w Cerkwi Prawosławnej, opublikował artykuł w obronie mytarstw, pisany częściowo jako odpowiedź naszemu krytykowi. W artykule tym ostrzega, że w naszym współczesnym nieprawosławnym społeczeństwie często „kwestie naszej Wiary podnoszone są i omawiane z nieprawosławnego punktu widzenia przez osoby innych wyznań, a czasami przez prawosławnych chrześcijan, którzy pod stopami nie mają już twardego prawosławnego fundamentu... W ostatnich latach daje się coraz bardziej zauważyć krytyczne podejście do wielu kwestii dotyczących naszych wierzeń cerkiewnych, oskarżanych o to, że są ‘prymitywne’, że są wynikiem ‘naiwnego’ światopoglądu lub pobożności, i charakteryzuje się je takimi słowami, jak ‘mity’, ‘magiczny’ i temu podobnymi. Naszym obowiązkiem jest odpowiadać na takie poglądy”.

Zaś św. biskup Teofan Zatwornik podaje najbardziej chyba trzeźwą i twardą odpowiedź tym, którzy nie chcą przyjąć prawosławnego nauczania ascetycznego: „Jak bardzo dziką nie wydawałaby się naszym mądralom myśl o mytarstwach, przejście przez nie jest nie do uniknięcia”.

Mytarstwa nie są „umoralniającą baśnią”, stworzoną dla „prostych ludzi”, jak w to wierzy krytyk , nie są „mitem”, lub „wymysłem” lub „dziką bajką”, jak mówi – lecz prawdziwą opowieścią, przekazywaną w prawosławnej tradycji ascetycznej od najwcześniejszych wieków, o tym, co oczekuje każdego z nas przy śmierci.


 

Zakończenie

Zachowanie starodawnej tradycji pobożności prawosławnej we współczesnym świecie stało się nierówną bitwą przeciwko przeważającym siłom wroga. Prawosławni chrześcijanie w większości stali się tak zeświecczeni, że prawosławny kapłan, który chce przekazać i nauczyć tej tradycji może wpaść w rozpacz odnośnie samej możliwości wypełnienia takiego zadania. Większość biskupów i kapłanów kończy na tym, że idą za swoimi owcami i „adaptują” tradycję do świeckości owiec; i w taki sposób tradycja ta zanika i umiera...

Kazania, wykłady i książki duchowieństwa większości prawosławnych jurysdykcji w czasach współczesnych dotyczące życia po śmierci ukazują, jak niewiele zachowało się z tradycyjnego prawosławnego nauczania i pobożności. Gdy w ogóle wspomina się o tamtym świecie, to oprócz najbardziej ogólnych i abstrakcyjnych terminów, jest to zazwyczaj przedmiotem żartów o „św. Piotrze” i „rajskich bramach”, takich, jakich często używa zeświecczone rzymskokatolickie i protestanckie duchowieństwo. Dla wielu prawosławnych chrześcijan inny świat stał się czymś dalekim i bardzo mglistym, z którym nie posiada się żywego kontaktu i o którym nie można powiedzieć nic określonego.

Prześladowana Cerkiew w Rosji – zapewne dzięki swoim cierpieniom, jak również dzięki swojemu wrodzonemu konserwatyzmowi – zachowała dzisiaj tradycyjną prawosławną postawę wobec innego świata w znacznie większym stopniu niż inne Cerkwie Prawosławne. W wolnym świecie tylko Rosyjska Cerkiew Prawosławna Za Granicą, niemal w pojedynkę, publikuje tradycyjną prawosławną literaturę na ten temat, kontynuując tradycję Prologu i innych pobożnych antologii starej Rosji, i bardzo szczęśliwi są ci prawosławni chrześcijanie, którzy mają dostęp do tej literatury i mogą ją przyjąć w jej prostocie i pobożności, unikając ducha „krytycyzmu”, który odwodzi tak wielu, szczególnie spośród konwertytów, daleko od prawdziwej tradycji i poczucia Prawosławia.

Nie trzeba chyba mówić jak bardzo świat, nawet świat prawosławny, uważa za „staromodnych” tych, którzy publikują i czytają taką literaturę. Książka ta została napisana po to, aby ta „staromodna” literatura stała się zrozumiała i przystępna dla dzisiejszych prawosławnych chrześcijan, którzy mogą tylko skorzystać na czytaniu tego, co przyniosło taką duchową korzyść prawosławnym czytelnikom na przestrzeni wieków.

Cel naszego krytyka jest dokładnie odwrotny: całkowicie zdyskredytować tę literaturę, odrzucić ją jako „baśnie umoralniające” i „dzikie bajki”, i poddać służby Boże i Żywoty Świętych dokładnemu „krytycyzmowi”, który usunie z nich wszystkie takie elementy .

Nazwijmy to przedsięwzięcie imieniem, na które ono zasługuje: jest to dzieło tego samego zachodniego racjonalizmu, który atakował Cerkiew Prawosławną wielokrotnie w przeszłości i przywiódł tak wielu do utraty prawdziwego rozumienia i czucia prawosławnego chrześcijaństwa. Na rzymskokatolickim i protestanckim Zachodzie atak ten zakończył się całkowitym sukcesem i te Żywoty Świętych, które tam pozostały, zostały rzeczywiście wyczyszczone z elementów nadprzyrodzonych i często uważane są za „baśnie umoralniające”. W czasie gdy swoich oponentów oskarża o scholastycyzm, krytyk dowodzi, że sam jest być może najbardziej „scholastyczny” z wszystkich; nauczanie jego jest oparte nie na przejrzystych i prostych tekstach przekazywanych w Cerkwi od najwcześniejszych wieków aż do naszych czasów, ale na serii jego własnych „dedukcji logicznych” wymagających radykalnej reinterpretacji i rewizji oczywistego znaczenia podstawowych tekstów prawosławnych.

Wystarczająco złe jest już to, że ton i język krytyka są tak obraźliwe, że rysuje on karykaturę prawosławnego nauczania, które atakuje, i że tak bez szacunku odnosi się do wielu czcigodnych nauczycieli prawosławnych – najlepszych z tych nielicznych nauczycieli, którzy utrzymywali przy życiu aż do naszych dni prawosławną tradycję pobożności. Oto co mówi, na przykład, o kazaniu „Życie po śmierci” autorstwa arcybiskupa Jana Maksymowicza , świętego człowieka i wielkiego teologa naszych czasów: jest to „dzika bajka o odchodzącej duszy, prześladowanej i męczonej przez demony (...). W bajce tej mówi się wiernym, że gdy ktoś odchodzi, szybko muszą zacząć zamawiać służby za odpoczynek duszy, która odeszła, gdyż dusza jest w rozpaczliwej potrzebie naszych modlitw, zaś śmierci towarzyszy wielkie przerażenie (oczywiście Sam Bóg nie może posunąć się do miłosierdzia lub pomóc biednej duszy bez tego, aby Go popędzały i budziły krzyki i płacze śmiertelnych). Bajka ta zawiera także oczywiście bluźnierczy opis Zaśnięcia Przenajświętszej Bogurodzicy” . Imię arcybiskupa Jana nie zostało tu wymienione, chociaż z opisu jasno wynika, do jakiego kazania krytyk się odnosi; taki język ukazuje niedopuszczalny brak szacunku, bez znaczenia, na który prawosławny autorytet napada krytyk!

Lecz naprawdę tragiczne jest to, że krytyk wszelkimi środkami stara się pozbawić prawosławnych chrześcijan tej jedynej rzeczy która, nawet i bez niego, tak szybko zanika w naszym środowisku: tradycyjnej prawosławnej pobożności wobec tamtego świata, ujawnianej nie tylko w rodzaju literatury, którą czytamy (a którą krytyk stara się zdyskredytować), ale jeszcze bardziej w naszej postawie wobec umarłych i w tym, co dla nich czynimy. Z powyższego cytatu jasno wynika, że krytyk, w odróżnieniu od arcybiskupa Jana, uważa modlitwy za zmarłych natychmiast po śmierci za rzecz mało ważną i rzeczywiście myśli, że dusza nie potrzebuje i nie może skorzystać z naszych „krzyków i płaczów”! Rzeczywiście, krytyk wyraźnie stwierdza, że „rzeczy, o które prosimy w imieniu umarłych są tylko oznajmieniem o tym, co i tak oni otrzymają” i że nie mają wpływu na ich wieczny los, nie widząc, że ta nauka nie tylko zaprzecza Świętym Ojcom, ale usuwa główną motywację, która skłania ludzi do tego, aby w ogóle modlili się za zmarłych.

Jakież to bezlitosne w odniesieniu do umarłych! Jakież okrutne wobec żywych! Jakież nieprawosławne nauczanie! Z pewnością ci, którzy modlą się za umarłych w najmniejszym stopniu nie rozumieją swojej modlitwy jako „magicznych zaklęć” lub jako „łapówek i środków magicznych na zmuszenie Boga do miłosierdzia” , jak z okrucieństwem stwierdza krytyk, lecz modlą się w dobrej wierze (tak, jak modlą się o cokolwiek innego), że Bóg w swoim miłosierdziu rzeczywiście sprawi to, o co jest proszony. „Synergia” Bożej woli i naszych modlitw nie może być zrozumiana przez wąską, dużo gorszą od „scholastycznej” logikę, której używa krytyk.

Ci, którzy wciąż czerpią z tradycyjnych źródeł Prawosławia są dzisiaj kurczącą się mniejszością. To, czego potrzeba, to więcej pomocy w rozumieniu tej tradycyjnej pobożności, a nie podkopywania jej i karykaturowania i braku szacunku dla tych, którzy jej nauczają.

Antyprawosławne nauczanie krytyka o życiu po śmierci jest tym bardziej niebezpieczne, że odwołuje się do bardzo subtelnej namiętności współczesnego człowieka. Prawosławne nauczanie o życiu po śmierci jest raczej surowe i wymaga z naszej strony bardzo trzeźwej odpowiedzi, pełnej bojaźni Bożej. Lecz ludzkość dzisiaj jest bardzo rozpieszczona i egocentryczna i raczej nie ma ochoty słuchać o takich nieprzyjemnych rzeczach, jak sąd i odpowiedzialność za grzechy. O wiele bardziej wygodne jest nauczanie „hezychazmu”, mówiące nam, że Bóg nie jest „naprawdę” taki surowy jak opisała Go prawosławna tradycja ascetyczna, że „naprawdę” nie musimy się bać śmierci i sądu, który ona przynosi, że gdy tylko zajmiemy się wyrafinowanymi ideałami duchowymi, jak te, które znajdują się w Filokaliach (odrzucając jako „alegorie” wszystkie fragmenty odnoszące się do mytarstw), będziemy „bezpieczni” pod opieką „kochającego Boga”, Który nie zażąda odpowiedzi za wszystkie nasze grzechy, nawet te zapomniane lub nierozpoznane... Końcem takich „uduchowionych” rozmyślań jest stan niedaleki od stanu „charyzmatyków” i innych, którzy czują się już pewni zbawienia lub tych, którzy wyznają nauczanie okultystyczne stwierdzające, że w śmierci nie ma się czego bać.

Prawdziwe prawosławne nauczanie o życiu po śmierci, z drugiej strony, wypełnia właśnie strachem Bożym i daje natchnienie do walki o Królestwo Boże przeciwko wszystkim niewidzialnym wrogom, którzy stoją na naszej drodze. Wszyscy prawosławni chrześcijanie są wezwani do tej walki i rozwadnianie prawosławnego nauczania, aby poczuli się bardziej „wygodnie” jest wobec nich okrutną niesprawiedliwością. Niech każdy czyta teksty prawosławne odpowiednie dla poziomu duchowego, na którym obecnie się znajduje; lecz niech nikt mu nie mówi, że może odrzucić jako „bajki” teksty, które mogą być dla niego „niewygodne”. Mody i opinie pośród ludzi mogą się zmienić, ale prawosławna tradycja pozostaje zawsze ta sama, niezależnie od tego, jak niewielu podąża jej drogą. Obyśmy zawsze byli jej wiernymi dziećmi!

Koniec i Bogu sława!